środa, 20 kwietnia 2016

Tomasz Burek o "Afazji polskiej" Dakowicza


Ukazało się drugie wydanie Afazji polskiej Przemysława Dakowicza. Książka opatrzona została posłowiem, którego autorem jest dr Tomasz Burek.



Przemysława Dakowicza rapsod prozą

W ciągu niespełna roku sięga Dakowicz już po raz drugi w samo rzeczy sedno. Mianowicie w Afazji polskiej , jak chwilę przedtem w esejach przewodnich Obcowania , rozpoznaje on i definiuje stan obecnej kultury narodowej jako wypadkową dwu bezpośrednio po sobie następujących procesów dewastacji. Wprawdzie różnią się one naturą i, by tak powiedzieć, oprzyrządowaniem retorycznym: za pierwszym razem niewybrednym, brutalnym, za drugim – perfidnym, lecz cóż z tego, skoro w ostatecznym rezultacie jednako wydrążają polską kulturę z właściwej jej substancji i rozrywają jej historyczną ciągłość.



Wiemy zanadto z osobistego doświadczenia i cudzych przekazów i wie doskonale autor nagrodzonej Skrzydłami Dedala książki, iż projektodawcy, inicjatorzy sygnalizowanych, fazowo nakładających się na siebie procesów, jak i przeciętni nosiciele wirusa zwanego duchem czasu, posłuszni wykonawcy jego planów, jedni i drudzy mają w nienawiści i pogardzie nade wszystko owe impoderabilia polskości, które Mochnacki nazwał był arcytrafnie „nicią przypomnienia i związku”, a wyzbywszy się których – powiada Mochnacki, zaś Dakowicz przytacza jego maksymę – „literatura stroi się kradzionym wdziękiem” ( Obcowanie, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2014, s.17). Słowo „literatura” należy rozumieć jako nazwę reprezentatywną części większej całości stanowiącej kulturę narodu.

W przekonaniu Dakowicza, słusznym przekonaniu, długotrwały i w celach swych dalekosiężny proces antykulturotwórczy, wymierzony w narodową wspólnotę Polaków, nabrał wigoru i rozmachu w latach II wojny światowej, kiedy to dwa totalitaryzmy zza miedzy, zniszczywszy uprzednio byt niepodległy państwowości polskiej, spotkały się w dziele metodycznego dewastowania wewnętrznych struktur polskiego organizmu zbiorowego; w szatańskim dziele łamania owych struktur, i charakterów, i kręgosłupów.

Po klęsce, jaką poniosły w II wojnie światowej Niemcy, całą sprawę przestrojenia kulturowego charakteru Polaków na obcą albo i wstrętną wręcz modłę przejął komunizm sowieckiego chowu. Pół wieku komunistycznych rządów w Polsce, suplementowane ćwierćwieczem borykania się narodu z dziedzictwem postkomunistycznym, jego odroślami i transmutacjami, ze zdradą części solidarnościowych elit, mieści się jeszcze w logice chronologicznie pierwszego z procesów dewastacyjnych. Zarazem jednak nakłada się paradoksalnie – jak podkreśla Dakowicz – na proces drugi, późniejszy, mianowicie ten, który „pozostaje w ścisłym związku z otwarciem się Polaków na Europę, z niekontrolowanym, bezładnym i pośpiesznym dostrajaniem się do standardów obowiązujących na Zachodzie” (Obcowanie, s. 14).

Co te odmienne w genezie, ale niechcący zbieżne w celach finalnych procesy upodabnia, to determinacja, zawziętość, zapał, z jakim ich poruszyciele chcą „zdekonstruować” Polaka, wywrócić na nice świat jego pojęć i wyobrażeń, zburzyć przyjemną być może świadomość bycia Polakiem, jak deklaruje np. Jarosław Marek Rymkiewicz, a przeto zawstydzić tym bardziej, obedrzeć z czci, ogołocić, oddać na pastwę nie wiedzieć komu i czemu. W rezultacie wtrącić jego, Polaka, duchowość w apatię (odrętwienie), jego mowę w afazję (niemotę), jego pamięć zapchnąć w niepamięć (amnezję). Wszystko razem wziąwszy: ośmieszając doprowadzić go do zguby.

