"Teraz i w godzinę śmierci naszej..."
- w poszukiwaniu sensu i zbawienia
- w poszukiwaniu sensu i zbawienia
Znane, cieszące się niejednoznaczną sławą Sanktuarium Maryjne stanowi
w spektaklu „Licheń Story” jedynie pewne miejsce akcji, swoisty punkt
wyjścia do snucia ogólnoludzkich rozważań. Bohaterowie zgromadzeni w
świątyni przemierzają jej rozległą przestrzeń na kolanach, w pewnym
ustabilizowanym rytmie, ewidentnie poszukując czegoś, co nie jest do
końca określone. Przybyli tu wyjęci ze swoich światów, w większości
samotnie, a tylko nieliczni zaś - w parach (Pan Gminny oraz Pani
Gminna). Każdy z nich przedstawia swoją historię. Tak oto tworzy się
polifoniczność rozbrzmiewająca sekwencjami wypowiadanymi przez
pielgrzymujące postaci, nie tworzącymi ostatecznie jednej, spójnej
opowieści. Kategoria wspólnoty zdaje się nie dotyczyć bohaterów
przedstawienia, nie prowadzą oni między sobą dialogów, nie integrują
się. Wyjątek w tej kwestii stanowią jedynie momenty intonowania przez
bohaterów sakralnych pieśni, wykonywanych chóralnie, z podziałem na
głosy dokonanym w ramach prostych, acz wyrazistych harmonii.
Cel pielgrzymki nie został wyartykułowany w sposób jednoznaczny i
konkretny. Bohaterowie kryją we wnętrzach swych dusz różne traumy, bóle,
lęki, którym pragną jakoś zaradzić. Stanowią je: śmierć dziecka,
niespełniona miłość, wyrzuty sumienia po utracie kogoś bliskiego,
załamanie wiary, emocjonalna pustka. Tym, co łączy historie wszystkich
postaci jest fakt pewnego pęknięcia, zachwiania. Ich życie zostało w
pewnym momencie złamane, a teraz pragną oni na nowo znaleźć sens oraz
rodzaj jakiegoś zbawienia, niekoniecznie związanego z kwestiami stricte
religijnymi. Te ostatnie, wbrew temu, co sugeruje miejsce akcji oraz
narracja spektaklu, nie wybrzmiewają w przedstawieniu zbyt natarczywie.
Wiara, religia zostały tu wchłonięte przez kategorię o wiele szerszą,
którą określić by można jako duchowość w ogóle. Bohaterowie (poza
postacią Biskupa) nie przybyli do bazyliki, by szukać Boga, lecz pewnej
duchowej głębi, ontologiczno – aksjologicznej esencji. Obecność w
sanktuarium wiążą oni z nastaniem jakiejś zmiany będącej z kolei
skutkiem podjęcia przez nich pewnej refleksji, zastanowienia się nad
życiem i swym położeniem, również (ale niekoniecznie!) w wymiarze
sakralnym. Współczesny człowiek jawi się w rzeczywistości przedstawionej
spektaklu jako zagubiony w świecie, stawiający pytanie o sens życia
oraz sposób dotarcia do niego, wreszcie, o status i funkcjonalność
wiary…
Choć niewiele zostało w przedstawieniu powiedziane wprost, to jednak
można z jego treści odczytać jedną, na pozór oczywistą, ale niezwykle
istotną prawdę. Postać Parkingowego (Łukasz Ignasiński) oraz Kucharki z
Betanii (Anna Magalska-Milczarczyk), ich skłonności do przemian i
wielowątkowe historie życia pokazują bowiem, że w każdym z nas tkwią
głębokie pokłady duchowości i szlachetności, które muszą jedynie znaleźć
dla siebie warunki do wyjścia na wierzch, chociaż łatwo je stłumić,
uczynić niewidocznymi.
