Czas
antropologiczny
Afazja
polska jest próbą wyleczenia dzisiejszych Polaków z zaburzenia
zdolności mowy. Gorzkie słowa o chorobliwym milczeniu można by
pominąć. Nawet jeśli będą one tutaj tylko zapisem urojeń, niech
okażą się symptomem stanu ducha w Polsce po traumie. Nauczono nas
dziesiątki lat temu, a ta wiedza przekazywana jest z pokolenia na
pokolenie, że lepiej nie formułować opinii niezgodnych z
oczekiwaniami władzy. Stało się to już tak powszechne, że
niektórzy nie mówią o prześladowaniach politycznych, tylko o
narażeniu się na nie, a winą za skutki represji obciążają
prześladowanych, nie zaś prześladujących.
Wśród
entuzjastów modernizacji na zachodnią modłę zakazany jest patos.
W ten sposób skazuje się kulturę polską na skarlenie. Biurokrata
zapytałby: W jakim akcie prawnym zakazano? Proszę wskazać numer
kancelaryjny, datę i podpis. Wiadomo jednak, że dowodzenie
istnienia swobód metodą domagania się dokumentu, w którym je
odebrano, ma wątpliwą wartość. Zakaz patosu przewija się przez
oceny krytyków literackich, mass media, powielany jest przez
działaczy i sympatyków rządzących ugrupowań, mantrowany przez
kadrę kierowniczą i aspirujących do zasilenia jej młodych
zdolnych (do wszystkiego). A więc właśnie: patos jest zakazany i
autor Afazji polskiej świadomie ten zakaz łamie, aby Polacy
przezwyciężyli zahukanie i odważyli się mówić we wszystkich
rejestrach, w szczególności w tym zakazanym: patetycznym.
Jak
to więc sformułować, aby uniknąć posądzenia o tani chwyt
retoryczny, zwany reductio ad Hitlerum? W sierpniu 1939 roku
A. H. miał rzec: „Zniszczenie Polski stoi na pierwszym planie.
Zadaniem jest zniszczenie żywotnych sił, a nie osiągnięcie
określonej linii. Zamknąć serca przed litością. Postępować
brutalnie. [...] Prawo jest po stronie silniejszego” (cyt. wg
Afazja polska, s. 25). Analogie – czy profitenci systemu III
RP tego chcą czy nie – istnieją. Podczas okupacji Polakom nie
wolno było mieć prasy, w której formułowaliby oni opinie. Monopol
na formułowanie opinii miał okupant. Obecnie zamiast opinii mamy
testy i tabele. Standardy, implementacje i wdrożenia. Opinie
wygłaszają wybrani przez dysponentów mass mediów, przez
oligarchię, celebryci. Przeciwników biurokratycznej nowomowy
stanowczo, choć dyskretnie, skazuje się na niebyt w przestrzeni
społecznej. Powszechnie funkcjonuje metoda wykluczania z dyskursu
publicznego. Zastraszenie na podstawowym poziomie (źle widziana
działalność w związkach zawodowych, a kto szuka przykładów:
dat, nazwisk, nazw firm, niech przegląda bieżące roczniki
„Tygodnika Solidarność”), niezapraszanie do decyzyjnych
gremiów, wykluczanie ze spektakularnych wydarzeń w sferze kultury.
Pierwszy przykład, który się nasuwa – to wykluczenie Michała
Łuczewskiego z Kongresu Kultury Europejskiej, ale czy warto podawać
przykłady? Każdy szczegółowy przykład zostanie skwitowany
zarzutem szczegółowości, każde uogólnienie – zarzutem
ogólnikowości; po pierwsze, władza ma zawsze rację, a po drugie,
kto by mniemał inaczej, niech przeczyta punkt pierwszy, przecież
jakieś prawo musi być, więc jest i jest zawsze słuszne, a władza
z definicji nieomylna. Administracyjny dyktat wiąże się z pogardą
dla Polaków. Gdyby nie zmuszono ich do upokarzających, absurdalnych
czynności administracyjnych, popadliby w anarchię. Niska
(samo)ocena funkcjonuje jako legitymizacja wyuczonej afazji polskiej.
