piątek, 12 czerwca 2015

Dr Janusz Nowak o "Bożych klaunach" P. Dakowicza

[źródło tekstu: "Topos" 2015, nr 2]

JANUSZ NOWAK

Wytrwała praca straszliwych żuwaczek

Znajdujący się na końcu najnowszego tomu poezji Przemysława Dakowicza1 spis treści, przynosi cierpliwemu i dociekliwemu czytelnikowi istotną informację, której pozbawiają się odbiorcy, skupiający uwagę jedynie na stronie tytułowej oraz samych wierszach. Otóż okazuje się, że istnieje, pominięty – najpewniej celowo - na karcie tytułowej, podtytuł, brzmiący: „Wiersze z lata i jesieni 2012 roku”. Oznacza to po pierwsze, że utwory z „Bożych klaunów” powstały w krótkim i zamkniętym okresie jako efekt swoistej poetyckiej iluminacji. Jest to zjawisko charakterystyczne dla Przemysława Dakowicza, bowiem w poprzednich Jego książkach poetyckich również znajdujemy wiersze uformowane w ciągu kilku miesięcy (albo tygodni) danego roku. Po drugie, sygnał obecny w podtytule omawianego tomu sugeruje, że cykl (jak zwykle u Dakowicza wiersze komponują się w spójny łańcuch, a nie w zestaw „przypadkowo” dobranych tekstów) utworów zawartych w „Bożych klaunach” powstawał krótko po „Teorii wiersza polskiego”. Ten znakomity tom, wydany w Bibliotece „Toposu” w 2013 roku, grupuje wiersze, których większość powstała między 26 a 31 marca 2012 roku. Sam poeta interpretował tę niezwykłą „wiosenną” erupcję twórczą w następujący sposób:
To było doświadczenie nietypowe, nieporównywalne z niczym. Nie do końca je rozumiem i nie całkiem potrafię opisać. Czy jest to jakaś dyspozycja mózgu, czy ingerencja z zewnątrz – nie wiem.2
Po trzecie wreszcie, ów występujący tylko w spisie treści podtytuł dowodzi, że wiersze z „Bożych klaunów” powstały wcześniej niż teksty z opublikowanej w 2013 roku „Łączki” (również przecież w większości napisane w krótkim okresie – między końcem stycznia a kwietniem 2013 roku). Zatem łódzki twórca postanowił przesunąć w czasie wydanie gotowego już tomu („Boże klauny”), poprzedzając je ogłoszeniem zbioru, który powstał później („Łączka”). Sądzić należy, że była to przemyślana decyzja.
Wejście w przestrzeń zbioru poetyckiego Przemysława Dakowicza łączy się z silnym pragnieniem znalezienia w tej doskonałej książce poetyckiej jakichś wyraźnych związków z poprzednimi zbiorami autora „Teorii wiersza polskiego”, mogących ułatwić proces odczytywania tekstów mocno odbiegających – w pierwszym odbiorze i, jak się okaże, w gruncie rzeczy pozornie – od konwencji, do której przyzwyczaił odbiorców twórca „Łączki”.

