Wojciech Kass - ur. w 1964 r. w Gdyni. Poeta, eseista, krytyk literacki, diarysta. Adiunkt w Muzeum im. K. I. Gałczyńskiego w Praniu. Opublikował esej Aj, moi dawno umarli (1996), szkice Pęknięte struny pełni. Wokół Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (2004) oraz tomy poetyckie: Do światła (1999), Jeleń Thorwaldsena (2000), Prószenie i pranie (2002), 10 Gedichte aus Masurenland (2003), Przepływ cieni (2003), Gwiazda głóg (2005), Pieśń miłości, pieśń doświadczenia (2006; wspólnie z Krzysztofem Kuczkowskim), Wiry i sny (2008), 41 (2010), Czterdzieści jeden. Wiersze i glosy (2012), Ba! i dwadzieścia jeden wierszy (2014), Przestwór. Godziny (2015), Pocałuj światło. 89 wierszy (2016), Ufność. Trzy poematy (2018), Tak. Trzy eseje o poezji (2018). Laureat nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny, nagrody Stowarzyszenia Literackiego w Suwałkach, nagrody „Nowej Okolicy Poetów” za całokształt twórczości (2004) oraz nagrody prezydenta Sopotu „Sopocka Muza” (2011). Odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze - Gloria Artis” (2015). Redaktor dwumiesięcznika literackiego „Topos”, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i PEN-Clubu. Publikował w czasopismach polskich i zagranicznych. Jego wiersze były tłumaczone na niemiecki, angielski, chorwacki, włoski, litewski, czeski, rosyjski, serbski, słoweński i bułgarski. Mieszka w Praniu na Mazurach.
WYBÓR WIERSZY
Wybiegłem z tego snu
Pokój w promieniach słońca
jakby suszyła się w nim
anielska bielizna
cała z przezroczystego
złota.
Słyszę ich głosy w kuchni
matki, ojca, sąsiadki
która znosiła plotki z
ulicy
jak nowalijki, twaróg i
świeże bułki.
Jeszcze nie noszą
okularów, nie dręczy ich astma ani kaszel
roześmiani
lubią papierosy, mocną
kawę, ciułają drobne
na cotygodniową partyjkę w
baśkę.
Zrzucam pierzynę i biegnę
ku nim
w koszulce bez rękawów, z
dzwonkiem genitaliów
jak owieczka do stada
nad którym unoszą się
ciepłe opary
wyspy zmoczonej
monsunowymi deszczami.
Mamo, tato, pani Reniu
szykuję się do skoku na
ich kolana
ale zamiast poczuć w
ramionach silny kark ojca
ucho matki na policzku,
zimną iskrę jej kolczyka
spadam w przepaść.
Wybiegam z tego snu, ale
nie płaczę chłopięcymi łzami.
Łza, która teraz nie
spływa, kiedyś się odnajdzie.
Pranie, 21
czerwca 2004 r.
Synkowie moi
Brusiu, Wojtusiu
jakiż świat wam zostawię
a śmierć moja
będzie jak pogłos
w nie koszonych od lat
trawach
jak pyłek tynku
uniesiony przez wiatr
który wpadnie w dziób
jaskółki.
Obojętnie jaki będzie wasz
świat
szukajcie szczodrych traw
w nich budujcie szałasy
nie wstydźcie się
staromodnych ścieżek.
W ptasim śpiewie
odnajdziecie ludzką mowę
nie wstydźcie się pamięci,
którą bliźni przeganiać będą
jak odyńca sprzed coraz
wyższych murów.
Chcieli huśtać was na
rękach
pradziad Józef trzymał w
nich łopatę
i szuflował węgiel do
pieca parostatku
jego syn też miał łopatę i
też miał piec
gdzie rumieniło się surowe
ciasto.
Iluż to ludzi jadło jego
chleb.
Jego syn myśli o
łopatach
i tęskni do huśtawek ich
rąk
ciepłych od ognia i
twardych jak wypalone cegły.
Moi synkowie
Brusiu, Wojtusiu
nie dajecie sobie wmówić,
że jesteście samotni
z wysokich traw
wypatrujcie jaskółek
napowietrznych huśtawek
jeszcze nie tak pustych.
Pranie, 2 lipca 2004 r.
Pieśń szaleńcza
Niewiele
robiłem sobie
z
przepowiedni o huraganie
a kiedy nadszedł
naznaczył
mnie szaleństwem.
W
dniu gdy postanowiłem
nie
trudzić ludzi pytaniami,
znów
odwrócili się do mnie
i
jak wyżły nastroszyli uszy.
Krajobraz
się leni,
ale
wolę jego nudę od oblicza
cesarza.
