W Kamieńcu byliśmy o piątej trzydzieści. Powlokłem się wybojami ulic w
kierunku, gdzie zdawało mi się, że jest centrum. Bez trudu znalazłem
główny deptak a następnie trafiłem na most prowadzący do starego miasta.
Jest położone na stromych skałach w zakolu rzeki Smotrycz. Głęboki jar
rzeki wypełnił w mojej pamięci powieściowe miejsca, które nie miały
dotąd punktu zaczepienia. O siódmej rano uliczki były wyludnione. Stare
miasto ma aż trzy rynki: polski, ruski i ormiański. Kiedyś było
zatłoczone, bo na niewielkim obszarze gnieździło się kilkanaście tysięcy
ludzi. Teraz nawet w dzień sprawiało wrażenia prawie pustego. Kolejny
most prowadził do zamku. Otwierali go o dziewiątej, więc przespałem się
na jednym z trawiastych bastionów.
Ale bardziej smakuje się tę chwilę, gdy widzi się zamek pierwszy raz z
pewnej odległości. Coś ściska. To nie kwestia jakichś patriotycznych
klisz ani nawet ukochanej książki z dzieciństwa. Prawda, wynosimy z
literatury, z filmu kilka swoich obrazów, wynosimy kilka melodii, które
otwierają w nas COŚ. Czym TO jest? Nie ma jasnej odpowiedzi. Każdy ma te
obrazy inne. Moim jest oblężenie.
Cały tekst TUTAJ.