 Czytelnicy rozpoczynający lekturę „Bożych klaunów” mogą mieć poczucie znalezienia się w położeniu podobnym do tego, które relacjonuje narrator i bohater „Boskiej komedii”. Wywołujący lęk metafizyczny „ciemny las”, w znaczeniu hermeneutycznym, objawia się już na pierwszych stronach tomu. Nie wiadomo dokładnie, którą z kilku dróg (interpretacyjnych) obrać, aby nie zabłądzić. Powaga i patos, obecne np. w motcie i w pierwszym wierszu („wstał Samuel i poszedł do Helego”), sąsiadują z groteską i komizmem, którymi cechują się m.in. trzy utwory następujące po wspomnianym pierwszym wierszu („Zespół Bonneta”, „Wytrwale pracują żuwaczki mrówkolwa”, „Imago myrmeleonis”). W dalszych fragmentach książki wrażenie niepokojącej „labiryntowości” jeszcze się pogłębia – mieszają się style, gatunki, postawy, wszystko wydaje się niestabilne, „płynne”, neurasteniczne, transgresyjne, pozbawione twardej tożsamości. Uważne studiowanie „Bożych klaunów” prowadzi do wniosku, że jednym z celów autora było wynalezienie jakiegoś nowego języka, który by „udźwignął” bolesny ciężar zrelatywizowanej, „schizofrenicznej” rzeczywistości. Współczesną poezję cechuje swoisty „autyzm”, oderwanie od prawdy o człowieku, a metodą wyjścia z „impasu” mogłoby być stworzenie
nowej formuły języka poetyckiego, który zdolny byłby do udźwignięcia prawdy o psychotycznym skrzywieniu człowieka współczesnego: [tą nową formułą miałby być - JN] klasycyzm postmodernistyczny. Gest sięgnięcia do źródeł kultury europejskiej, do dzieł stanowiących świadectwo wiary w świat uporządkowany i sensowny albo tropiących i wskazujących ostatnie ślady niegdyś dostępnej całości, i wypróbowania ich w ogniu nowego języka, który przestał nazywać świat, utracił zdolność wskazywania tego, co rzeczywiste. Nałożenie siatki chaosu na kosmos tradycji. Próba odwzorowania w materiale językowym i obrazowym alogicznej struktury myślenia schizofrenicznego, wyzyskującego fragmenty dawnych konstrukcji, pochodzących sprzed kryzysu psychotycznego”3.
Taką odważną deklarację wyartykułował Przemysław Dakowicz w tekście posiadającym znamiona manifestu poetyckiego. Po raz pierwszy został on opublikowany na łamach „Toposu” w 2012 roku (numer piąty), a więc prawdopodobnie w tym samym czasie, gdy poeta pracował nad „Bożymi klaunami”. Owa chronologiczna zbieżność uprawnia do postrzegania tego tomu jako swoistego exemplum „klasycyzmu postmodernistycznego”, czyli próby „odwzorowania w materiale językowym i obrazowym alogicznej struktury myślenia schizofrenicznego”. Dostrzegalne w „Bożych klaunach” „nałożenie siatki chaosu na kosmos tradycji” wywołuje wspomniany wcześniej efekt zaburzenia spójności, logiczności, a w konsekwencji zagubienia czytelnika w plątaninie interpretacyjnych ścieżek. Dodatkową komplikacją w lekturze tomu jest wprowadzony w nim zabieg dotyczący datowania utworów. Na ogół pisarze umieszczają pod tekstem (wiersza, opowiadania, powieści, dramatu itp.) metryczkę (wyróżnioną graficznie poprzez kursywę czy wytłuszczenie) informującą czytelnika o tym, kiedy i gdzie twórca zakończył pisanie (albo w jakim przedziale czasowym konstruowanie utworu trwało). Datowanie tekstu należy zatem do porządku historycznoliterackiego, biograficznego, nie jest zaś na ogół składnikiem świata przedstawionego. Przemysław Dakowicz, jak już wspomniałem, poinformował o czasie powstania „Bożych klaunów” dyskretnie, w Spisie treści, a więc w miejscu, które rzadko bywa przedmiotem szczególnie uważnej lektury. Natomiast pod wieloma wierszami poeta umieścił miejsca i daty odnoszące się do wydarzeń prezentowanych w utworach: np. „Północny brzeg Lemanu, 1745” („Wytrwale pracują żuwaczki mrówkolwa”), „Binswangers psychiatrische Klinik Bellevue, Kreuzlingen, 1 kwietnia 1919 r.” („Niżyński. Totentanz”), „Pont de Neuilly, Paryż, listopad 1654” („Nauka znikania (lekcja pierwsza)”). Tak określone daty i miejsca sugerują, że podmiot mówiący był świadkiem tych wszystkich sytuacji, obserwował np. drastyczny wypadek na paryskim moście, z którego wyszedł cało Błażej Pascal, co zakrawało na cud i stało się źródłem przełomu duchowego („Nauka znikania (lekcja pierwsza)”), Charlesa Bonneta badającego w 1745 roku na „północnym brzegu Lemanu” zachowania mszyc („Wytrwale pracują żuwaczki mrówkolwa”) i tego samego Bonneta studiującego z kolei w Genewie wiosną 1759 roku symptomy choroby swojego dziadka Charlesa Lullina („Zespół Bonneta”), ostatni taniec Niżyńskiego, który się odbył 19 stycznia 1919 roku w Suvretta-Haus w Sankt Moritz i był początkiem staczania się genialnego tancerza w otchłań schizofrenii („Niżyński. Ostatni taniec”), a następnie dramatyczne epizody z pobytu Niżyńskiego w klinice psychiatrycznej w Kreuzlingen („Niżyński. Totentanz”), widział osłabioną, bliską śmierci, owładniętą psychozą Vivien Eliot w Northumberland Hause w Londynie w styczniu 1947 roku („Elegia na odejście Vivien Eliot”), wreszcie przyglądał się narastającemu obłędowi Fryderyka Nietzschego w trakcie jego pobytu w Naumburgu pod opieką matki („O cyruliku Fryderyku piosenka wesoła a ogromnie przez to smutna”).
