piątek, 25 lipca 2014

Maria Tarczyńska o "Bożych klaunach" Dakowicza

 
Na stronach portalu wNas.pl pojawiła się kolejna recenzja tomu Boże klauny.
Jej autorką jest Maria Tarczyńska.
 
 
 
http://wnas.pl/artykuly/5422-naturalna-neantyzacja-nihilizmu-boze-klauny-recenzja
 
Maria Tarczyńska
 
NATURALNA NEANTYZACJA NIHILIZMU
Zdarza się niekiedy, że ludzie rozsądni i dobrze wychowani nie zauważają problemu nihilizmu. Znika on z ich pola widzenia. Ulatnia się naturalnie jak bezwonny i bezbarwny gaz, tlenek węgla, pozostawiając po sobie martwotę. Penetrujący mroki nihilizmu filozof, jeden z patronów patetycznej epoki Młodej Polski, Friedrich Nietzsche, zachował w czasie marnym popularność. Teoria nietzscheanizmu jako fundamentu szaleństw XX wieku znajduje właśnie swój poetycki korelat: Boże klauny Przemysława Dakowicza.
Ciąg obrazów, zazębiających się motywów i skojarzeń podporządkowuje się śledzeniu wątku nihilizmu w nowożytnej kulturze. Otchłań nihilizmu się pogłębia.
Jak Nietzsche wskazywał na przykładzie swoich dzieł, że błądzący człowiek jest małpą Pana Boga, tak koncept klauna pozwala dostrzec odzwierciedlenie obłąkanego myśliciela w szaleńcach najszerzej pojętej współczesności – owego „teraz” które pojawiało się wielokrotnie: wraz z odkryciami geograficznymi XV i XVI w., z narodzinami romantyzmu, z wybuchem I wojny światowej. Zamiast dawnych „szaleńców bożych” mamy wśród nas klaunów. I sami nimi jesteśmy, bo nie ma innej ucieczki przed jedną błazeńską maską, jak tylko w kolejną maskę. Gra ironicznych zaprzeczeń, dekonstrukcja ustalonych znaczeń, niemożność zachowania powagi bez autoironicznego dystansu stały się udziałem zarówno pisarzy, jak interpretatorów ich słów.