To tylko pobieżny skrót Dakowiczowskich rozpoznań. Wystarczy mieć choćby tyle na uwadze, żeby z przekonaniem uznać za w pełni uzasadnione wezwania i postulaty, jakie Dakowicz formułuje pod adresem współczesnej, rozumie się samo przez się: rodzimej, kultury. Zadanie pilne, pierwszoplanowe. „ Musi ona opowiedzieć Polakom i ich najbliższym sąsiadom swoją prawdziwą historię, (…) historię wspólnoty okaleczonej (…), musi zrekonstruować własną utraconą pamięć” (Obcowanie, wyd. cyt. s.47).

I nie oglądając się na innych, bardziej może predestynowanych, z wieku lub urzędu, do roli opowiadania historii, stworzył Dakowicz dzieło niezwykle oryginalne, śmiało rzec by można: jedyne w swoim rodzaju, gdyby nie dostrzegalne, tu i ówdzie, bardzo płodne zresztą inspiracje i wpływy Rymkiewicza. Otóż w Afazji polskiej składniki rozległej epickiej opowieści, rozpiętej między wrześniem 1939 roku a chwilą obecną, przeplatają się z elementami eseistycznej i publicystycznej diatryby, gorzkiej i aktualnej w swej wymowie, i z czymś innym jeszcze, co bym nazwał ukrytym nurtem pieśni, nutą antyafatycznego, odwiecznie polskiego rapsodu.

Liczne zdarzenia i epizody, nieraz odległe w czasie i przestrzeni, zdawać by się mogło nieprzystające do siebie, oderwane, łączą się w narracji Dakowicza po pierwsze: dzięki nadrzędnym tematom, które nie pozwalają im się rozpierzchnąć, a po wtóre: dzięki sztuce kontrapunktu, którą Dakowicz , jako poeta kontrapunktyczny ze swej natury, doskonale opanował. Takim tematem, który przewija się przez całą Afazję polską, stanowi szczyt sklejonej z drobnych odcinków piramidy narracyjnej, jest temat „uciętej głowy”, względnie motyw głowy podmienionej, czyli metaforyczny opis akcji degradowania, demolowania, usuwania, wreszcie fizycznego likwidowania prawdziwej elity Polaków przez obce bądź samozwańcze urzędy.

Sztuka kontrapunktu daje tu o sobie znać wielokrotnie i na różne sposoby. Kiedy Dakowicz przypomina o niewiarygodnie grubiańskich szykanach i sadystycznych praktykach, z jakim spotkali się profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, przeważnie w podeszłym już wieku, i naukowcy z innych polskich uczelni osadzeni późną jesienią roku 1939 w sachsenhauseńskim obozie koncentracyjnym – o praktykach kojarzących się ze spektaklem okrucieństwa i makabreską – to zarazem odnajduje genealogię owych scen obozowych w specyficznej germańskiej odmianie średniowiecznego misterium. Z monumentalnych Dziejów teatru Nicolla wyjmuje Dakowicz fragment następujący: „ W różnych krajach Europy rozmaite elementy podkreślano w tych przedstawieniach, chociaż główne rysy były te same. Niemcy lubowali się w grotesce, koszmarnych scenach z diabłami, skłonni byli do antysemityzmu, bawiła ich swego rodzaju prymitywna satyra realistyczna”.