Czy zatem odbiorca ma szansę – w trakcie procesu odczytywania książki Przemysława Dakowicza - na uzyskanie pomocy ze strony jakiegoś współczesnego „Wergiliusza”, przewodnika zdolnego do odkrycia Sensu i „wskazania tego, co rzeczywiste”? Wydaje się, że taką postacią na kartach „Bożych klaunów” jest dobrze znany z „Łączki” Vigilius L., nocny stróż, człowiek czuwający, trzeźwo obserwujący ludzi i wydarzenia, wiernie spełniający obowiązek strzeżenia Ładu i Sensu, człowiek, który „w stanie/ podgorączkowym/zziębnięty drżący/rusza na obchód/choć nie zostało nic/do strzeżenia"4. Vigilius L. posiada „umysł niedialektyczny” i „powtarza/powoli i wyraźnie/tak tak/nie nie”5. Vigilius (imię nieprzypadkowo podobne do Wergiliusza) w swojej autocharakterystyce podkreśla, iż „domaga się/prostych odpowiedzi/czy to co wewnątrz/jest tym co na powierzchni/czy krzyczeć znaczy milczeć/jak długo trwa imię/sprawiedliwego”6. Owo pytanie – „czy to co wewnątrz jest tym samym co na powierzchni” – kojarzy się w „Łączce” z kontekstem losu „żołnierzy wyklętych”, ale posiada jednak także znaczenie bardziej ogólne, metafizyczne. I właśnie ów sens pojawia się nieoczekiwanie w jednym z wierszy „Bożych klaunów”, tak jak niespodzianie dochodzi tu do głosu sam Vigilius. W tekście (jednym z ostatnich w cyklu) „[Vigilius:] Noc ducha i dezintegracja pozytywna” po raz pierwszy w całym tomie (nie licząc motta oraz inicjalnego wiersza – o czym wspomnę później) występuje podmiot mówiący w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Po raz pierwszy (znowu nie licząc wspomnianych dwóch tekstów) słyszymy tutaj upodmiotowiony, zdecydowany głos osoby, która wyzbywa się złudzeń co do możliwości poznania tego, co głębokie. Wiersz ten jest swoistą odpowiedzią na pytanie Vigiliusa, „czy to co wewnątrz jest tym samym co na powierzchni?” Odpowiedzi udziela on sam sobie, a raczej udziela jej Głos, który się z niego dobywa: „jakiś głos mój własny głos/odczytywał wciąż tę samą sentencję wyroku”. „Wyrok” jest bezwzględny: „obciągnięty skórą/wydany pięciu zmysłom/aż do końca/na wierzchu”. Życie jawi się jako „pozostawanie na powierzchni/bez świadomości istnienia głębi”. „Głębia” jest wszakże tym samym, co „płaskość”, bowiem głębia kojarzy się z ciemnością, ta zaś jest przecież w istocie doświadczeniem „płaskości”, „powierzchowności”, niemożliwości wejścia w głąb:
tkwiłem w ciemności a słowo ciemność
znaczy także płaskość
pozostawanie na powierzchni
bez świadomości istnienia głębi”
Tytuł wiersza jest dokładnym cytatem nawiązującym do książki o. Jerzego Skawronia OCarm7, będącej próbą zestawienia koncepcji „nocy zmysłów” („nocy ducha”) św. Jana od Krzyża z teorią „dezintegracji pozytywnej” sformułowaną przez psychologa i psychiatrę Kazimierza Dąbrowskiego. Karmelita tak ujął istotę swojej publikacji:
Książka stanowi próbę odnalezienia i ukazania wspólnej logiki rozwoju, podobieństwa reguł i jego prawideł. Nie chodzi o ukazanie wspólnego pochodzenia i genezy między św. Janem od Krzyża i K. Dąbrowskim, gdyż taka prosta, dziedziczna współzależność nie ma tu racji bytu. Chodzi o uchwycenie pewnego wspólnego im kodu genetycznego, związku czy wspólnej nici, budującej wspólne perspektywy i projekty dojrzewania człowieka”.8