Owada mrówkolwa (lub nawet tylko larwę mrówkolwa) pomyliłam podczas pierwszej lektury najnowszej, szóstej już książki poetyckiej Dakowicza, z uroczym ssakiem mrówkojadem. A przecież mimo typowo freudowskiej pomyłki wyraziste obrazowanie pozostawia ślady w pamięci. Choć życzeniowo się czyta, w miejsce owada wkrada się w takiej pobieżnej lekturze ssak, trudno zapomnieć zagadkę tego wiersza. Kto kogo zjadł? Mrówki zostały zjedzone? Tak, ale dlaczego na miejscu pozostały kłaczki? Łańcuch troficzny działa w jedną stronę, a przecież krążenie materii w przyrodzie odwróci tę kolejność. Ten, kto polował i konsumował inne, drobniejsze stworzenia, po śmierci będzie rozkładającym się ciałem, pochłanianym przez owady, może ptaki, może gryzonie. Co to znaczy być (kimś lub czymś)? Po śmierci przestaje się istnieć czy też staje się zwłokami? A może rozszczepia na duszę nieśmiertelną i opuszczone przez nią martwe ciało.
W połowie tomiku, jak przewężenie w klepsydrze, widnieje wiersz o anorektyczce. Uosabia ona poezję zafiksowaną na pustosłowiu. Personifikuje lirykę zasuszoną w likwidatorskim geście. Jest ikoną mody znudzonych nihilistów i ich epigonów.
Poeta podczas spotkania autorskiego w warszawskim Klubie Ronina 9 czerwca 2014 roku powołał się na Thomasa Stearnsa Eliota jako swego mistrza i przypomina stworzone przez niego pojęcie „korelatu przedmiotowego”. Korelatem, odpowiednikiem emocji zastygających w zobiektywizowaną rzecz jest klepsydra. Symbol przemijającego czasu, ale i długiego trwania. Przeszłości nobilitującej i degradującej zarazem, podwójnej i wewnętrznie sprzecznej, „sylleptycznej”, jak mówią uczeni.
Książka, a właściwie cykl poetycki o transgresyjnych osobowościach, wyróżnia się niezwykle spójną i niebanalną kompozycją. Głównych bohaterów jest czworo: Wacław Niżyński, Vivien Eliot, Blaise Pascal i Friedrich Nietzsche. Mamy ich fotografie lub inny wizerunek (zdjęcie maski pośmiertnej). Utwory nawiązujące do ich postaci łączą się w pary. Stanowią quasi-dystychy. W rezultacie ukrywa się w tomie quasi-oktostych. Pod względem wersyfikacyjnym książka jest popisem szerokiej gamy umiejętności formalnych. Słowem – ponowoczesna ironia i postponowoczesna harmonia idą tu w parze. Świat i Europa tańczą salonowego kontredansa. Rozrywa tę całość grupa tekstów z reminiscencjami z pamięci kulturowej i historii najnowszej. Słowa i obrazy, które kojarzą się z okrutnym, niebywałym na terenie Polski ostatniego pięćdziesięciolecia zamordowaniem ks. Jerzego Popiełuszki.
Jeśli mówi się, że erudycyjna poezja klasycystów, takich jak Czesław Miłosz, jest zapisem pamięci obywateli minionej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Polaków, Litwinów, to język poetycki twórcy młodszego pokolenia, Przemysława Dakowicza, zawiera składniki zapamiętanego przez wrażliwych i myślących uczestników narodowej wspólnoty świata kultury. Nie potrafię się oprzeć wyrażeniu obawy, że jest ich już zatrważająco mało. Zastąpienie kształcenia i wychowania, spotkania osób: ucznia z nauczycielem, subkulturą administracyjnego przymusu, formularza i nowomowy. Ciasny normatywizm sprzedajnych nieuków dopełnia dzieła zniszczenia. Oto wmawia się adeptom wiedzy, że istnieje tylko jeden poprawny sposób komunikowania. Najprostszy. Bez aluzji (tylko bez aluzji! – rzekłby cenzor), efektów estetycznych, swobody, wieloznaczności. Jak proroczo powiedział Stanisław Jerzy Lec o dyktaturze analfabetów, im nie przeszkadza, że nie umieją pisać, gdyż dyktują.
Pokładam nadzieję w erudycyjności, której myśl przewodnią zaczerpnięto ze św. Augustyna – retora, który się zmieniał, niejako zapowiadając procesualną tożsamość (po)nowoczesnych intelektualistów. Wyzwanie może być terapią dla rozleniwionych czytelników i wezwaniem, by zrezygnować z powtarzania pustych deklaracji, że nie warto nic wiedzieć, do encyklopedii.
„Naczelne zadanie poezji jest doskonale zbieżne z funkcją psychoterapii egzystencjalnej” – napisał poeta w programowym eseju „Nowoczesność schizofreniczna”. Nie należę do grona zwolenników psychoanalizy, ale obiektywnie wypada przyznać, że założenia programowe młodego, choć nieuchronnie przemieszczającego się w stronę wieku średniego, poety, są spójne. Co więcej odpowiadają one znaczącej tendencji we współczesnej kulturze. Humaniści odnajdują prowizoryczne uprawomocnienia swoich praktyk poznawczych w psychoanalizie, biologii, neurologii, słowem – w różnorodnych interdyscyplinarnych konfiguracjach teorii lub nauk empirycznych. Dzisiejszych ludzi cechuje, jak czytamy w „Nowoczesności schizofenicznej”, miękka podmiotowość, tzn. rozmiękczona, osłabiona, przez masę. „Kto pozostaje poza granicą normy (sc. dysponuje wyrazistą podmiotowością i twardą tożsamością), zostaje napiętnowany, a następnie poddany bezwzględnej pedagogice śmiechu lub przemilczenia” – stwierdził nie bez goryczy Dakowicz w „Toposie” w 2012 roku, w eseistycznym manifeście „Schizofreniczna nowoczesność” (ten najbardziej oczywisty kontekst interpretacyjny dostępny jest na stronach wortalu „Topoi”).
Za emblematyczne (czyli reprezentatywne) postaci nowoczesności schizofrenicznej jako swego rodzaju epoki przyjął Nietzschego i van Gogha. Schizofreniczna osobowość naszych czasów wywodzi się z neurotycznej osobowości czasów minionych.
Poezja (czytanie czy pisanie? a może jej dystrybucja jako praktyka relaksacyjna dla przemęczonych artystów lub krytyka poezji jako substytut władzy, triumfu bądź twórczości) została przez autora ukazana jako poszukiwanie sensu egzystencji, który leczyłby schizofreniczną osobowość współczesnego człowieka. A przecież można by żądać od poezji więcej: oddawania sprawiedliwości widzialnemu światu, dawania świadectwa, czystej kreacji (bo poiein znaczy po grecku tworzyć). Według programu Dakowicza poezja ma leczyć, stanowić zatem farmakon, specyfik uzdrawiający, lecz i trujący. Poezja ma w konsekwencji ocalać narody i ludzi od rozpaczy, nihilizmu i unicestwienia. Cisną się na usta niedokładne synonimy: neantyzacja, samounicestwienie, zagłada, śmierć... Różne bywają unicestwienia z ich przyczynami i skutkami, ofiarami i sprawcami, sensami i bezsensem.
Czy wielość skojarzeń jest wadą? Oczywiście nie, przeciwnie, jest walorem. Czy wzorem Eliota zaopatrzyć tekst poetycki przypisami lub przynajmniej komentarzami? Raczej tak. Może niekoniecznie już teraz, ale w przyszłości, kiedy będą wydawane pisma zebrane lub wybory poezji Przemysława Dakowicza. Niemożliwe? Żądajmy niemożliwego.