Na stronach portalu wNas.pl pojawiła się kolejna recenzja tomu Boże klauny.
Jej autorką jest Maria Tarczyńska.
Maria Tarczyńska
NATURALNA NEANTYZACJA NIHILIZMU
Zdarza się niekiedy, że ludzie
rozsądni i dobrze wychowani nie zauważają problemu nihilizmu.
Znika on z ich pola widzenia. Ulatnia się naturalnie jak bezwonny i
bezbarwny gaz, tlenek węgla, pozostawiając po sobie martwotę.
Penetrujący mroki nihilizmu filozof, jeden z patronów patetycznej
epoki Młodej Polski, Friedrich Nietzsche, zachował w czasie marnym
popularność. Teoria nietzscheanizmu jako fundamentu szaleństw XX
wieku znajduje właśnie swój poetycki korelat: Boże klauny
Przemysława Dakowicza.
Ciąg obrazów, zazębiających się
motywów i skojarzeń podporządkowuje się śledzeniu wątku
nihilizmu w nowożytnej kulturze. Otchłań nihilizmu się pogłębia.
Jak Nietzsche wskazywał na przykładzie
swoich dzieł, że błądzący człowiek jest małpą Pana Boga, tak
koncept klauna pozwala dostrzec odzwierciedlenie obłąkanego
myśliciela w szaleńcach najszerzej pojętej współczesności –
owego „teraz” które pojawiało się wielokrotnie: wraz z
odkryciami geograficznymi XV i XVI w., z narodzinami romantyzmu, z
wybuchem I wojny światowej. Zamiast dawnych „szaleńców bożych”
mamy wśród nas klaunów. I sami nimi jesteśmy, bo nie ma innej
ucieczki przed jedną błazeńską maską, jak tylko w kolejną
maskę. Gra ironicznych zaprzeczeń, dekonstrukcja ustalonych
znaczeń, niemożność zachowania powagi bez autoironicznego
dystansu stały się udziałem zarówno pisarzy, jak interpretatorów
ich słów.
Owada mrówkolwa (lub nawet tylko larwę
mrówkolwa) pomyliłam podczas pierwszej lektury najnowszej, szóstej
już książki poetyckiej Dakowicza, z uroczym ssakiem mrówkojadem.
A przecież mimo typowo freudowskiej pomyłki wyraziste obrazowanie
pozostawia ślady w pamięci. Choć życzeniowo się czyta, w miejsce
owada wkrada się w takiej pobieżnej lekturze ssak, trudno zapomnieć
zagadkę tego wiersza. Kto kogo zjadł? Mrówki zostały zjedzone?
Tak, ale dlaczego na miejscu pozostały kłaczki? Łańcuch troficzny
działa w jedną stronę, a przecież krążenie materii w przyrodzie
odwróci tę kolejność. Ten, kto polował i konsumował inne,
drobniejsze stworzenia, po śmierci będzie rozkładającym się
ciałem, pochłanianym przez owady, może ptaki, może gryzonie. Co
to znaczy być (kimś lub czymś)? Po śmierci przestaje się istnieć
czy też staje się zwłokami? A może rozszczepia na duszę
nieśmiertelną i opuszczone przez nią martwe ciało.
W połowie tomiku, jak przewężenie w
klepsydrze, widnieje wiersz o anorektyczce. Uosabia ona poezję
zafiksowaną na pustosłowiu. Personifikuje lirykę zasuszoną w
likwidatorskim geście. Jest ikoną mody znudzonych nihilistów i ich
epigonów.
Poeta podczas spotkania autorskiego w
warszawskim Klubie Ronina 9 czerwca 2014 roku powołał się na
Thomasa Stearnsa Eliota jako swego mistrza i przypomina stworzone
przez niego pojęcie „korelatu przedmiotowego”. Korelatem,
odpowiednikiem emocji zastygających w zobiektywizowaną rzecz jest
klepsydra. Symbol przemijającego czasu, ale i długiego trwania.
Przeszłości nobilitującej i degradującej zarazem, podwójnej i
wewnętrznie sprzecznej, „sylleptycznej”, jak mówią uczeni.
Książka, a właściwie cykl poetycki
o transgresyjnych osobowościach, wyróżnia się niezwykle spójną
i niebanalną kompozycją. Głównych bohaterów jest czworo: Wacław
Niżyński, Vivien Eliot, Blaise Pascal i Friedrich Nietzsche. Mamy
ich fotografie lub inny wizerunek (zdjęcie maski pośmiertnej).
Utwory nawiązujące do ich postaci łączą się w pary. Stanowią
quasi-dystychy. W rezultacie ukrywa się w tomie quasi-oktostych. Pod
względem wersyfikacyjnym książka jest popisem szerokiej gamy
umiejętności formalnych. Słowem – ponowoczesna ironia i
postponowoczesna harmonia idą tu w parze. Świat i Europa tańczą
salonowego kontredansa. Rozrywa tę całość grupa tekstów z
reminiscencjami z pamięci kulturowej i historii najnowszej. Słowa i
obrazy, które kojarzą się z okrutnym, niebywałym na terenie
Polski ostatniego pięćdziesięciolecia zamordowaniem ks. Jerzego
Popiełuszki.