Opowiadając z kolei o uroczystościach żałobnych po śmierci Wojciecha Jaruzelskiego określa je Dakowicz mianem infernalnego teatru. W kontrapunkcie do samego pochówku, jego specjalnej oprawy i semantyki wskazuje na kości bohaterów antykomunistycznego ruchu oporu wydobyte z anonimowych dołów na Powązkach. Kości, kosteczki, szczątki dawnej, rzeczywiście niepodległej Polski. Ciągle czekające w cmentarnej chłodni na godny swego nieprzedawnionego znaczenia pogrzeb.

Siłą opowieści Dakowicza i jej urodą jest to, że pojawiają się w niej ostro i wyraziście skontrastowane wydarzenia i postacie. Wrzesień roku pamiętnego. Jeśli zakrywamy oczy na widok sceny, w której premier Składkowski, a po nim naczelny wódz Śmigły-Rydz za swoją świtą opuszczają pole walki i przez most na Czeremoszu uchodzą do Rumunii, to na drugim końcu szali pokazuje się nieporównywalna z nikim, choć w swej skromności podobna do wszystkich, osoba prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. Organizuje on sprawnie obronę stolicy, podnosi na duchu ludność cywilną sugestywnymi przemówieniami radiowymi, za które wróg poprzysiągł mu zemstę, staje się rzecznikiem męki i honoru Warszawy. „Warszawa wierzyła – powiada jeden z niezliczonych świadków – wpatrzona w spiżową postawę swego prezydenta, posłuszna jego wezwaniom aż do poświęcenia”.

I jeszcze jeden wart namysłu kontrapunkt postaw, charakterów i czego tam jeszcze rodzi się pod piórem Dakowicza. Zdaje się on rozważać i porównywać dwie drogi, dwa ostro właśnie skontrastowane trakty inteligenta polskiego w wieku dwudziestym. Droga (nazwijmy ją drogą od Żeromskiego wiodącą) wspólnotowa, polonocentryczna, nie szukająca samorealizacji poza ramami wyznaczonymi przez los historyczny rodaków, gotowa dla ich dobra na każde poświęcenie, nawet na męczeństwo. (Zajrzyj, czytelniku, raz jeszcze do rozdziału, jednego z ostatnich: Starzyński. Śmierć i nieśmiertelność). A tam dalej droga druga: od Przybyszewskiego. Indywidualistyczna, samotnicza, wykorzeniająca, straceńcza, nie dająca nic poza świadomością roztrwonienia darów i talentów, i bezradnością wobec pochodu historii niełaskawej, droga doprowadzająca poprzez katastroficzną rozpacz do samounicestwienia. Oczywiście Stanisław Ignacy Witkiewicz. Ale… Czytajmy poprawkę sumiennego opowiadacza. „Ostatecznie także on, Stanisław Ignacy Witkiewicz, opowiedział się we wrześniu 1939 po stronie tej niedoskonałej wspólnoty. Uczynił to, podejmując, po wielokroć, próbę zaciągnięcia się do polskiej armii, a potem – kiedy doszedł do (błędnego?) przekonania, że wszystko jest stracone, że nie da się ocalić świata przed inwazją barbarzyńców – skracając własne życie czym prędzej, »póki jest Polska«, byle tylko nie słyszeć ryku barbarzyńskiej dziczy” (Pożegnanie w gabinecie luster ).

Domysł i wyobraźnia odgrywają w opowieści Dakowicza dużą rolę, nie większą jednak niż bezpośrednie relacje świadków, relacje, które – jego zdaniem i zdaniem jego mistrza – „pozwalają wyobraźni przylgnąć do szczegółu, uczepić się konkretu”.

Napisał Antoni Libera: „Ta książka powinna się stać lekturą obowiązkową”. Dopowiadam: u nas i u naszych sąsiadów, bliższych i trochę dalszych, do których również została intencjonalnie zaadresowana.

Tomasz Burek

[tekst laudacji wygłoszonej w Bibliotece Narodowej podczas uroczystości wręczenia P. Dakowiczowi Nagrody Literackiej 'Skrzydła Dedala']