Zatem z perspektywy współczesnego teologa duchowości między poszczególnymi fazami oczyszczenia duszy pod wpływem „nocy zmysłów” i przygotowania jej w ten sposób do pełnego zjednoczenia się z Bogiem (wg św. Jana od Krzyża), a kolejnymi etapami „dezintegracji” osobowości, prowadzącej do „integracji wtórnej” (wg K. Dąbrowskiego9) istnieje daleko idące podobieństwo. Czy rzeczywiście mistyczne poznanie Boga jest tym samym, co „rozbicie pierwotnej struktury psychicznej […] np. w nerwicach i psychonerwicach”? W „Nowoczesności schizofrenicznej” Przemysław Dakowicz skonstatował zauważalną często „łatwość nadawania sprawom wiary, najgłębszym przeżyciom religijnym wymiaru psychiatrycznego”10. Tendencja ta prowadzi do groteskowego przypisywania schizofrenii i innych chorób psychicznych wielu świętym:
Kępiński twierdzi, że Adam Chmielowski (późniejszy brat Albert) przeżył kryzys schizofreniczny, w wyniku którego porzucił karierę malarza i stał się opiekunem nędzarzy. Czy Szaweł z Tarsu także cierpiał na schizofrenię, czy w drodze do Damaszku objawił mu się jego własny, rozszczepiony umysł? A Francesco, a Loyola”11.
Vigilius w wierszu „Noc ducha i dezintegracja pozytywna” przyznaje – z żalem i goryczą?, z satysfakcją? – że jego „tkwienie w ciemności”, będącej synonimem „płaskości”, nie zaowocowało jakimiś perturbacjami nerwicowymi czy psychonerwicowymi, które mogłyby z niego uczynić „bohatera naszych czasów”. Jest nieustannie „wydany pięciu zmysłom”, czyli dostrzega i poznaje to, co „rzeczywiste”, co naprawdę istnieje na zewnątrz niego, co nie jest konsekwencją i objawem choroby psychicznej, lecz posiada niekwestionowany, odrębny status ontologiczny. Sceptycyzm Vigiliusa nie dotyczy łaski poznania mistycznego, dostępnej nielicznym, jest związany natomiast z podejrzeniem, iż traktowanie nerwic, psychoz, chorób psychicznych, rozbijających osobowości dotkniętych przez nie ludzi, jako synonimu „nocy zmysłów”, o której pisał św. Jan od Krzyża i inni mistycy, jest nadużyciem deprecjonującym istotę autentycznego doświadczenia Boga (transcendencji). Vigilius nie wyraża pretensji o to, że nie otrzymał łaski „świadomości głębi” oraz nie próbuje „uciec” w patologiczne stany psychiki, które mogłyby – jak to się dzieje nader często w dobie „nowoczesności schizofrenicznej” – służyć jako substytuty mistycznych doznań. Owa „patologia duchowości” została w omawianym wierszu zasygnalizowana m.in. przez przywołanie, w kontekście kultury postnowoczesnej, frazy z Psalmu 42 (werset ósmy) w brzmieniu Wulgaty: „abyssus abyssum invocat”. Zwrot ten, wyjaśniany przez św. Augustyna, przytoczony m.in. przez św. Jana Pawła II w homilii wygłoszonej w Gdyni w trakcie pielgrzymki papieskiej w 1987 roku, jest najczęściej tłumaczony jako: „głębia przyzywa głębię” (tak jest w wierszu Przemysława Dakowicza), albo „przepaść wzywa przepaści”12, ale także „otchłań płynie za otchłanią”13. Natomiast znamienne jest, że środowiska związane z ciężkim, satanistycznym rockiem (a więc reprezentujące bez wątpienia „schizofreniczną nowoczesność”) cytują fragment Psalmu 42 w brzmieniu łacińskim jako hasło kojarzące się z … piekielnymi klimatami, bo tłumaczone jako: „piekło wzywa na pomoc piekła”14.
