Przemysław
Dakowicz
- ur. w 1977 r. w Nowym Sączu. Poeta, krytyk literacki, historyk
literatury; doktor nauk humanistycznych; adiunkt w Katedrze
Literatury Polskiej XX i XXI wieku (wcześniej, do roku 2017, w
Katedrze Literatury i Tradycji Romantyzmu) Uniwersytetu Łódzkiego;
w latach 2010-2013 również wykładowca literatury współczesnej na
Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Stały
współpracownik dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Wydał
zbiory wierszy Süßmayr,
śmierć i miłość
(2002), Albo-Albo
(2006), Place
zabaw ostatecznych
(2011), Teoria
wiersza polskiego (2013),
Łączka
(2013),
Boże
klauny
(2014), Ćwiczenia
duchowne. Poematy (2016),
tomy
literaturoznawcze Helikon
i okolice. Notatki o poezji współczesnej
(2008), "Lecz
ty spomnisz, wnuku". Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz
o ludziach, książkach i historii
(2011), Poeta
(bez)religijny. O twórczości Tadeusza Różewicza (2015), Lustra tradycji. Studia i szkice interpretacyjne (2018), zbiory esejów Obcowanie.
Manifesty i eseje (2014),
Afazja
polska (2015,
2016), Afazja
polska 2 (2016),
Kwatera
zmartwychwstałej pamięci (2017) oraz tom Nauka znikania. Wiersze i rozmowy z lat 2006-2018 (2018). Laureat m.in. Nagrody Literackiej „Skrzydła Dedala”,
przyznawanej przez Bibliotekę Narodową (2015), Nagrody Poetyckiej
„Orfeusz” im. K. I. Gałczyńskiego (2014), Nagrody Literackiej
im. F. Karpińskiego (2014), i Nagrody Poetyckiej im. ks. J.
Twardowskiego (2014). Tłumaczony na francuski, czeski, serbski,
słoweński. Mieszka w Łodzi.
WYBÓR WIERSZY
Écriture
na początku była listewka
długa prosta
lekka jak oddech
dzieliliśmy ją
na dwie nierówne części
które sklejało się
białą kropką wikolu
schnącą na
przezroczystość
do ramion krzyżyka
przytwierdzało się dratwę
musiała być maksymalnie
naprężona
od razu było widać
czy szkielet w kształcie
rombu
jest dobry
tak mijało popołudnie i
wieczór
dzień pierwszy
arkusze niemarszczonej
bibuły
rozpostarte na stole
przycinało się nożyczkami
o zaokrąglonych
końcówkach
a następnie mocowało do
stelaża
jeśli zrobiłeś to
dokładnie
nie dało się odróżnić
strony lewej od prawej
góry od dołu
potem papier na ogon
średnio długie paski
bibuła marszczona
cięta bez rozwijania
rolek
szary sznur pocztowy
i klej do łączenia
ogon należało przywiązać
z tyłu
linkę do sterowania
z przodu
kiedy wszystko było
gotowe
czekaliśmy
aż ojciec wróci z pracy
i szliśmy na górki
szukać wiatru w polu
ale wiatr się ukrywał
chodził górą
czasem pojedynczy podmuch
ciskał latawcem w drzewo
wtedy wspinaliśmy się
na sam czubek
ocierając sobie kolana
łokcie
wyłuskiwaliśmy ogon
z plątaniny gałązek i
liści
w wietrzne dni
tańczył na niebie
ojciec rozwijał linkę
furkotała mu w rękach
wołaliśmy tato tato
zaciskaliśmy dłonie na
jego dłoni
ale wszystko nam się
wymykało
wiało coraz mocniej
wracaliśmy po zmroku
potykając się
o kamienie badyle
własne nogi
Łazarz
Krzysztofowi
Kuczkowskiemu
dlaczego wszyscy
zostawili go w spokoju
jak gdyby dopiero po
wskrzeszeniu umarł na dobre
zapadł się pod ziemię
czy za jego sprawą chwała
Pańska
nie miała zajaśnieć wśród
ludzi
czy nie powinien stać się
apostołem
dobrej nowiny obnosić
ciało
martwe ciało
i mówić dotknijcie to już
gniło
ale nie
Łazarz siedzi w ciemności
spoczywa w mroku
kiedy wychodził
stamtąd
światło poraziło jego