Tragizm
afazji polskiej polega na tym, że nie tylko aspirujący do awansu
społecznego ludzie z nizin nie wyobrażają sobie mówienia własnym
głosem. Na zasadzie tzw. syndromu sztokholmskiego, czyli
identyfikacji ofiary z oprawcą, psychologicznego mechanizmu
pragnienia, aby znaleźć się po stronie silniejszego, również
część środowisk przedwojennych elit gorliwie przeszła na stronę
likwidatorów podmiotowości Polski i pogardy dla polskości. I
proszę mi nie mówić, że wojna skończyła się siedemdziesiąt
lat temu, więc mieszam sprawy nieaktualne z aktualnymi. Żyją
jeszcze ci, którzy pamiętają Polskę lat trzydziestych XX wieku.
Wychowali swoje dzieci i wnuki. Elity działające wbrew elitom
przedwojennym mają instytucjonalną przewagę nad mentalnymi
spadkobiercami eliminowanych jawnie, siłą, ale także i podstępnie,
przez dwulicowe autorytety i rzekomo bezstronnych ekspertów, od
połowy lat czterdziestych przeciwników.
Powiedzmy
sobie jednak wyraźnie, na czym polegają walory eseizującego tomu
Afazja polska. Po pierwsze, na ugruntowaniu refleksji w
źródłach. Pamiętniki, dzienniki, twórczość stricte
literacka, wiedza historyczna – razem wzięte, przetworzone,
sfragmentaryzowane i od nowa ułożone w całość stanowią
wstrząsający paradokument kształtowania się tożsamości
narodowej Polaków XX i początku XXI wieku. Artyzm zasadza się
właśnie na owej sztuce przetworzenia, wykreowania nowego języka z
przemijających konwencji i formuł. Po drugie, Afazja polska
przekazuje istotne treści. Dlatego powinna znaleźć się w
szkołach średnich na lekcjach wiedzy o Polsce i świecie
współczesnym, bo dziedzictwo historyczne, przeżyte, przefiltrowane
przez wyobraźnię i współczucie to jest współczesność. Po
trzecie, literacka forma, a więc ukazanie procesów historycznych
poprzez indywidualne losy, pojedyncze zdarzenia, sensualne szczegóły,
sprawia, że książka może być atrakcyjną pozycją na rynku
czytelniczym w Niemczech, Wielkiej Brytanii, na Węgrzech... Powinna
zostać przetłumaczona przynajmniej na języki niemiecki i angielski
oraz odpowiednio wypromowana. Byłaby najlepszym ambasadorem
polskości.
Aby
zrozumieć stawkę w grze o recepcję książki, kluczowy jest cytat:
„Chciano nas stępić i unicestwić intelektualnie, mieliśmy
zamrzeć najpierw umysłowo” (Stanisław Pigoń, Wspominki z
obozu w Sachsenhausen; cyt. za: P. Dakowicz, Afazja polska,
s. 61). Zamiast narzekań, że nikt dziś nie czyta, zdania za
długie, tomy za grube, przydałby się namysł nad rozwojem
człowieka i społeczeństwa. Łatwość nie jest synonimem dobra.
Kiedy
„Polska przestrzeń symboliczna po komunizmie jest przestrzenią
chaosu – mieszają się w niej obrazy, narracje, diagnozy” (s.
180).
Czas,
jaki tyleż odkrywa, co kreuje narracja Przemysława Dakowicza, ma
wymiar antropologiczny. Nie jest to czas fizykalny, lecz
imaginacyjny, płynący przez gąszcz symboli, wywiedziony z mroku
tajemnic. Nadal aktualne są, niestety, przestrogi przed
uniformizacją. Bizantyjska kontrola i biurokracja przypominają
słowa esesmana: „w obozie wszystko musi się odbywać w porządku,
sposobem wojskowym, a nie w polskim bałaganie” (s. 51). Dalej
jeszcze zdanie komentarza od eseisty: „Przed snem ostatnie tego
dnia dyrektywy: zachować dyscyplinę, okazywać posłuszeństwo
wyznaczonej przez kierownictwo obozu barakowej starszyźnie” (51).
Także aktualne jest spostrzeżenie: „Szczególnie bezwzględnie
traktowani są księża – tak hitleryzm objawia swoje prawdziwe,
antychrześcijańskie oblicze” (s. 50). Modernizatorom Polski,
uważającym, że wszystko, co „Unia każe” należy bez szemrania
wdrożyć (obrzydliwe słowo, fonetycznie przypomina obrożę!),
dedykowałabym następujący passus: „W instrukcjach Ministerstwa
Oświecenia Narodowego i Propagandy Rzeszy przeznaczonych dla
niemieckich mediów odwoływano się do przeszłości historycznej,
wzywając do tworzenia narracji o rzekomo przyrodzonej Polakom
nieumiejętności stanowienia o własnym losie i przekonując, że
poziom ich rozwoju cywilizacyjnego oraz kultury znacząco odbiega od
średniego poziomu europejskiego” (s. 28).
