[źródło: "Salon Literacki" 2015, nr 10]
W poszukiwaniu czasu, którego nie stracę
Pewnie w końcu musiał nadejść ten moment. Albo może nie musiał. Ale nadszedł. Postawił mnie przed faktem dokonanym, rzucił zaczepnie wyzwanie: „i co teraz zrobisz, cwaniaku?”. A ja nie wiem, co zrobię. Natknęłam się na książkę, z którą trudno mi poradzić sobie werbalnie. Nie jestem pewna, czy umiem zrekonstruować w postaci słów wrażenia, których doświadczam podczas lektury, interpretacje i poruszenia, jakie stają się moim udziałem za jej pośrednictwem. Jednak grzechem byłoby nie spróbować. Ten tomik dotyka mnie na głębokim poziomie, gdzie kategorie podobania się przechodzą płynnie w eliotowskie czytanie plecami (choć w moim przypadku ośrodkiem dreszczy są raczej przedramiona). O jakiej książce mowa? O najnowszym tomie Wojciecha Kassa Przestwór. Godziny.
Znaczna
część wierszy zamieszczonych w zbiorze stanowi zapis z kilkunastu
zaledwie marcowych dni tego roku (głównie między ósmym a
dwudziestym drugim dniem miesiąca), a przynajmniej na to
wskazywałyby daty umieszczone pod większością z nich. Nie widzę
powodu, by autorowi nie wierzyć, zatem mamy do czynienia z książką
powstałą w tempie ekspresowym, w czasie – liczonym w godzinach –
który musiał być niezwykle intensywny, by przynieść taki ogrom
tekstów. Doświadczenie przestworu jest więc krótkotrwałe, ale
charakter tego doświadczenia rekompensuje jego ograniczony czas.
Taka jakość odbioru świata zdarza się rzadko i na dłuższą metę
nie może być nam dana; napór tęskni / do tworu / twór tęskni
do / przestworu, ale za chwilę sytuacja musi się zmienić: coś
się spłoszyło / i wtuliło / w tło. To przestwór, więc
mieści się w nim wszystko: bliscy ludzie, natura, refleksja
autotematyczna, zabawa językiem i wiele, wiele więcej. Przestworu
nie da się streścić ani objąć, choć można próbować opisać
to, co nam się z niego wyłania, nawet jeśli ostatecznie okaże
się, że były to Jak zawsze: / dnienia, zmierzchy, / chmury,
drzewa, trzciny, / wiatr, fala na jeziorze, / dym z komina /…/.
Przestwór nie oznacza bowiem nieskończonego zakresu w sensie
zewnętrznym; nie chodzi o perspektywę kosmosu jako bezkresu (co nie
znaczy, że taka perspektywa się nie pojawia), ale raczej o
przestwór wewnętrzny, o to, co zawiera się w rzeczach
ograniczonych fizycznie, rozrastających się do środka. Spora część
tych wierszy rozpoczyna się apostrofą, a każdy odbiorca tej
apostrofy jest jednocześnie osobnym kompletnym światem, jak i
elementem większej całości. Nie chciałabym sprowadzać analizy
tego tomiku do wymieniania jego części składowych,
charakteryzowania języka (choć warto dodać na marginesie, że jest
on pojemny, „przestworny” – dobrym przykładem jest wiersz Aż
tu, który zaczyna niewinnie od frazy dzwoneczki oczu, bo
dojść do pki, ach / aż tu prowadzi język / tego wiersza).
Sensem tej książki, nie jest płaszczyzna co, ale jak
– i to nie w aspekcie formy. Poeta niejednokrotnie bywa tu bogiem
albo chociaż pierwszym człowiekiem. Oprowadza nas po świecie,
nadaje rzeczom nazwy, definiuje je. Pełni rolę przewodnika dla
przybyszów z zewnątrz – czytelników.
Pojemność
tego tomu jest rozpięta od kępki przebiśniegu / nad turkusową
rzeką do no, kurwa, czytaj te wiersze. Mamy tu światło
i ciemność, czułość i smutek, a wszystko to – wedle motta –
podporządkowane jest poszukiwaniu łagodności i dobroci, których
źródło pozostaje nieznane. Niezwykle ważnym elementem książki
Kassa jest cisza. Pojawia się już w rozpoczynającym Przestwór.
Godziny wierszu i to z niej wynika całość doświadczeń
podmiotu, wszelkie myśli z niej się biorą, jest pierwszym etapem
kontemplacji, po którym w twoim wnętrzu rodzi się / poruszenie.
Przewija się ona przez całą książkę w różnych sensach:
niekiedy pojawia się jako brak dźwięku, niekiedy jako uspokojenie,
innym razem jako śmierć. Poeta rozpoczyna tekstem Z całej
jaskrawości swojej niemoty. Tutaj na początku wcale nie było
słowa, ma ono charakter wtórny, a jego źródłem jest właśnie
cisza. Kass raczej szepcze, niż krzyczy, u niego coś nuci / na
wyrębie, gdzieś ten głosik dąży, nad hałasem przeważa
szmer, bywa, że słowa są przesadą. Dzięki ciszy poszerza
się zasób słyszanych dźwięków i przez to też zasób możliwych
doświadczeń (to upadł obrzynek / z temperowanego ołówka /
ścinka paznokcia / łepek zapałki). W ciszy czas ma inny
charakter, jest rozciągliwy, stąd przestwór może się zmieścić
w godziny (Piszę do ciebie z niedzieli mojej, / z godziny, która
wydaje się nie mijać / ani bezwiednie przechodzić w koleinę /
kolejnej /…/). Trzeba być tylko wystarczająco wrażliwym na
otoczenie i chyba o to przede wszystkim walczy autor – o
maksymalizację doznań, skupienie, świadomość świata. Jego
najważniejsza prośba brzmi: obiecaj, będziesz szedł uważniej,
a jego najważniejszym zadaniem jest walka o to, co prawdopodobnie
mijane, niezauważane, co samo nie może o siebie walczyć. Po
stronie tego co bezbronne stoi poeta, / broni przestronne poeta /…/.
Przestwór.
Godziny pozwala mi doświadczać mocniej, czuć bardziej, być
głębiej. Choćby na czas lektury. W tyglu książek, które czytam,
tomik Kassa poprowadził mnie dość daleko: mimowolnie narzuciło mi
się skojarzenie z jedną z książek Pratchetta. Bohaterka Wolnych
Ciutludzi mówi tak: Nigdy już nie poczuję się wielka jak
niebo, stara jak te wzgórza, silna jak morze. Otrzymałam coś na tę
chwilę, a ceną, jaką muszę zapłacić, jest fakt, że z tego
zrezygnuję. Ale rezygnacja jest również nagrodą. Bo żaden
człowiek nie mógłby tak żyć. /…/ Być obudzonym i widzieć
całą realność… Nikt by tego nie wytrzymał na dłuższą metę.
Jestem wdzięczna za tę książkę i za to, co mi dała. Za jej
intensywność i zachłanność, za jej całą jaskrawość. Wszyscy
wiemy, że są godziny, które liczą się podwójnie, i lata
niewarte jednego dnia. Niewątpliwie Przestwór. Godziny
do takich godzin należy.
Anna
Mochalska
Autor:
Wojciech Kass
Tytuł: Przestwór. Godziny
Wydawca: Biblioteka „Toposu”, Sopot 2015
ISBN: 978-83-61002-55-0
Tytuł: Przestwór. Godziny
Wydawca: Biblioteka „Toposu”, Sopot 2015
ISBN: 978-83-61002-55-0