oczy
teraz widzi tylko
zamazane kształty czarne
plamy
wirują w powietrzu
Łazarz wstępuje w płodowe
wody jeziora
stopy dotykają dna
dłonie tańczą trą skórę
piaskiem kamieniem
rozkładają
na czynniki
pierwsze
na brzegu
namaszczają
ciało
wonnym olejem
zabić tamten zapach
okrzyk już cuchnie
rozbrzmiewa
w ciszy poranka
dlaczego On przyszedł
tak późno
pyta Łazarz
spojrzenie
martwych oczu
utkwione w słońcu
Wielki Piątek 2010
Elegia przy huśtawkach
Córeczko moja w
klepsydrze piaskownicy,
córeczko mała na
wahadłach huśtawek,
jeszcze tu jesteś,
jeszcze nie odpływasz
na place zabaw
ostatecznych. A jednak
właśnie teraz, kiedy w
jasnym powietrzu
przedpołudniowej pory
rozlega się twój śpiew,
gdy ze śmiechem zsuwasz
się z drewnianej palisady
i po raz dwudziesty
rozpoczynasz od nowa
tę samą grę, właśnie
teraz — dosięga mnie
to coś, gorzkie żądło.
8–9 maja 2010
Rozmowy umarłych
Jak będziemy rozmawiać w
niebie, pytasz.
Zbawieni, pozbawieni
ciał, wyzbyci ust.
Będziemy rozumieć swoje
myśli, mówię
i obserwuję wybuch twojej
radości, córeczko.
A potem myślę: szkoda że
niebo nie jest tu,
zmiotłoby zasieki słów,
przebiło skorupy, zdarło zasłony.
Ale musi być inaczej.
Przebijamy się ku sobie
w znoju i trwodze. Przez
sen wykrzykujemy imiona.
9 maja 2010
Plac Wolności
Znikasz za cokołem
pomnika
a ja zmieniam się w
dziecko
maleją mi stopy dłonie
kurczą się ręce nogi
włosy wrastają w skórę
twarzy
oblatuje mnie strach
wołam
mamo! tato! córeczko!
nie ma drzew rzeki w
kamiennych karbach
fedrują pod powierzchnią
z dna studni
dzięki Bogu widać niebo
masz rowerek z czterema
kółkami
mówisz nie martw się tato
zaraz
wracam
lecz oto podzwaniają
tramwaje
autobusy ruszają z
przystanków
rozjeżdżasz się we
wszystkich kierunkach
na cztery strony świata
machasz rączką
z otwartych okien
wykrzykujesz
pożegnania w dwunastu
językach
ale ja byłem leniwy nie
wkuwałem słówek
stoję skamieniały aż
wychodzisz
z trzeciego planu jesteś
starsza
nie widzę twojej twarzy
pytam o coś
odwracasz się i zaczynasz
biec
masz rowerek z czterema
kółkami
biegnę za tobą coś mi
tańczy przed oczami
słyszę twój śmiech i
słowa nie martw się
jesteśmy wpisani w to
samo koło
tatusiu.
12 maja 2010
[Dwa fragmenty poematu] Wyrzygnąć. Traktat o całości
Była to kobieta z nagłymi
napadami lęku czuła
na energie jej źrenice
rozszerzały się nagle
i wtedy wyrzucała z
siebie słowa niskim głosem
nienaturalnie metalicznym
nie sposób było dojść
z nią do ładu i składu
pani Marianna spod trójki
słyszała przez ścianę jak
wykrzykuje o
kurczęcych udkach i sosie
tysiąca wysp mówię
wam ona przestawała być
sobą jakby coś w nią
weszło i nie chciało
wyjść no więc biegłyśmy
do drobiowego i
podtykałyśmy jej surowe mięso
pod sam nos ale ona nadal
była tylko głosem
jakimś takim szalonym
skowytem mówię wam
to nie była ona całkiem
znikała a wtedy szukałyśmy
po pokojach i okazywało
się siedzi w fotelu
pod rododendronem i śpi
strasznie przy tym
chrapała te napadowe
bilokacje wyczerpywały ją
mięśnie jej sztywniały
kiedy przenosiłyśmy ją
na łóżko ciało zastygało
nie mogłyśmy rozprostować
rąk i nóg leżała tam z
rozcapierzonymi palcami
i wywalonym językiem a
teraz posłuchajcie co wam
powiem autor tego tekstu
jest martwy zapomnijcie
o nim palce tańczące po
klawiaturze nigdy nie dotkną
liter na kartce papieru w
głębi monitora.
