Artur Nowaczewski - ur. w 1978 r. we Wrzeszczu. Poeta, krytyk literacki, historyk literatury, podróżnik. Adiunkt w Katedrze Teorii Literatury i Krytyki Artystycznej Uniwersytetu Gdańskiego. Wydał zbiory wierszy Commodore 64 (2005), Elegia dla Iana Curtisa (2010), Kutabuk (2015), książki literaturoznawcze Trzy miasta, trzy pokolenia (2006), Szlifibruki i flâneurzy (2011), Konfesja i tradycja. Szkice o poezji polskiej po 1989 roku (2013) oraz eseje antropologiczno-podróżnicze Dwa lata w Phenianie (2013) i Hostel Nomadów (2017; półfinał Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus”). Stały współpracownik dwumiesięcznika literackiego „Topos” i Magazynu Apokaliptycznego „44”. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Ks. Janusza St. Pasierba i „Złotego Środka Poezji” w Kutnie. Tłumaczony na języki angielski, czeski, niemiecki i turecki. Mieszka w Gdyni.
W konfraterni literackiej 'Topoi' do 2020 roku.





WYBÓR WIERSZY


Polak Mały

mam dwadzieścia siedem lat i jestem
Małym Polakiem nie większym niż wierszyk
wczoraj byłem chłopczykiem grzecznym
na akademii, dziarskim harcerzem, nabożnym
ministrantem i miałem wiele jeszcze obiecujących
wcieleń. i dziś gdy mówię coś — mówi harcerz,
mówi ministrant, i grzeczny chłopczyk deklamuje
tak pięknie swoje wiersze głosem radiowym,
a po kątach odzywa się za niego dupa, sex,
napisy w kiblu i zdjęcia w „Żołnierzu Polskim”
z biblioteki szkolnej wchodzą mu w słowo
i wykrzywiają je. myślę, że ten chłopczyk umarł,
jest trupem, mieszka na wyspie bezludnej
a władca much coraz głośniej go wzywa do siebie,
i piekło się wypełnia. już nie tylko trzy świnki
mieszkają tam, ale część twarzy chłopczyka
ta zła, z wytkniętym językiem kiedy nikt nie widzi
on wie, ale zapomina.


***

po zgaszeniu światła wszystko znikało:
szafa, łóżko, sekretarzyk, półki na książki
wszystkie moje zabawki, wszystkie
moje samochody także były zgaszone
na niewidzialnych parkingach. a ja się 
bałem, bo skoro wszystko znikało
za jednym pstryknięciem to przecież
ja też mógłbym zostać zgaszony i wtedy

co?
 