Jesień jesionów.
nasłonecznione
berła obłoków -
Oto
cesarstwo.
4.05.2005
Pieśń o dzwonie
Codziennie schodzimy się o
świcie
I sprawdzamy czy dzwon
jest na miejscu.
Jedno uderzenie młotkiem
zabija jego serce.
Tylko uderzenie i umiera dźwięk?
Między nami jest
niszczyciel dzwonów,
Ale nie pokazujemy mu tego
miejsca.
2005
Lady Makbet
robi przegląd rąk
Ręce
ci dorastają, synku
niebawem
będą jak moje:
starzejące
się,
skrępowane,
zwisające
z poręczy
krzesła
jak nietoperze
głodne
ciemnej
wilgoci.
A
ty na spacerze
chcesz
łapa w łapę.
Łapały
dozwolone,
posiadały
zakazane,
na
kilku palcach
dałoby
się policzyć
w
czym nie uczestniczyły.
Trzeba
być gotowym synku
by u ręki palce liczyć.
Za
siedmioma górami,
za
siedmioma borami,
za
wodą wielką i mulistą
ktoś
przygarnął nas we śnie
ręką
dobrą i czystą.
Pranie, 11.04.2008
Pieśń matki
Ona
woła w zamkniętym oknie:
—
Nie ma domu Dyszkantów.
To
moja matka. Jest wiosna.
Nie
ma tylu innych domów,
Podwórek,
ulic, drzew, sadów,
Nie
ma ludzi, psów, wydm,
Barów
„Relaks”, „Karmazyn”,
A
ja gubię się, błądzę, zapadam.
Nie
ma, woła: Eli, Eli, Uli.
Nie
ma, woła: Heli, Heli, Uli.
Tkwi
za oknem jak siwa mewa.
Stoję
na placu po domu Dyszkantów,
Razem
łapiemy powietrze.
Macham
ręką, pozdrawiam i wołam:
Heli,
Heli. Ulii, Ulii.
Elii,
Eliii.
14.08-3.11.2009
Pieśń uciszenia
Idzie
mi na czterdzieści sześć
I
dopiero teraz czuję tę falę,
Która
wypełnia mnie i kołysze:
Uspokojenie,
wyciszenie,
Bez
i mniszek.
Kto
tak czule patrzy,
Niewidzialnie
mnie obejmuje?
Kto
ma tę smutną radość
Głębokiego
jak piwnica spojrzenia?
Dzisiaj
mógłbym, naprawdę mógłbym
Spotkać
Śmierć, dzisiaj mógłbym
Z
nią odejść —
Na
żywiczną, złotą stronę,
Za
brzeziny białą korę,
Odejść
borem,
Zboczem.
Jej
oczy śmieją się i świecą jak rosa,
Mętnieją,
mglą się, opadają,
Jak
płatki
Pod
irysy, między bratki.
Pranie, 9.02.2010.
Pieśń powiększonego domu
W
łazience, łóżku
W
kuchni z widokiem
Na
karmnik sikor, sójek
W
tym wielkim domu
Gdzie
spotykamy się w dzień i noc
W
piwnicy, schowku
W
drzwiach z widokiem
Na
jezioro czapli, cyranek
W
tym wielkim domu
Gdzie
spotykamy się w dzień i noc
Na
schodach, strychu
W
altanie z widokiem
Na
las jelenia, lisa, borsuka
W
tym wielkim domu
Gdzie
spotykamy się w dzień i noc
Za
oknami, za drzwiami
Gdzie
mielimy mgłę codzienną
Obłoczki
wyryte ze światła
W
tym wielkim domu
Gdzie
spotykamy się w dzień i noc
W
kominie, kominku
W
którym rozpalamy głowę ognia
Jak
brewiarz z bierwion buku
W
tym wielkim domu
Gdzie
nosimy miłość osmaloną
W
zasłonach, parawanach
Gdzie
grabimy brud powszedni
Przeciągi
ze szronu, powiewy z szadzi
W
tym wielkim domu
Kiedyś
spotkamy naszą śmierć
W
dzień i noc niedocieczoną
Z
wapna, całunu i pocałunku.
2008-2009
Pieśń z okna
Drzewa
puszczy, czemu takie dziwne drzewa? Pień rośnie
ku
górze, gałęzie ku górze i na boki, teraz nagie lub
w
igłach, a już za chwilę w pąkach i liściach.
Koty,
dlaczego takie dziwne koty z ogonami sterczącymi
w
górę i na czterech łapach?
Człowiek,
po co taki dziwny człowiek krząta się z łopatą
po
obejściu i pcha taczkę z trocinami?
