Głos
Artura usłyszałem po raz pierwszy przez telefon. Musiało to być
jakoś w 2006 roku, informował, że mój debiutancki tomik otrzymał
jedną z nagród w Złotym Środku Poezji. Dziś Artur Fryz
jest pamiętany w pierwszym rzędzie jako twórca tej nagrody i tego
festiwalu. Do niewielkiego Kutna co rok u progu lata zjeżdżali
poeci z całej Polski. Nie lubię imprez literackich – tych zjazdów
kółek wzajemnej adoracji podminowanych skrywaną niechęcią i ego
mówiącym ja, ja, ja, ale do Kutna lubiłem przyjeżdżać zawsze.
Wywiozłem stąd zarówno przyjaźnie, jak i pojedyncze spotkania –
są osoby, które widziałem w życiu raz albo dwa, ale pozostają w
życzliwej pamięci. Przez Kutno właśnie. Wyjątkowość Artura
było widać szczególnie podczas tego typu spotkań, nie tylko w
Kutnie, ale gdziekolwiek, gdzie się pojawił. Był to człowiek –
nie będzie w tym górnolotnej przesady – pewnej misji. Kochał
poezję i wiele uwagi poświęcał innym piszącym. Zbliżał ludzi.
Przy tym wszystkim pozostawał samoswój, wyrazisty. Był antytezą
osobników bez właściwości, kręgosłupów i zasad.
Pełny tekst TUTAJ.