kwestionariusz Christy

we wrześniu 1978 roku Stanisław Barańczak
napisał, że Kajko i Kokosz jest plagiatem
francuskiego Asterixa i że to porównanie
wypada dla polskiego komiksu "dość żenująco".
wychowałem się na Kajku i Kokoszu
mam do tych bohaterów osobisty stosunek
może nie jestem obiektywny (zresztą kto dzisiaj
jest obiektywny?) czy Stanisław Barańczak
w imię swojego obiektywizmu może podważać
radość mojego dzieciństwa? czy aby nie jest
zadufany? czy nie ulega czasem sugestii
że komiksy są wytworem zgniłej kultury Zachodu?
a może są jakieś zdrowe komiksy? czy Obelix
jest zdrowym Galem, gdy mówi, że głupi są
ci Rzymianie? czy to jest szczyt zdrowego
francuskiego dowcipu? a może Asterix nie jest
wcale oryginalny? może jest także plagiatem
kopii, która jest kopią kopii, która jest kopią
kopii, która jest kopią kopii, która jest
archetypem Junga? gdzie Janusz Christa
usłyszał opowieść o małym i dużym, o grubym
i chudym, o przyjaźni przeciwieństw?
czy jako dziecko na ulicy Niemieckiej w Wilnie
czytał komiksy Gościnnego&Uderzo?
a może chodził do kina? może oglądał filmy
z Flipem i Flapem? albo Charliego Chaplina?
czy tam dowcip też aby nie polega na tym, że ktoś się
przewraca? albo że spada ze schodów? albo wpada
do basenu? albo że coś mu ląduje na głowie?
a czy te dymki BLURP! CAK! COMP! HHYP! JAU!
TRACH! GNOCHT! ŁUP! PLACH! WOMP!
NOFT! PLAF! nie artykułują tych wszystkich
zderzeń, plusków, krzyków? czy nie dodają
niemym obrazkom głosu? a może komiks
ma służyć do całkiem innych rzeczy? może ma
służyć faszyzmowi? socjalizmowi? kapitalizmowi?
Partii? opozycji demokratycznej? Unii Europejskiej?
lidze, sojuszowi, platformie? a może tylko
do samoobrony? może ma być nową wersją
Biblii Pauperum? może w założeniu
nie ma założeń i jest tylko wytworem
pornograficznej wyobraźni? dlaczego wszyscy
bohaterowie Christy (także kobiety)
mają takie tłuste palce? czyją rękę Christa utrwalał?
rękę prowokatora? bumelanta? a może czerstwą
dłoń chłopa polskiego? gruby czerwony
kułak klasy robotniczej? a może ta dłoń
ma podtekst seksualny? może należy do Andrzeja S.?
może to kolejny objaw dyskryminacji kobiet?
a może wręcz przeciwnie - jest to wyraz
zdecydowanego poparcia dla idei feministycznych?
właściwie dlaczego kasztelan Mirmił jest malutki
a jego żona Lubawa wielka jak Łamignat?
czy Christa chciał poniżyć Mirmiła? a może
śmieszą go grube kobiety? dlaczego Pana
śmieszą tylko głupsi od Pana, Panie Barańczak?
czy to ładnie? brzydko? etycznie? czy nieetycznie?
czy mądrość ludowa jest spadkiem po PRL-u?
czy to grzech publikować komiksy w "Wieczorze
Wybrzeża"? czy to grzech czytać te komiksy?
dlaczego dziś wznawiamy Kajka i Kokosza?
a nawet Kajtka i Koka w kosmosie?
czy czasem nie jest lepiej oprzeć się działaniu
czasu? czy czasem nie jest lepiej być dzieckiem
niż gadającą głową? czy czasem komiks nie ma
nam więcej do powiedzenia niż niejedna poezja?

sierpień 2005


Leon Zawodowiec 

1. 
przychodzę do ciebie mała i bezbronna,
otwórz proszę, otwórz, wniosę
ze sobą ciemność swojego domu,
wniosę w ciebie swojego ojca, jego krzyk
otwórz, muszę w tobie zamieszkać,
w tobie usnąć, złożyć wszystkie sny
inaczej mnie nie będzie, inaczej
coś mi się stanie, otwórz, otwórz drzwi,
musisz przecież coś czuć kiedy widzisz
jak płaczę, przyniosłam ci mleko,
zmartwiłeś się moim podbitym okiem.
a teraz, teraz już wszystko
od ciebie zależy, musisz podjąć ryzyko
potrzebujesz mnie Leo, otwórz please
(I otwiera, otwiera przecież zawsze
i przegrana jest ta walka, zawsze ulegnie
małym dziewczynkom. przecież dla nich
bije jego siła i wrażliwość,
odtąd będziemy razem mała świnko) 

2.
w skwarze asfalt się podnosi do sierpniowego
nieba, drży powietrze, kiedy wchodzą
w kadr, on wielki, stawia milowe kroki,
w futerale gitary niesie eksplozję desperado
ona malutka, energiczna kobietka,
przejęłą władzę nad jego skrzydłokwiatem,
Facet jest wielki jak Empire State,
ale w jej rękach to miękka łodyga,
to jasne! tak być musi: Jean Reno
będzie galernikiem małej Kozety,
Paryż to Manhattan!

3. 
mówi Javert: ślepy jak litera. pies 
powołany żeby ścigać wścieklej niż inni
aby zdzierać maski i nazwiska,
możecie do mnie mówić inspektorze
albo Porfiry Porfirowiczu i żadnej pary z ust,
żadnej pary ze słów. czarne jest czarne,
zero odcieni, mętnych szarości.
Bóg wybacza, Javert nigdy!

jestem karzącą ręką prawa.  (uwielbiam
Beethovena, te chwile ciszy przed burzą!)
.
lecz gdy wszystko jest dopięte i pozostaje
w pełnej gotowości... wtem!
na podłogę wypada mały guziczek,
dokąd to toczysz się mały guziczku,
srebny guziczku, który nie chcesz zamilknąć
i ośmieszasz nasz mundurowy majestat?
przywołuję cię do porządku. baczność!
ściągnij mi tu wszystkich. natychmiast.
everyone!!!
tak krzyczę, (srogość, panie
srogość!) ale i tak wiem, że sprawa
jest przegrana wszystko na nic.
ten mały guziczek, pierdolony guziczek
będzie grzmiał na wieki.   