Głos pozostającego „na powierzchni” Vigiliusa współbrzmi w tomie „Boże klauny” z dwoma innymi głosami. Pierwszy z nich znajdujemy w inicjalnym wierszu zbioru – „wstał Samuel i poszedł do Helego”. Otwarty na słowo Boga, gotowy do prorokowania, czuwający w nocy w pomieszczeniu świątynnym, Samuel „słyszy” „ciszę [która] była na wysokościach”. Bóg mówi do powołanego przez siebie proroka poprzez ciszę, gdyż „póki słów/póty śmierci”. Samuel, prorok, wezwany do artykułowania Bożego Głosu (brzmiącego w „ciszy na wysokościach”) w „śmiertelnych” słowach, staje się w tomie Przemysława Dakowicza wzorem poety otwartego na to, co istnieje naprawdę. Swoistym uzupełnieniem epigramatycznego utworu „wstał Samuel i poszedł do Helego” jest wiersz „Somnus est imago mortis”. Tytuł, będący sentencją autorstwa Marka Tuliusza Cycerona, wykorzystaną m.in. przez Jana Kochanowskiego w utworze „Do snu” („Śnie, który uczysz umierać człowieka”), odnosi się tutaj do koszmaru sennego przeżywanego przez jakąś osobę (kobietę). Fraza „sen jest obrazem śmierci” ma w wierszu Przemysława Dakowicza sens dosłowny, bowiem bohaterce lirycznej przyśniła się … śmierć:
ma przed sobą
w mroku
twarz
szarą maskę
niewyraźną
z głębszymi cieniami oczodołów
twarz bez wyrazu
nieruchomą
jakby martwą”

Istotą śmierci jest ciemność, a reakcja osoby śniącej na nią wyraża się „panicznym strachem/przed innym głosem/który wyjdzie/z jej środka”. Ten „inny głos” to „ryk triumfu/nieludzki/histeryczny/że ciemność nie odeszła”. Przebudzenie, powrót do stanu czuwania, przynosi wyzwolenie z „panicznego strachu” przed śmiercią, czyli ciemnością oraz przed „histerycznym rykiem”.
Drugi głos, spójny z tym, co mówi Vigilius, należy do św. Augustyna. Książkę otwiera motto wzięte z „Wyznań” biskupa Hiponny: „et differebam de die in diem vivere in te/et non differebam cotidie in memet ipso mori”. Fraza ta znajduje się w jedenastym rozdziale szóstej księgi dzieła św. Augustyna i dotyczy oporu wewnętrznego powodującego odkładanie na później prawdziwego „nawrócenia do Pana”: „od dnia do dnia odkładałem żyć w Tobie, a nie odkładałem codziennie w samym sobie umierać”15. Owo „umieranie w samym sobie” oznacza tu zamykanie się na Tego, Który Jest i zwracanie się ku własnym pożądliwościom, pragnieniom, marzeniom, urojeniom itp. Codzienne „umieranie w sobie samym” jest w istocie „dezintegracją” osoby, rozkawałkowaniem jej na kilka, kilkanaście, albo i kilkadziesiąt odmiennych, sprzecznych głosów i obrazów. Jest duchową schizofrenią. Św. Augustyn wielokrotnie na kartach „Wyznań” wyrzuca sobie, że zwlekał z leczeniem tej paraliżującej duszę człowieka choroby i długo nie dopuszczał do siebie Boskiego Lekarza.
Pozostający „aż do końca na wierzchu”, świadomy trwania w będącej „płaskością” „ciemności”, Vigilius z wiersza Przemysława Dakowicza zapewne nie myśli o sobie jako o potencjalnym adresacie słynnej poetyckiej „Odezwy do psychoneurotyków”, wystosowanej w latach 70. ubiegłego wieku przez twórcę teorii dezintegracji pozytywnej:
Bądźcie pozdrowieni Psychoneurotycy!
Za to, że macie czułość w nieczułości świata, niepewność w pewności .
Za to, że tak często odczuwacie innych jak siebie samych.
