środa, 29 lipca 2015

Maria Tarczyńska o "Afazji polskiej" Dakowicza


Czas antropologiczny

Afazja polska jest próbą wyleczenia dzisiejszych Polaków z zaburzenia zdolności mowy. Gorzkie słowa o chorobliwym milczeniu można by pominąć. Nawet jeśli będą one tutaj tylko zapisem urojeń, niech okażą się symptomem stanu ducha w Polsce po traumie. Nauczono nas dziesiątki lat temu, a ta wiedza przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, że lepiej nie formułować opinii niezgodnych z oczekiwaniami władzy. Stało się to już tak powszechne, że niektórzy nie mówią o prześladowaniach politycznych, tylko o narażeniu się na nie, a winą za skutki represji obciążają prześladowanych, nie zaś prześladujących.


Wśród entuzjastów modernizacji na zachodnią modłę zakazany jest patos. W ten sposób skazuje się kulturę polską na skarlenie. Biurokrata zapytałby: W jakim akcie prawnym zakazano? Proszę wskazać numer kancelaryjny, datę i podpis. Wiadomo jednak, że dowodzenie istnienia swobód metodą domagania się dokumentu, w którym je odebrano, ma wątpliwą wartość. Zakaz patosu przewija się przez oceny krytyków literackich, mass media, powielany jest przez działaczy i sympatyków rządzących ugrupowań, mantrowany przez kadrę kierowniczą i aspirujących do zasilenia jej młodych zdolnych (do wszystkiego). A więc właśnie: patos jest zakazany i autor Afazji polskiej świadomie ten zakaz łamie, aby Polacy przezwyciężyli zahukanie i odważyli się mówić we wszystkich rejestrach, w szczególności w tym zakazanym: patetycznym.

Jak to więc sformułować, aby uniknąć posądzenia o tani chwyt retoryczny, zwany reductio ad Hitlerum? W sierpniu 1939 roku A. H. miał rzec: „Zniszczenie Polski stoi na pierwszym planie. Zadaniem jest zniszczenie żywotnych sił, a nie osiągnięcie określonej linii. Zamknąć serca przed litością. Postępować brutalnie. [...] Prawo jest po stronie silniejszego” (cyt. wg Afazja polska, s. 25). Analogie – czy profitenci systemu III RP tego chcą czy nie – istnieją. Podczas okupacji Polakom nie wolno było mieć prasy, w której formułowaliby oni opinie. Monopol na formułowanie opinii miał okupant. Obecnie zamiast opinii mamy testy i tabele. Standardy, implementacje i wdrożenia. Opinie wygłaszają wybrani przez dysponentów mass mediów, przez oligarchię, celebryci. Przeciwników biurokratycznej nowomowy stanowczo, choć dyskretnie, skazuje się na niebyt w przestrzeni społecznej. Powszechnie funkcjonuje metoda wykluczania z dyskursu publicznego. Zastraszenie na podstawowym poziomie (źle widziana działalność w związkach zawodowych, a kto szuka przykładów: dat, nazwisk, nazw firm, niech przegląda bieżące roczniki „Tygodnika Solidarność”), niezapraszanie do decyzyjnych gremiów, wykluczanie ze spektakularnych wydarzeń w sferze kultury. Pierwszy przykład, który się nasuwa – to wykluczenie Michała Łuczewskiego z Kongresu Kultury Europejskiej, ale czy warto podawać przykłady? Każdy szczegółowy przykład zostanie skwitowany zarzutem szczegółowości, każde uogólnienie – zarzutem ogólnikowości; po pierwsze, władza ma zawsze rację, a po drugie, kto by mniemał inaczej, niech przeczyta punkt pierwszy, przecież jakieś prawo musi być, więc jest i jest zawsze słuszne, a władza z definicji nieomylna. Administracyjny dyktat wiąże się z pogardą dla Polaków. Gdyby nie zmuszono ich do upokarzających, absurdalnych czynności administracyjnych, popadliby w anarchię. Niska (samo)ocena funkcjonuje jako legitymizacja wyuczonej afazji polskiej.