zima miejska

                                          Dawidowi Majerowi

 załóżmy sprane koszule,
zakaszmy rękawy. znajdźmy się w górach,
dajmy na to - w Beskidzie Niskim
jak zachrypnięty głos Andrzeja Stasiuka.
załóżmy, że będziemy szorstcy. nieźle przepici.
i wiersze nasze niech też będą szorstkie.
spisane w wymiętym brulionie.
ok, więc będziemy młodymi zbuntowanymi pisarzami
jeżdżącymi na wschód. zmiękczą nas
cygańskie pieśni. wchłonie Ukraina,
przyjmie Armenia. Jak wilki będziemy się przemykać
przez doliny Kaukazu. niech każda linijka 
będzie jak litr potu, każdy wiersz jak litr wódki.
chodzi o to, żeby słowa krążyły w nas jak krew.
pojedziemy do Wilna. urżniemy się
i nad ranem, kiedy wyjdziemy przed pub
uderzy w nas tak jak w filomatów w 1817
środek miejskiej zimy.
tego dnia pili przez całą noc. niezła mieszanka:
był setny węgrzyn, były koniaki i poncz.
potem wsiedli do sań. (szalona jazda!)
ale Mickiewicz zaniemógł.
wysiadł z tej sanny i rzygał oparty dłonią o mur.
kulig ustał na chwilę. ktoś szczał w krzakach.
ktoś inny ryczał sprośną piosenkę.
(normalka: tańce, hulanki, swawola).
a Mickiewicz? Mickiewicz wziął głęboki oddech
i już był na powrót z nami.
wgramolił się na sanie
(chociaż może była to dorożka) i zawołał:
jedźmy!


dzień ojca

kwatery niemowląt. białe krzyże.
walą krople w czaszkę pluszowego misia.
miś jest żołnierzem i snu Jasia, Zuzi strzeże.
czasem znicz się zapala, na grób kładą się astry.
a płaczu nie ma. tak dotkliwie nie ma płaczu
tylko cisza, dreszcz idący od straty.
raz dwa! data rozbłyśnie i zgaśnie.
Jaś, Zuzia w tej dacie udusi się i zaśnie.


kłębek

śpi zwinięta w kłębek nerwów, snów.
kłębek słów. i śpi jej dziecko,
które jest w środku ze środka wyrwane,
z korzeniami. ze snami.
kłębuszku, gdybym mógł,
gdybym mógł bój bym o was wiódł,
                                         
gdybym mógł.


***

życie jest wybuchem. ani je objąć ani opisać.
całość i zawsze cząstka, pojęte i niepojęte.
spełnione i niespełnione. ile się w nim mieści:
mieszkania, w których przyszło wić gniazdo
i wyprowadzki do białych ścian. miasta, gdzie
wydeptywaliśmy ulice, sklepy parkowe aleje
mistyczne pauzy w kościołach i cerkwiach.
smugi kadzidła, płomienne świece, ikony.
ale już dalej i dalej stukot kół, nowe
klatki podróży, ciepłe i zimne morza,
piaszczyste plaże, porywiste potoki,
poszarpane granie, eksponowane szczyty.
przepływające przez nas armady obłoków
skoki temperatur, powiewy wiatru, siekący deszcz,
grad na blaszanym parapecie. twój policzek,
rumieniący się śnieg, drżenie, tęsknoty, listy,
rozstania. ludzie, w których złożyliśmy nadzieję
małżeństwo, które rozpada się i trwa (losy jeszcze
się ważą). narodzone i nienarodzone dzieci.
odnogi wyobraźni, które nigdy nie wypuszczą pąków
rozpłyną się jak mgiełka albo skamienieją w napis.
choroby, izby przyjęć, rentgenowskie zdjęcia,
bóle kłucia, wenflony, dreny szwy, blizny, wypisy
grzechy, upadki, spowiedzi, komunie, pielgrzymki,
śmierci bliskich, psychiczne załamania a dalej promyki
słońca, sierść psa, kora brzozy, wróble za oknem,
uściski dłoni, krzepnące przyjaźnie. i dalej dalej
a tyle po drodze: książki i filmy, obrazy i melodie,
nowe miasta, perony, odjazdy, bilety i wiersze,
źdźbła traw, listki, stare jabłonie, wymarłe stacyjki.
sploty korzeni, nazwisk, narodów. smaki, zapachy.
smaki zapachów, zapachy smaków,
                                                                   
rytmy widoków.


