czwartek, 16 lipca 2015

Nowaczewski wędruje: Kąty Rybackie



Kilka widziałem mórz, ale im więcej widziałem, tym bardziej doceniam nasz poczciwy Bałtyk. Są morza o bardziej efektownych brzegach - z wysokimi klifami, fiordami, malowniczością wżynających się w ląd zatoczek, morza o kolorach tak intensywnych, że pocztówki niewiele kłamią.  A jednak czy gdzieś czuję się lepiej niż w przestronnych zarastających wydmy sosnowych laskach?  Jagody i mchy obrastają miękko ziemię, od jasnej ścieżki odcina się wyraźnie pancerzyk żuka gnojarza. Nie pisze się już dzisiaj sielanek, ale moja byłaby właśnie taka – w takim rozgrywała się pejzażu gdzieś w schyłkowych latach osiemdziesiątych albo wczesnej fazie następnej dekady. Gdy widziało się już wiele plaż – docenia się piaszczystość tych bałtyckich i chroniony wszędzie w Polsce pas wydm. Pierwszy raz poczułem to na Łotwie, gdy widziałem jak hotele w Jermali wyrastają wprost z plaży. Widziałem też inne twarze Bałtyku – wybrzeża szkierowe w okolicach Karsklony i cudowne wysepki tamże. Pewnie jeszcze inne twarze naszego morza będę chciał poznać, żeby znać je ze wszystkich stron (ale czy np. szwedzkie morze jest nadal nasze?) Tymczasem sobotnia wycieczka z Mikoszewa do Kątów Rybackich to był oddech dla stóp rozchlapujących przybrzeżną wodę. Morze w ten upalny dzień było właściwie nieruchome. Dobrze się spało w jego obecności. Z kolei powrót wąskotorową kolejką dawał poczucie filigranowości podróży. Była to podróż w miniaturze – w sam raz na rozmiar Mierzei. Przyjemny wiaterek w otwartych wagonikach.


Z całym tekstem można się zapoznać TUTAJ.