Uosobienie wnętrza bohaterów, tego, „co się komu w duszy gra (…)”
stanowi postać brawurowo (!) zagrana przez Marię Kierzkowską. Wyróżnia
się ona już w pierwszym rzucie swym wyglądem – przyodziana w biały
kostium sprawia wrażenie istoty odrealnionej, w świecie przedstawionym,
szczególnej. Raz jest duchem dziecka zabitego nieumyślnie przez ojca,
innym razem przeistacza się w alter ego jednej z bohaterek, a kiedy
indziej zaś rozmawia z obecnym w sanktuarium Synem (Grzegorz Wiśniewski)
jako duch jego zmarłego przedwcześnie ojca. Rola ta wymagała od aktorki
niezwykłej zdolności do dokonywania szybkich transformacji oraz dużej
sprawności fizycznej. Postać odgrywana przez Kierzkowską porusza się
bowiem, w stosunku do pozostałych bohaterów, dużo szybciej, przybiera
nietypowe pozy, ze sporą biegłością musi zmieniać miejsce swej
scenicznej obecności.
Bohaterką pozostającą w relacji pewnego podobieństwa do omawianej
wyżej postaci jest Dziewczyna Klozetowa, w której rolę wcieliła się
Matylda Podfilipska. Obie postaci zdają się „wiedzieć więcej” nie tylko o
pozostałych bohaterach, ale o człowieku w ogóle. Dziewczyna od dawna
pracuje w licheńskiej toalecie, spotyka sporą liczbę ludzi i na tej
podstawie zdobywa pewną ogólnoludzką mądrość. Cechuje ją skromność oraz
prostota myślenia. Dzięki kreacji Podfilipskiej postać ta staje się
widzowi jakoś bliska, wzbudza sympatię, a także chęć identyfikacji.
Wielogłosowość charakterystyczna dla przedstawienia od samego jego
początku zdaje się jednak od pewnego momentu wymykać spod reżyserskiej
kontroli. Widz zaczyna odczuwać brak spójności, a raczej przypadkowość
przedstawianych sekwencji. Spektakl traci koncept, zaczyna żyć własnym,
nieregulowanym przez nikogo życiem. Równie przypadkowe, tematycznie
niefunkcjonalne jest wtrącenie do akcji naturalistycznej sceny gwałtu, a
potem brutalnej zań zemsty. Sekwencje te pochodzą niejako z innej
płaszczyzny tematyczno - estetycznej i w efekcie odbieramy je jako po
prostu niepotrzebne.
Na scenografię przedstawienia składa się kilkupoziomowa posadzka
pokryta kafelkami przedstawiającymi postaci Jezusa oraz Matki Boskiej.
Dużą rolę w spektaklu odgrywa praca światłem, które nadaje prezentowanym
scenom odpowiednią tonację, dopełnia ich estetykę oraz sens. Równie
ważna jest tu gra dźwiękiem. Głosy aktorów zostały wzmocnione echem,
które pogłębia iluzję znajdowania się w świątyni, wpływa korzystnie na
nastrój przedstawienia.
Pomimo pewnych uchybień nie sposób nie uznać, iż „Licheń Story”
stanowi spektakl ważny, realizujący niebagatelną funkcję wypełnianą
przez teatr na przestrzeni dziejów, jaką jest prezentacja oraz analiza
dramatycznej kondycji człowieka w pewnym konkretnym obszarze dziejowym.
Przedstawienie nie udziela odpowiedzi, nie poucza, ale stawia pytania.
Nie wiadomo czy życie bohaterów, po wizycie w licheńskiej bazylice,
ulegnie jakiejkolwiek zmianie. Ważny zdaje się być jednak sam akt
refleksji, zatrzymania i pochylenia się nad tym, co w życiu esencjonalne
– czytaj: „duchowe” – w najrozmaitszych rozumieniach.
Bartosz Adamski
źródło tekstu: menażeria , teatrdlawas.pl