co przynoszą kobiety

zszedłem do kuchni, między kartofle.
przyprawy, listki laurowe, zioła prowansalskie.
patroszyłem pstrąga, wylewałem olej
na rozgrzaną patelnię. skwierczały zapachy,
bulgotała zupa. odkąd zamieszkałem sam,
kuchnia jest moim mieszkaniem, w niej mam upodobania.
śledzie, bigos, żołądkowa gorzka i inne strawy ciała,
to są, jak na razie, jedyne radosne treści.
w kuchni mieszka konkret, w książkach leje się woda
Adorno, Derrida, Lyotard. wielka zasłona przypisów
za którymi nie kryje się nic, co dałoby jakąś
praktyczną wskazówkę. jestem więc jednocześnie
ojcem i Adelą, rosną mi piórka, umykam jak karakon
przed własną ścierą, wciskam się jak kurz w szczeliny,
osiadam jak brud na naczyniach (sam będziesz to skrobać!)
pierwiastek męski odkłada się przez całą zimę
w trekkingowych butach, w rakach, hantlach,
mapach, tajnych planach, raportach
z oblężonych miast, baz i Bastylii. a serce?
serce nie sługa lecz przyczajony tygrys, ukryty smok
zawsze przed wyprawą, kolejnym skokiem
z podciętej gałęzi, złamanego skrzydła,
wybiega naprzeciw pękniętą cięciwą
ślepe uczucia zdradzają tak łatwo - padają w pustkę,
na dobre i złe, na śmierć, na darmo.


elegia dla Iana Curtisa

zawaliło się i nie ma przebacz.
ciszy ni pokoju. noc jest.
i neony. szum samochodów
za oknem. muzyka sfer rozbita.
punk jest dzisiaj rytmem. punk jest rytmem
She's lost control again - she's lost control
miałem swoją opowieść i wierzyłem w Słowo.
sam się teraz siebie pytam
kiedy zgubiłem drogę, sam się pytam.
She's lost control again - she's lost control
a biegłem przecież pełen wiary
pod czarnobiałym słońcem, kochałem
i biel jaśniała nade mną, czuła.
teraz w gitarach drzazgi, potłuczone szkło.
punk jest rytmem, w ciszy szemrze brud.
She's lost control again - she's lost control
nie ma nic. punk zasłania wszystko,
punk jest rytmem. i z walki i z deszczu
z pustki wszystko dzisiaj. zali to ty Ianie Curtis
wołasz mnie, zali to wy popaprańcy
dajecie koncert w Birmingham?
She's lost control again - she's lost control
punk jest dzisiaj rytmem.
wychodzi z ojca syn, wychodzi lęk
i kiedy w robotniczy dom
uderza bas, kiedy w robotniczy dom
uderza ten rytm, punk pruje powrozami żył
jest dzisiaj rytmem, który unosi nas
zaplata pętlę, odkręca gaz.
She's lost control again - she's lost control
dwadzieścia trzy lata i świata ból
bo jeszcze jest świat
pękający w szwach
w spojeniach złudzeń. jeszcze trwa
nieświadoma młodzieńcza twarz.
punk jest dzisiaj rytmem. punk jest dzisiaj.

dzisiaj, dzisiaj. 


pisanie

kiedy zaczynałem pisać, roiło mi się,
że będzie najważniejsze to pisanie,
przyjdą dni, miłość, podróże, a ja
będę to wszystko zapisywał, zamieniał
na wiersze, z wierszy będę przeszłość
odtwarzał jak ulubiony kompakt
z listą marzeń. i tak to się zdawało układać.
kiedy zaczynałem pisać zdawało mi się
że to z mojego talentu, wrażliwości
że sam jestem swoim pisaniem, z niego
istnieję i się staję. i kiedy nie szło mi
tęskniłem za wierszami jakbym zapomniał,
że te najprawdziwsze są jak niechciany dar
i trwało to tak, szarpało aż pewnego dnia
obudziłem się skurczony we własnej skórze,
dziwnie bezbronny i nagi wobec faktu
że się mnie nie kocha. pytałem więc wierszy:
gdzie są jej włosy, jej ciepło, policzek,
ale była tylko Anna i właśnie jej nie było.