[...]
Pełno ciebie w tobie ale
jakby nikogo nie było
patrzysz w lustro widzisz
chłopa wielkiego jak dąb
i myślisz jestem który
jestem czasem warto przyjrzeć się
uważniej ten gość po
drugiej stronie jakiś taki
niewyraźny jak w reklamie
żółtych tabletek
na odporność ma rozmazane
kontury jest Samsonem
po obcięciu włosów nie
potrafi złamać zapałki
a co dopiero sprawić by
się zrosła chętnie
wykasowałby sobie pamięć
już nawet nie selektywnie
ale globalnie by móc od
nowa uczyć się świata
na wyrywki nazywać rzeczy
pierwsze wodę wino chleb
pita rowerek z czterema
kółkami cheeseburgera
frytki dużą colę i
faktycznie ma obniżoną odporność
stan podgorączkowy
czerwone uszy obrzmiałą śluzówkę
buntuje się ale płynie z
prądem wszystko płynie
stara się być zadowolony
nie ma mocnych motywacji
za niczym nie skoczyłby w
ogień nikt tego nie wymaga
nie walczy bo przeciwnik
ma pięści z gąbki i nie oddaje
ciosów nie jest gorący
ani zimny czuje się wypluty
a pręży muskuły nie pyta
nie oczekuje odpowiedzi
trochę go martwi kryzys
metafizyki ale nie zanadto
radzi sobie mówi trzeba
być dorosłym nie nosi
w portfelu zdjęć rodziców
nie ma kompleksu Edypa
ani lęku przed wpływem
doskwierają mu raty kredytu
hipotecznego ma dom
mieszka zamieszkuje sadzi
drzewka w ogrodzie
przycina gałązki może i chciałby
widzieć na własne oczy
spotkać się z kimś na szczycie
drabiny na placu zabaw
wierzyć że dwa są sposoby
liczenia szczebelków że
dwunasty jest pierwszy
dziewiąty czwarty siódmy
szósty a szósty siódmy.
Może i chciałby.
Autor wypowiedzi [fragment poematu Climacus i sobowtóry]
Kiedy mówię, głos, który
wychodzi ze mnie
jest głosem mojego
sąsiada (opowiada o nowych
panelach podłogowych i
zniżkach na telewizory),
a także głosem ojca i
dziadka (modlą się
przed głównym ołtarzem i kłócą
przy obiedzie).
Ostateczny komunikat
brzmi mniej więcej tak:
Jako młody chłopak pasłem
owce w Jutlandii
albo w Ikei, nie
pamiętam, przekląłem Boga,
bo byłem głodny, nie
miałem paneli, nie miałem
rabatu na sprzęt RTV,
byłem biedny jak mysz
kościelna, nowa, bukowa,
lakierowana, po sto
pięćdziesiąt za metr
kwadratowy, teraz mam
sześć kamienic w centrum
Kopenhagi i wyrzuty
sumienia, wymierają mi
synowie, ktoś zapomniał
osolić zupę, a ten tu
jeszcze mlaszcze.
Chwila moment [fragment poematu Climacus i sobowtóry]
Wyrazem takiej
tęsknoty jest lęk; bowiem w lęku objawia się stan,
z którego człowiek
pragnie wyjść, a objawia się, ponieważ sama
tęsknota nie
wystarcza, by się od niego wyzwolić.