Tragizm afazji polskiej polega na tym, że nie tylko aspirujący do awansu społecznego ludzie z nizin nie wyobrażają sobie mówienia własnym głosem. Na zasadzie tzw. syndromu sztokholmskiego, czyli identyfikacji ofiary z oprawcą, psychologicznego mechanizmu pragnienia, aby znaleźć się po stronie silniejszego, również część środowisk przedwojennych elit gorliwie przeszła na stronę likwidatorów podmiotowości Polski i pogardy dla polskości. I proszę mi nie mówić, że wojna skończyła się siedemdziesiąt lat temu, więc mieszam sprawy nieaktualne z aktualnymi. Żyją jeszcze ci, którzy pamiętają Polskę lat trzydziestych XX wieku. Wychowali swoje dzieci i wnuki. Elity działające wbrew elitom przedwojennym mają instytucjonalną przewagę nad mentalnymi spadkobiercami eliminowanych jawnie, siłą, ale także i podstępnie, przez dwulicowe autorytety i rzekomo bezstronnych ekspertów, od połowy lat czterdziestych przeciwników.

Powiedzmy sobie jednak wyraźnie, na czym polegają walory eseizującego tomu Afazja polska. Po pierwsze, na ugruntowaniu refleksji w źródłach. Pamiętniki, dzienniki, twórczość stricte literacka, wiedza historyczna – razem wzięte, przetworzone, sfragmentaryzowane i od nowa ułożone w całość stanowią wstrząsający paradokument kształtowania się tożsamości narodowej Polaków XX i początku XXI wieku. Artyzm zasadza się właśnie na owej sztuce przetworzenia, wykreowania nowego języka z przemijających konwencji i formuł. Po drugie, Afazja polska przekazuje istotne treści. Dlatego powinna znaleźć się w szkołach średnich na lekcjach wiedzy o Polsce i świecie współczesnym, bo dziedzictwo historyczne, przeżyte, przefiltrowane przez wyobraźnię i współczucie to jest współczesność. Po trzecie, literacka forma, a więc ukazanie procesów historycznych poprzez indywidualne losy, pojedyncze zdarzenia, sensualne szczegóły, sprawia, że książka może być atrakcyjną pozycją na rynku czytelniczym w Niemczech, Wielkiej Brytanii, na Węgrzech... Powinna zostać przetłumaczona przynajmniej na języki niemiecki i angielski oraz odpowiednio wypromowana. Byłaby najlepszym ambasadorem polskości.

Aby zrozumieć stawkę w grze o recepcję książki, kluczowy jest cytat: „Chciano nas stępić i unicestwić intelektualnie, mieliśmy zamrzeć najpierw umysłowo” (Stanisław Pigoń, Wspominki z obozu w Sachsenhausen; cyt. za: P. Dakowicz, Afazja polska, s. 61). Zamiast narzekań, że nikt dziś nie czyta, zdania za długie, tomy za grube, przydałby się namysł nad rozwojem człowieka i społeczeństwa. Łatwość nie jest synonimem dobra.

Kiedy „Polska przestrzeń symboliczna po komunizmie jest przestrzenią chaosu – mieszają się w niej obrazy, narracje, diagnozy” (s. 180).

Czas, jaki tyleż odkrywa, co kreuje narracja Przemysława Dakowicza, ma wymiar antropologiczny. Nie jest to czas fizykalny, lecz imaginacyjny, płynący przez gąszcz symboli, wywiedziony z mroku tajemnic. Nadal aktualne są, niestety, przestrogi przed uniformizacją. Bizantyjska kontrola i biurokracja przypominają słowa esesmana: „w obozie wszystko musi się odbywać w porządku, sposobem wojskowym, a nie w polskim bałaganie” (s. 51). Dalej jeszcze zdanie komentarza od eseisty: „Przed snem ostatnie tego dnia dyrektywy: zachować dyscyplinę, okazywać posłuszeństwo wyznaczonej przez kierownictwo obozu barakowej starszyźnie” (51). Także aktualne jest spostrzeżenie: „Szczególnie bezwzględnie traktowani są księża – tak hitleryzm objawia swoje prawdziwe, antychrześcijańskie oblicze” (s. 50). Modernizatorom Polski, uważającym, że wszystko, co „Unia każe” należy bez szemrania wdrożyć (obrzydliwe słowo, fonetycznie przypomina obrożę!), dedykowałabym następujący passus: „W instrukcjach Ministerstwa Oświecenia Narodowego i Propagandy Rzeszy przeznaczonych dla niemieckich mediów odwoływano się do przeszłości historycznej, wzywając do tworzenia narracji o rzekomo przyrodzonej Polakom nieumiejętności stanowienia o własnym losie i przekonując, że poziom ich rozwoju cywilizacyjnego oraz kultury znacząco odbiega od średniego poziomu europejskiego” (s. 28).