Jeśli mówi się, że erudycyjna
poezja klasycystów, takich jak Czesław Miłosz, jest zapisem
pamięci obywateli minionej Rzeczypospolitej Obojga Narodów,
Polaków, Litwinów, to język poetycki twórcy młodszego pokolenia,
Przemysława Dakowicza, zawiera składniki zapamiętanego przez
wrażliwych i myślących uczestników narodowej wspólnoty świata
kultury. Nie potrafię się oprzeć wyrażeniu obawy, że jest ich
już zatrważająco mało. Zastąpienie kształcenia i wychowania,
spotkania osób: ucznia z nauczycielem, subkulturą administracyjnego
przymusu, formularza i nowomowy. Ciasny normatywizm sprzedajnych
nieuków dopełnia dzieła zniszczenia. Oto wmawia się adeptom
wiedzy, że istnieje tylko jeden poprawny sposób komunikowania.
Najprostszy. Bez aluzji (tylko bez aluzji! – rzekłby cenzor),
efektów estetycznych, swobody, wieloznaczności. Jak proroczo
powiedział Stanisław Jerzy Lec o dyktaturze analfabetów, im nie
przeszkadza, że nie umieją pisać, gdyż dyktują.
Pokładam nadzieję w erudycyjności,
której myśl przewodnią zaczerpnięto ze św. Augustyna – retora,
który się zmieniał, niejako zapowiadając procesualną tożsamość
(po)nowoczesnych intelektualistów. Wyzwanie może być terapią dla
rozleniwionych czytelników i wezwaniem, by zrezygnować z
powtarzania pustych deklaracji, że nie warto nic wiedzieć, do
encyklopedii.
„Naczelne zadanie poezji jest
doskonale zbieżne z funkcją psychoterapii egzystencjalnej” –
napisał poeta w programowym eseju „Nowoczesność
schizofreniczna”. Nie należę do grona zwolenników psychoanalizy,
ale obiektywnie wypada przyznać, że założenia programowe młodego,
choć nieuchronnie przemieszczającego się w stronę wieku
średniego, poety, są spójne. Co więcej odpowiadają one znaczącej
tendencji we współczesnej kulturze. Humaniści odnajdują
prowizoryczne uprawomocnienia swoich praktyk poznawczych w
psychoanalizie, biologii, neurologii, słowem – w różnorodnych
interdyscyplinarnych konfiguracjach teorii lub nauk empirycznych.
Dzisiejszych ludzi cechuje, jak czytamy w „Nowoczesności
schizofenicznej”, miękka podmiotowość, tzn. rozmiękczona,
osłabiona, przez masę. „Kto pozostaje poza granicą normy (sc.
dysponuje wyrazistą podmiotowością i twardą tożsamością),
zostaje napiętnowany, a następnie poddany bezwzględnej pedagogice
śmiechu lub przemilczenia” – stwierdził nie bez goryczy
Dakowicz w „Toposie” w 2012 roku, w eseistycznym manifeście
„Schizofreniczna nowoczesność” (ten najbardziej oczywisty
kontekst interpretacyjny dostępny jest na stronach wortalu
„Topoi”).
Za emblematyczne (czyli
reprezentatywne) postaci nowoczesności schizofrenicznej jako swego
rodzaju epoki przyjął Nietzschego i van Gogha. Schizofreniczna
osobowość naszych czasów wywodzi się z neurotycznej osobowości
czasów minionych.
Poezja (czytanie czy pisanie? a może
jej dystrybucja jako praktyka relaksacyjna dla przemęczonych
artystów lub krytyka poezji jako substytut władzy, triumfu bądź
twórczości) została przez autora ukazana jako poszukiwanie sensu
egzystencji, który leczyłby schizofreniczną osobowość
współczesnego człowieka. A przecież można by żądać od poezji
więcej: oddawania sprawiedliwości widzialnemu światu, dawania
świadectwa, czystej kreacji (bo poiein znaczy po grecku tworzyć).
Według programu Dakowicza poezja ma leczyć, stanowić zatem
farmakon, specyfik uzdrawiający, lecz i trujący. Poezja ma w
konsekwencji ocalać narody i ludzi od rozpaczy, nihilizmu i
unicestwienia. Cisną się na usta niedokładne synonimy:
neantyzacja, samounicestwienie, zagłada, śmierć... Różne bywają
unicestwienia z ich przyczynami i skutkami, ofiarami i sprawcami,
sensami i bezsensem.
Czy wielość skojarzeń jest wadą?
Oczywiście nie, przeciwnie, jest walorem. Czy wzorem Eliota
zaopatrzyć tekst poetycki przypisami lub przynajmniej komentarzami?
Raczej tak. Może niekoniecznie już teraz, ale w przyszłości,
kiedy będą wydawane pisma zebrane lub wybory poezji Przemysława
Dakowicza. Niemożliwe? Żądajmy niemożliwego.