Za to, że czujecie niepokój świata, jego bezdenną ograniczoność i pewność siebie.
Za wasze fobie mycia rąk z nieczystości świata.
Za wasze lęki przed zamknięciem w ograniczoności świata.
Za wasz lęk przed bezsensem istnienia.
Za delikatność niemówienia innym tego, co w nich widzicie.
Za waszą niezaradność praktyczną i praktyczność w nieznanym.
Za wasz realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego.
Za waszą wyłączność i trwogę przed utratą bliskich.
Za waszą twórczość i ekstazę.
Za wasze nieprzystosowanie do tego, co jest, a przystosowanie do tego, co być powinno.
Za wasze wielkie uzdolnienia nigdy nie wykorzystane.
Za to, że niewczesne poznanie się na waszej wielkości, nie pozwala nigdy na poznanie się na wielkości takich samych, którzy przyjdą po was.
Za to, ze jesteście leczeni, zamiast leczyć innych.
Za to, że wasza siła niebiańska jest zawsze spychana przez siłę brutalną.
Za to, co w was przeczuwanego, niedopowiedzianego, nieogarnionego.
Za samotność i dziwaczność waszych dróg, bądźcie pozdrowieni!”
16
Tekst ten, posiadający wydźwięk podobny do modernistycznego manifestu autorstwa Wacława Nałkowskiego pt. „Forpoczty ewolucji psychicznej i troglodyci”17, wyraża fascynację „nerwowcami”, jak nazywał takie osoby Nałkowski, utwierdzając psychoneurotyków w przekonaniu, że są zarówno wybrańcami (losu, Boga) posiadającymi cechy nieledwie boskie, jak i rozedrganymi wewnętrznie odmieńcami, niemieszczącymi się w normach narzuconych przez instytucje społeczeństwa. Błażej Pascal, jeden z bohaterów książki Przemysława Dakowicza, wyraził tę antynomię następująco:
Co mam czynić? Wszędzie widzę jeno ciemności. Mamże wierzyć, że jestem niczym? mamże wierzyć, że jestem Bogiem?”18
Jeden z wierszy poświęconych Wacławowi Niżyńskiemu, „Niżyński. Totentanz”, rozpoczyna się od wyliczenia „przydomków” sławnego tancerza:
Zaślubiony Bogu.
Boży klaun.
Katatonik w ruchu”
Dwa pierwsze zostały sformułowane przez niego samego w „Dziennikach”, które spisał w ciągu sześciu tygodni między ostatnim występem publicznym (19 stycznia 1919 roku w Sankt Moritz – do tego wydarzenia nawiązuje wiersz „Niżyński. Ostatni taniec”), a umieszczeniem w klinice psychiatrycznej w Kreuzlingen. Z jednej strony „zaślubiony Bogu”, albo po prostu … bóg, jak wielokrotnie nazwał siebie Niżyński, z drugiej natomiast „boży klaun”, czyli …”nikt”, albo – używając wyrażenia Pascala - „nic”. Postrzeganie Niżyńskiego (podobnie jak innych genialnych schizofreników) jako osoby symbolizującej tak cenioną w postmodernistycznej kulturze transgresyjność (realizowaną w różnych sferach), jako nowego „boga”, jest zjawiskiem charakterystycznym dla wielu modnych obecnie tendencji kontrkulturowych i awangardowych. Przywołać można chociażby słynny spektakl Teatru Wierszalin pod wymownym tytułem „Bóg Niżyński” (w reżyserii Piotra Tomaszuka; premiera odbyła się w roku 2006), entuzjastycznie przyjęty przez tych krytyków teatralnych, którzy bezustannie spragnieni są sztuki bluźnierczej i świętokradczej, nasyconej „sporami” pełnych pychy „wybitnych jednostek” ze Stwórcą, przenikniętej „religijnością” wywiedzioną nade wszystko z seksualności, zwłaszcza homoerotycznej.