Zastanawiam się, co w tej książce mogłoby być wątpliwe. Czytając w „Gazecie Polskiej Codziennie” – która, dodajmy, latem 2015 rozpoczęła kolejny cykl tekstów pod tym samym tytułem – jej fragmenty, odnosiłam wrażenie, że eseje tego rodzaju są na swoim miejscu, bo trafią do uważnych i chętnych czytelników. Patrząc na pokaźnych rozmiarów tom, martwię się, czy – teoretycznie odpowiedni – adresaci zechcą do niego zajrzeć. Przepracowana, żeby przetrwać albo przeciwnie – zabawiona na śmierć młodzież? Inteligencja postkomunistyczna, bałwochwalczo zapatrzona w wykreowane przez największe media autorytety? Kto dzisiaj czyta książki, a raczej: jakie książki są czytane?

Ryzyko takiej publikacji polega na rozminięciu się z oczekiwaniami poszukiwaczy rozrywki. Po co czytamy: aby się czegoś ważnego dowiedzieć, potwierdzić swój wizerunek (być na bieżąco, być postępowym, być konserwatywnym), popierać dobrych wydawców, uciec od rzeczywistości? Właściwie tylko ktoś poszukujący wiedzy wytrwałby podczas czytania, ale więcej skorzystałby ze źródeł lub opracowań stricte historycznych. Obawiam się, że wobec dzisiejszej destrukcji dumy narodowej jest to książka dla nielicznych koneserów eseistycznej (a może zaledwie eseizującej prozy). Fikcja przenika się z relacjami faktograficznymi. Czy Afazja polska – to jeszcze esej, zbiór esejów, czy raczej już tylko publicystyka? Jeśli jednak zmieniłby się ton dominujący w mass mediach, szkoła odważyłaby opowiedzieć po stronie wysokich wartości, a nie schlebiać upodobaniom gawiedzi, wychowywać, a nigdy nie demoralizować; gdyby opiniotwórczy intelektualiści znudzili się w końcu dekonstrukcją wielkich narracji, książka Przemysława Dakowicza miałaby szansę trafić do każdego licealisty, by kształtować wrażliwość nowego, mądrzejszego niż dzisiejsi – pochłonięci konsumpcjonizmem – infantylni dorośli, pokolenia.

Ukazały się ostatnio książki: Obcowanie, Notatnik smoleński, Afazja polska. Pierwsze lata „naste” XXI obfitują w eseistykę Przemysława Dakowicza. Jej rytm zdań i skłonność do snucia hipotez przypominają tomy takie jak Żmut lub Baket Jarosława Marka Rymkiewicza. Powaga, związek raczej z doświadczeniem egzystencjalnym niż z intelektualną grą hipotez odróżnia prozę eseistyczną młodszego o ponad czterdzieści lat od stylu rozważań jego poprzednika. Zwraca uwagę poezja łódzkiego polonisty (m.in. Teoria wiersza polskiego, Place zabaw ostatecznych, Łączka, Boże klauny). Gdybym miała wskazać najbardziej godne polecenia książki, ponadczasowe, poruszające najszerszą problematykę, pogłębione filozoficznie – to bez wątpienia byłyby to Obcowanie i Boże klauny. Kieruję się jednak przede wszystkim kryterium przydatności dla uniwersyteckich literaturoznawców. Jeżeli zapytano by o najodpowiedniejszą książkę dla kogoś, kto chce rozumieć całokształt polskiej kultury naszych czasów, wtedy trzeba by pewnie wskazać Afazję. Wkomponowuje się ona w szereg takich poważnych prób namysłu nad kondycją moralną kraju, jak Gospodarka wyłączona Kazimierza Wyki, Etos społeczny literatury polskiej Andrzeja Kijowskiego, Esej o duszy polskiej Ryszarda Legutki. Są to tytuły, które mają szansę na trwałe przejść do historii literatury, nie trafiając do lamusa.

                                                                                                      Maria Tarczyńska



[prwdr.: "GPC" z 24.07.2015]