[źródło: "Wyspa" 2016, nr 2, s. 104-108]
MENTALNA NIEDOJRZAŁOŚĆ
Po
lekturze najnowszego tomu Wojciecha Kassa „Przestwór. Godziny”
zaczęła za mną podążać jakaś dręcząca swoją obrazoburczą
śmiałością refleksja. Pomyślałem oto, że Wojciech Kass wbrew
utartym schematom krytycznego myślenia jest coraz bardziej
niedojrzały w tym, co pisze. I ta niedojrzałość nie jest
bynajmniej czymś pejoratywnym, wręcz odwrotnie. Krytycy często
mówią o coraz większej dojrzałości po lekturze kolejnego tomu
jakiegoś poety. Zacząłem się zastanawiać, co to znaczy. Co chcą
powiedzieć przez tę ewolucję poety w stronę dojrzałości. Czym
jest poetycka dojrzałość? Czy tym samym, co dojrzałość życiowa
albo rutynowa dojrzałość pracownika skręcającego auta na taśmie
produkcyjnej? Kiedyś podczas spaceru z moja małą córeczką
weszliśmy do centrum handlowego i ona powiedziała: Tatusiu, tylko
nie idziemy na te zwykłe schody, idziemy na te latające. Bardzo mi
się to spodobało. Latające schody. Nie, ruchome ale właśnie
latające. Dziewięćdziesięciu ośmiu ludzi na stu powie: ruchome,
dwoje natomiast, dziecko i poeta powiedzą: latające. Stąd właśnie
ta refleksja. Czyż ewolucja duchowa poety, jej kierunek, wektor nie
jest skierowany właśnie w przeciwną stronę niż wektor
dojrzałości biologicznej, opieranie się jej, przeciwstawianie;
szukanie takich zestawień słów, które nie funkcjonują na co
dzień, nie są wypadkową dojrzałości, przyzwyczajenia? Kiedy
najlepiej funkcjonuje geniusz poetyckiej wynalazczości? W oparach
dojrzałej rutyny, czy naiwnej obrazoburczej dzięcinnej śmiałości?
Tak
więc Kass jako poeta jawi mi się jako coraz bardziej niedojrzały,
przez to lepszy, ciekawszy, bardziej zapładniający czytelnika,
rozpalający jego wyobraźnię.
Posłuchajmy:
Posłuchajmy:
Więc
dobrze; do wsi wchodzi się
przez
grab, aleję grabową, gęst gaj grabów?
a
może przez cmentarz nagrobków
pni,
które postawiła piła?
("Bądź
uważniej")
Piła
postawiła pnie... Tak tylko może odezwać się przewrotna poetycka
naiwność najwyższej klasy. Jeżeli będziemy układać puzzle
według nacięć na brzegach zawsze uzyskamy ten sam obraz. Jeśli
jednak postąpimy jak dziecko i przestawimy tekturowe klocki,
wciskając je trochę na siłę, (wbrew niezadowoleniu „dojrzałych”:
którzy powiedzą, nie wolno tak robić) uzyskamy inny, zaskakujący
nas samych i innych obraz, który będzie zasługiwał na miano
odkrywczego. Czy poecie wolno to i tamto? Otóż jak najbardziej.
Obraz poetycki nie może nudzić swoją przewidywalnością. Puzzle w
ostateczności ułoży każdy, ale poecie nie wolno, jeśli nie chce
umrzeć; ergo poeta powinien kierować wskazówkę swojego kompasu
zawsze w przeciwną stronę niż dojrzałość oraz zawsze stawiać
na odwagę, nawet jeśli tylko on sam na świecie w danej chwili
miałby podżyrować efekty swojego językowego projektu.
Śledzę
twórczość Kassa od lat dokładnie. Obserwuję kierunki jego
poszukiwań, znam tereny jego poetyckiej eksploracji. Jeśli
gdziekolwiek są skierowane wektory jego twórczego ruchu, to na
pewno nie w kierunku dojrzałej stoickiej mądrości podszytej
rezygnacją i brakiem energii, przejawiającej się skostnieniem
poetyckiej formy, ustaleniem raz na zawsze gramatyki i struktury
wiersza oraz ugrzęźnięciem w aforystycznym, dydaktycznym
rezonerstwie oczekującym na nagrody i pomruki podziwu. Jeśli poeta
staje się konformistą w tym , co pisze i jak żyje, może sobie
pomału strugać deski, jak to potwierdza casus niektórych poetów
współczesnych, którzy staniem na dwóch łapach przed pewnymi
określonymi kręgami polityczno-społecznymi, starają się zasłużyć
na miskę pełną nagród.