Dym
z ogniska, skąd taki dziwny dym z ogniska okadzający
świerki
i sosny?
Cień
dymu i komina, na co taki dziwny cień dymu i komina?
Chwilę
temu dymił na podjeździe, skąd odwalono śnieg na
trawnik,
a teraz przesunął się na prawo i dymi na trawniku,
z
którego nie odwalono śniegu na podjazd.
Ściana
garażu, ku czemu taka dziwna ściana garażu, którą
dziurawi
słońce, a ona świeci bielsza niż śnieg i mruży oczy
patrzącemu?
Dlaczego
taki dziwny jest ten, który mruży oczy w oknie na
górze
i mówi: — Dziwne jest nic?
Dziwne?
10.03.2010
Pieśń duktu
Dzyń, dzyń
Nie ma dzwonka
Biały rym
Kra, kra
Brak tu miejsca
Mówi mgła
Fru, fru
Zamiast drogi
Gęsty bór
Szar, szar
Nie ma koni
Rżenie mar
Hen, hen
Gdzież woźnica
Tylko sen
Puk, puk
Nie mam ognia
Jestem
lód
2009-2010
Nie żałuj głaskania umierającemu
Weronice Lebdzie
Głaszcz
umierającego
Po
głowie, po ramionach,
Głaszcz
jak kota po sierści,
Żeby
zasnął, a nie skonał.
Żeby
zasnął, a nie umarł
I
obudził się jak dziecko,
Głaszcz
mnie mamo, o tutaj,
Żebym
sen śnił, a nie umarł.
Odchodzącemu
głaszcz
Widoki,
których nie widzi,
Dźwięki,
których nie słyszy —
Będą
ciepłe, kiedy zgaśnie.
Będą
ciepłe, kiedy zgaśnie,
Jak
sierść zwierząt, traw,
O
tak, tak mnie głaszcz,
Żebym
obudził się i wstał.
Żebym
wstał i obudził się,
Pogłaskał
twarz i ramiona,
Żebyś
wstał od tego łóżka,
Umarł
ze mną, a nie skonał.
2.03.2010
Pieśń pewna siebie
Alejo dębów wielonoga
W chrome konary uboga
W prześwicie świat kołuje
Gna ludzi, morduje.
Ty jesteś ludzka droga
Zaczynasz się i kończysz
Ponieś wprost prośbę
Niech Bóg ją podłączy
Do pieśni wytrawnych
Postnych i wysmukłych
Oddzieli od paradnych
Pysznych
i jakże głupich.
17.02.2010
Pieśń odbitego
Odwalcie ze mnie śnieg, całe śniegu rudy
Wydrążcie bliznę jak glistę z grudy,
A gdy ślad będzie, przyłóżcie sopel fioletu.
Zakryjcie mnie śniegiem lekkim i białym,
Puchem posypcie wcięte w nicość rany,
A gdy ropę odsączy, chuchnijcie fioletem.
Odwalcie łopaty, zasypcie bałwany,
Na stole ciasteczka, herbata, dżem morelowy,
Zlituj się nad epoką Chrystusie odśnieżony.
Znów pada śnieg, zaśnieży doliny i szczyty,
Znów będzie ciężki jak glina, brudny jak ołów,
Zlituj się nad nami Chrystusie od lodu odbity.
20.02.2010
Pieśń łkająca
Markowi Pijanowskiemu
Łkająca struno światła
Nie opuszczaj nas o ciemnej porze
Nie zostawiaj po tej stronie
Łkająca struno światła.
Zimy biegunie ciepła
Bądź gdzie zaczyna się kres
Pochwyć w deltę strużkę łez
Zimny biegunie ciepła.
Mały biegunie kołyski
Kołysz poza koniec do końca
Przenieś do snu matki i ojca
Mały biegunie kołyski.
Spleciony warkoczu życia
Rośnij jeszcze, poza grób wrastaj
W łkającą strunę światła
Posiwiały warkoczu życia.
Pieśni stopni, pieśni pnąca
Opuść krtań, usta, uszy opuść
W kamień zejdź, a do światła dopuść
Pieśni pnąca, pieśni stopni.
15.02.2010.
Kołysanka o 23.39
Teraz wszystko już zwolniło,
Dostało siedem pestek namysłu,
Na bok się przewróciło,
Nie śniąc podstępnego snu.
Więc wszystko się uspokoiło,
Dostało garść ziarenek miłości,
Na drugi bok się przewróciło,
Przymykając oczy od czułości.
Zatem wszystko się wymyśliło,
Obmyte zostało w wodach Jordanu,
Na trzeci bok się przewróciło,
Jak dziecko zasnęło w Panu.
18.02.2010