Vigilius Haufniensis, Pojęcie
lęku
bywa że z wyżyn nad głową
gdzie polatują wróble
i byty niebieskie spada
i bierze cię w kleszcze
wiesz dobrze to nie czas
widzeń rozmów w cztery
oczy
trzeba brać się do roboty
jechać gdzieś coś
załatwiać
wszystko jedno co
kolejność
jest sprawą drugorzędną
przez chwilę powiedzmy
trzydzieści sekund minutę
nie daje ci spokoju
niweczy
mozolnie wznoszoną
konstrukcję
z cyfr liter papieru
ludzkich
głosów dobiegających z
podwórza
monotonnego dudnienia
metropolii
ukazują ci się możliwości
czujesz że mógłbyś tak po
prostu
spoczywać
ale nie
przejeżdża karetka na
sygnale
w bramie szczeka pies
albo dajmy na to burza
idzie
tłukąc roletą w futrynę
okna
świat odzyskuje kontury
w łazience gapisz się w
lustro
zimna woda ścieka ci po palcach
[Trzy fragmenty poematu] Ćwiczony
XIV. Rzeczy cudowne
Niewidzialna
łapa drapie po suficie,
a
on na Lazurowym Wybrzeżu, ale
nie
w Saint-Tropez, jako żandarm
brata
swego, choć to brat jest jego
stróżem,
topi się, trzyma głowę
pod
wodą, zimna, więc wyskakuje
oparzony,
wdrapuje się na brzeg,
gdzie
niewidoczna ręka głaszcze
zboże
w pełnym słońcu, przywdziewa
niebieski
woal, tło odsyłające
w
nieskończoność, a kiedy maluje
pacjenta
Świętego Pawła w Saint-Rémy,
słyszy
jak łapa niedostrzegalna drapie
niebo,
tamten zagryza wargi, to zwykły
wariat,
człowiek z wąsami, rogami,
łysy,
z zakolami, zaczątkami aureoli,
wszystko
mu się miesza, rzuca się
w
wir roboty, dyscyplinuje wewnętrznie
i
z zewnątrz, zbawienne rozproszenie,
mówi,
wchodząc w teraźniejszość,
jakby
tkwiło w niej coś, co jest
poza
czasem, z dala od udaru,
lodowatej
wody, za górami, za uszami
drapiącej
go łapy, w młodości, w rodzinie
gustawiańskiej,
w pałacu w Wenecji,
w
holenderskich, szwedzkich obłokach,
w
Lipsku, obok tego, co leżał w ukropie
i
tego, co spadł z łańcuchem w czeluść
i
w tamtego, starego, nocnych uciechach.
Cudowne rzeczy
dzieją się w ludzkim umyśle,
cudowne.
Nie rozumieją ich zdrowi.
Nie ruszać, mówią. Lepiej
poczywać w gnoju.
XVI. Nocne czuwania
In extasibus vigilibus główka pracuje
21
lipca 1743 r. wyruszamy
ze
Sztokholmu do Ystad
przybywamy
27-go
zostawiając
za sobą
Nyköping
Nörrkoping Tälje
Linköping
Jönkoping Gränna
w
Ystad spotykamy hrabinę
de
la Gardie z jej 2 córkami
i
2 młodymi hrabiami hrabiego
Fersena
majora Lantingshausena
i
magistra Klingenberga
Klingenberg
leży nad Menem
w
otoczeniu lasów i wzgórz
przy
drodze B469 w Stralsund
oglądamy
nowe fortyfikacje
obok
bramy Kniepertor
spotykamy
Carla Jaspera
Benzeliusa
naszego drogiego
siostrzeńca
Karla Jaspersa mówi nam
o
rozpętaniu demonów ścieśnieniu
spustoszeniu
świat schizofrenii
masowo
zaludniają postacie
główki
sałaty porastają słowami
Nyköping
Nörrkoping Tälje
Linköping
Jönkoping Gränna
XIX. Jedzący farby
światło z prawej
zza krat
dalej ogród
siostra epifania
w podcieniach
dźwiga balię z
mydlinami
ten który ma jeść
farby
siedzi przed
lustrem płótnem
chodzą mu nerwy
twarzy
jedzący farby je
farby
z odrazą powoli
metodycznie
wszystkie odcienie
żółci i błękitu
temu który jadł
farby
wieczność występuje
pianą na usta
bańki odrywają się
od warg
szybują w próżni
opalizują
ten który najadł
się farb
pada na twarz
i łaknie