Moja
teza o podświadomym dryfowaniu poety w kierunku mentalnej
niedojrzałości potwierdza już otwierający tom wiersz: Z całej
jaskrawości swojej niemoty, który pozwolę sobie przytoczyć w
całości.
A
czy taka cisza jest możliwa,
dookolna
cisza, kiedy zamierają
godziny,
rzeczy, pory, głosy
w
twoim wnętrzu rodzi się
poruszenie,
pierwsze z najpierwszych
jakby
je wywołało chuchnięcie
od
zarania błądzące w kosmosie
a
zaraz potem słyszysz dźwięk
tak
czysty, jakby na srebrne kowadełko
świtu
opadła łza. Czyja to łza?
("Z
całej jaskrawości swojej niemoty")
Poszukiwanie
przez Kassa poruszenia pierwszego z najpierwszych jest moim
zdaniem próbą cofnięcia się do stanu dziecięcej niewinnej
nieświadomości. O ile przekleństwem poety jest tragiczne
wyobcowanie z teraźniejszości, niemożność duchowego
zakotwiczenia w danej chwili, co jest bez trudnu możliwe do
osiagnięcia przez normalnego śmiertelnika, o tyle poeta bez
wątpienia posiada dar takiej ewokacji przeszłości, że staje się
ona dla niego i poprzez poetyckie dzieło dla czytelnika jak
najbardziej rzeczywista. Często w wierszach Kassa daje się odczuć
tę tęsknotę zrodzoną z niemożności uczestniczenia w celebrum
chwili, brak duchowej symetrii pomiędzy momentalnym odczuciem piękna
a zdolnością do natychmiastowej jego absorbcji i twaniu w stanie
szczęścia.
Poruszenie
pierwsze z najpierwszych prowadzi poetę do sformułowania zasady
swojej kosmogonii. Na początku było chuchnięcie – tak
zabrzmiałyby pierwsze słowa poetyckiej, swoistej ewangelii Kassa;
nie słowo, ale chuchnięcie, wyraz czułości i miłości do
wszystkiego, co trwa w swoim zimnym bezruchu oczekującym na
ożywienie. Skąd nagle ta potrzeba kosmicznej egzegezy? Próby
ustalenia kosmogonii są charakterystyczne dla stanu nieszczęśliwej
świadomości człowieka. Seria bolesnych pytań, która próbuje nas
zaprowadzić do początku czasu. Boska nieświadomość dziecka nie
potrzebuje kosmogonii. Pytania dziecka, są kwestiami konstytuującymi
rzeczywistość, a nie podważającymi ją, jak u dorosłych.
Otóż
Kass wychodzi z domu i w czasie podejmowania poetyckiego dyskursu ze
światem zdaje się rozpatrywać bolesną kwestię, czy jestem zdolny
zobaczyć świat, jak go widziałem kiedyś, dwadzieścia,
trzydzieści lat temu. Twórcza intuicja podpowiada mu ten odległy,
zapomniany smak, dlatego próbuje się do niego zbliżyć. Szaty
dojrzałości są dla niego ciężkie i nieznośne, stąd tęsknota
do kogoś innego w samym sobie, do innej perspektywy: kto teraz do
mnie zdąża/lecz dąży po kryjomu [...] kto chwyta łuk
Ogrodowej/kto cięciwę Grunwaldzkiej/kto nakłada strzałę
światła/lecz trafić w cel nie może. ("Kto")
Po
przekroczeniu życiowej granicy cienia rzeczywistość szarzeje i
popieleje. Rozpoczyna się bezwładne dryfowannie w niewiadomym
kierunku. Poeta w stanie inercji czeka na wiatr poezji, na duchowe
poruszenie. Dla poety każda próba „zakotwiczenia” w CHWILI,
zanurzenie się w każdej sekundzie bytu staje się bolesnym
paradoksem. Jednym z fundamentalnych pytań stawianych przez Kassa
jest oto takie: jak żyć? Jak żyć, kiedy egzystencja poety jest
boleśnie rozpięta na krzyżu czasu teraźniejszego, przyszłego i
przeszłego. Jak poradzić sobie ze światem, kiedy jest się
wyalienowanym z TERAZ, przed sobą ma się zupełnie nieczytelną i
przerażajacą przyszłość, a za sobą natomiast przeszłość,
która nie może zastygnąć w swoim bolesnym, domagającym się
poetyckiego zagospodarowania ruchu? A w głowie ciemno jak w
jamie,/ aż strach wiersz pisać, mieć go na stanie. ("Zbudź,
proszę")
Tak
oto Kass otwiera Przestwór, jak w pieśni Mahlera: Ich leb’
allein in meinem Himmel, in meinem Lieben, in meinem Lied. Ale w
przypadku poety z Prania nie jest to akt łagodnej rezygnacji, czy
stoickiego pogodzenia. Tom otwiera motto Z Gottfrieda Benna, gdzie
niemiecki poeta stawia pytanie o źródła łagodności i dobroci. U
Kassa otwarcie Przestworu oznacza otwarcie Czułości.