Zastanawiam
się, co w tej książce mogłoby być wątpliwe. Czytając w
„Gazecie Polskiej Codziennie” – która, dodajmy, latem 2015
rozpoczęła kolejny cykl tekstów pod tym samym tytułem – jej
fragmenty, odnosiłam wrażenie, że eseje tego rodzaju są na swoim
miejscu, bo trafią do uważnych i chętnych czytelników. Patrząc
na pokaźnych rozmiarów tom, martwię się, czy – teoretycznie
odpowiedni – adresaci zechcą do niego zajrzeć. Przepracowana,
żeby przetrwać albo przeciwnie – zabawiona na śmierć młodzież?
Inteligencja postkomunistyczna, bałwochwalczo zapatrzona w
wykreowane przez największe media autorytety? Kto dzisiaj czyta
książki, a raczej: jakie książki są czytane?
Ryzyko
takiej publikacji polega na rozminięciu się z oczekiwaniami
poszukiwaczy rozrywki. Po co czytamy: aby się czegoś ważnego
dowiedzieć, potwierdzić swój wizerunek (być na bieżąco, być
postępowym, być konserwatywnym), popierać dobrych wydawców, uciec
od rzeczywistości? Właściwie tylko ktoś poszukujący wiedzy
wytrwałby podczas czytania, ale więcej skorzystałby ze źródeł
lub opracowań stricte historycznych. Obawiam się, że wobec
dzisiejszej destrukcji dumy narodowej jest to książka dla
nielicznych koneserów eseistycznej (a może zaledwie eseizującej
prozy). Fikcja przenika się z relacjami faktograficznymi. Czy Afazja
polska – to jeszcze esej, zbiór esejów, czy raczej już tylko
publicystyka? Jeśli jednak zmieniłby się ton dominujący w mass
mediach, szkoła odważyłaby opowiedzieć po stronie wysokich
wartości, a nie schlebiać upodobaniom gawiedzi, wychowywać, a
nigdy nie demoralizować; gdyby opiniotwórczy intelektualiści
znudzili się w końcu dekonstrukcją wielkich narracji, książka
Przemysława Dakowicza miałaby szansę trafić do każdego
licealisty, by kształtować wrażliwość nowego, mądrzejszego niż
dzisiejsi – pochłonięci konsumpcjonizmem – infantylni dorośli,
pokolenia.
Ukazały
się ostatnio książki: Obcowanie, Notatnik smoleński,
Afazja polska. Pierwsze lata „naste” XXI obfitują w
eseistykę Przemysława Dakowicza. Jej rytm zdań i skłonność do
snucia hipotez przypominają tomy takie jak Żmut lub Baket
Jarosława Marka Rymkiewicza. Powaga, związek raczej z
doświadczeniem egzystencjalnym niż z intelektualną grą hipotez
odróżnia prozę eseistyczną młodszego o ponad czterdzieści lat
od stylu rozważań jego poprzednika. Zwraca uwagę poezja łódzkiego
polonisty (m.in. Teoria wiersza polskiego, Place
zabaw ostatecznych, Łączka, Boże klauny). Gdybym
miała wskazać najbardziej godne polecenia książki, ponadczasowe,
poruszające najszerszą problematykę, pogłębione filozoficznie –
to bez wątpienia byłyby to Obcowanie i Boże klauny.
Kieruję się jednak przede wszystkim kryterium przydatności dla
uniwersyteckich literaturoznawców. Jeżeli zapytano by o
najodpowiedniejszą książkę dla kogoś, kto chce rozumieć
całokształt polskiej kultury naszych czasów, wtedy trzeba by
pewnie wskazać Afazję. Wkomponowuje się ona w szereg takich
poważnych prób namysłu nad kondycją moralną kraju, jak
Gospodarka wyłączona Kazimierza Wyki, Etos społeczny
literatury polskiej Andrzeja Kijowskiego, Esej o duszy
polskiej Ryszarda Legutki. Są to tytuły, które mają szansę
na trwałe przejść do historii literatury, nie trafiając do
lamusa.
Maria
Tarczyńska
[prwdr.: "GPC" z 24.07.2015]