Wklęsłe
przylega do wypukłego,
nic
nie odbija i nie dzieli niczego,
nikt
nie odbija i nie dzieli nikogo,
zewnętrzność
nieruchomieje,
a
w moim postnym wnętrzu
wiruje
igiełka nie większa niż świerkowa,
nie
będąca z świerka ani z igiełki.
Wiruje
i znaczy pierwszą, potem drugą rysę
i
znów wiruje tak przepraszająco,
jakby
była nieświadomą ciała
czułością.
("Tryptyk
godziny pełni")
Wywołany
onegdaj kosmicznym chuchnięciem, otwiera sie u Kassa Przestwór
czułości. Poeta w Całym tomie unika metafor, jakby chciał dać do
zrozumienia, że metafora z samej swojej istoty jest gwałtem na
języku, agresją, naruszeniem spokoju, walką, , konfrontacją,
przystawianiem wklęsłych i wypukłych luster, przeciwieństwem
czułości. Poezja to odlew oddechu, to miłość, która
ogarnia/ bezbronne. Powtarzaj dozgonnie jak echo., powtarzaj po mnie.
("To jest")
Pozja
Kassa nie jest poezją metafory i gramatycznej dekonstrukcji. Wiersz
poety z Prania ma strukturę czułego oddechu, lirycznej inkantacji o
proweniencji biblijnej: Salve, światło wrześniowe/ - będę
ciebie adorował i brał na język/ jak miodową hostię, jak
żywiczny koral. ("Pierwszego września, trzy")
Czym
tak naprawdę jest niedojrzałość Kassa wynikająca z tezy, którą
postawiłem na poczatku niniejszej recenzji? Otóż poeta ucieka od
nieznośnego stanu constans, że sparafrazuję Kunderę. Dojrzałość
jawi się jako permanentne osiągnięcie jakiegoś punktu,
zamknięcie, ogranicznie się do pewnego zakresu zakreślonego przez
kierunki, trendy czy mody literackie. W tym kontekście Kass nie
polemizuje z całym hermetycznym interiorem współczesnej poezji,
podszytym agnostycyzmem, kokietowaniem nicości i psychologizowaniem.
Kass nie boi się powiedzieć: dusza, nie lęka sie topora posądzeń
o reakcyjność; jest odważny, bo nie dba o literackie mody, a w
jego otwarciu na metafizyczny Przestwór jest więcej chęci do
poetyckiego dialogu na przykład z Kochanowskim i Mickiewiczem niż
Różewiczem. [...] chciałbym śpiewać Panu,/ chciałbym grać
mu na kamieniach/ rzecznych, na skałach z pumeksu, wapnia[...]
chciałbym grać Panu memu/ z gór śmieci, hałd odpadów/
radioaktywnych, na puszce,/ grzebieniu [...] ("Psalm gościnny").
Jesli
istnieje we współczesnym świecie tak zwana political correctess,
to istnieje też literary correctness, groźny smok uwity z mgły
duchowego minimalizmu literatów, pragmatycznego termostatu we
wnętrzach ich dusz, który przestrzega przed emfazą, epatowaniem
niewidzialnego, przekraczaniem granic. Niestrudzeni pracownicy
Nicości przeżuwają literackie schematy i produkują opasłe tomy w
oczekiwaniu na taki czy inny zysk, według schematu – jak mówił
Miłosz – Trochę popisać, trochę pomacać.
Poezja
Kassa jest w nieustannych ruchu. Poeta daleko zarzuca wędkę i
chwała mu za to. Wciąż ma sprawę z Bogiem i Kosmosem, ergo
nazywam go poetą metafizycznym. Poeci takiej proweniencji to we
współczesnej literaturze coraz rzadsze ptaszki. Jakby nie było, że
powołam się na przykład z innego rodzaju literackiego, Dostojewski
wciąż będzie rezonował we mnie podczas lektury i wywoływał
transcendentny głód, podczas gdy Kundera, na przykład, jest
interesującą, ale w sumie czczą gadaniną.
Po
lekturze tomu Kassa „Przestwór. Godziny” myślę, że
największym laurem dla poety nie jest Nagroda Nobla, ale miara
rezonansu, jaki jest w stanie wywołać w czytelniku i zmusić go do
spojrzenia w głąb siebie i zadarcia głowy w niebo.
Leszek
Szulc
Wojciech
Kass, Przestwór. Godziny, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu,
Biblioteka Toposu t. 118, 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.