Również drugie określenie, „boży klaun”, bywa przywoływane w książkach, spektaklach i filmach będących apologiami Niżyńskiego (np. w 1971 roku Maurice Béjart stworzył balet „Nijinsky, clown de Dieu”). Przemysław Dakowicz użył tego wyrażenia, rozszerzając jego zakres znaczeniowy na innych bohaterów tomu i wydobywając z niego głębszy sens. „Boży klaun” budzi w pierwszym odruchu skojarzenie z „bożym igrzyskiem”, motywem jakże dobrze znanym z poezji Jana z Czarnolasu (który zapożyczył go oczywiście z motywiki antycznej). „Człek – boże igrzysko” to pogańska w istocie, odbiegająca wyraźnie od dogmatów chrześcijańskich idea, obrazująca relacje między ludźmi („łątkami”) a Bogiem. Śmiejący się z ludzkich usiłowań, dążeń, pragnień Stwórca, to przecież, w kontekście dogmatu o Wcieleniu, przyjęciu przez Boga losu człowieka, byciu Emanuelem, czyli „Bogiem z nami”, karykaturalna i heretycka wizja Odkupiciela rodzaju ludzkiego. „Boży klaun”, rozumiany jako synonim „bożego igrzyska”, byłby rozwinięciem, uzupełnieniem owego pogańskiego przekonania. Kim jest klaun w widowisku cyrkowym? Osobą „odmienną” od pozostałych, Inną, a więc włączoną niejako w sferę sacrum. Klaun wzbudza – zwłaszcza w dzieciach – uśmiech, radość, czyli fascynację, ale jednocześnie wywołuje trudny do sprecyzowania lęk (psychologowie umieścili na liście fobii także „koulrofobię” – strach przed klaunami). Fascynacja i lęk (mysterium fascinans i misterium tremendum) to wszak integralne składniki przeżycia numinotycznego (według Rudolfa Otto). Byłby zatem klaun swoistym znakiem transcendencji, czegoś Innego. „Boży klaun” odsyła do Boga, przypomina zaskoczonym, „normalnym” ludziom, że istnieje rzeczywistość eschatologiczna. „Boże klauny”, podobnie jak prorocy, do których są podobni w zakresie misji „budzenia” uśpionej ludzkości, nie zawsze mają świadomość istoty swojego powołania. Często, kierowani pychą, mylą je z deifikacją, stawaniem się „nowymi bogami”, albo je lekceważą, oddając się całkowicie „rzeczom świata tego”. Konsekwencje takiej klaunady, błazenady, zamiany Mons regius na mons pubis są straszliwe. „Świat” („nawałność światowa”) skłonny jest „pytać o biedną duszyczkę”, ponieważ pragnie jej zguby. W stylizowanym na język sarmacki, nawiązującym do jednego z pierwszych fragmentów „Pana Wołodyjowskiego” sonecie (bez czternastego wersu) „Przyszli po pana Michała” (tytuł ten kojarzy się z potocznym poinformowaniem o aresztowaniu kogoś), „świat”, ustami Onufrego Z., kusi „brata Jerzego”, który, podejmując decyzję o wstąpieniu do klasztoru kamedułów, próbował zwrócić się w stronę wiecznej rzeczywistości, sugestią: „Prima charitas ab ego”. „Brat Jerzy” rzeczywiście pragnął zabiegać o siebie, w znaczeniu troski o duszę, jej zbawienie, natomiast Onufry Z. chytrze (jak to on) odniósł to stwierdzenie do sfery cielesnej:
Kiń waszmość ablucje, a wnet się nafikasz.
Obaczysz, szateczki i trunki polubisz
na powrót. I dziewki – boś, chłopie, podwikarz.”
Czym się to skończy? „A potem – że tylko kosteczki i flaczki?” A więc entropia, śmierć (głównie ta, o której Biblia mówi – „wtóra”), nicość. „Świat” unicestwia tych, którzy mu się poświęcili. „Pożera” ich na podobieństwo mrówkolwa pospolitego. Żuwaczki tego owada „wytrwale pracują”. Podobieństwo konstrukcji i stylistyki dwóch wierszy - „Przyszli po pana Michała” i „Imago myrmeleonis” – jest uderzające. Istotną rolę w tych sonetach (w „Przyszli po pana Michała” wykropkowany został czternasty wers, który mógłby brzmieć tak samo jak ostatnia linijka „dydaktycznego” wiersza „Imago myrmeleonis”, odwołującego się do konwencji staropolskich bestiariuszy, ale i wierszy dla dzieci, np. autorstwa Jana Lemańskiego: „O, strzeżcie się dziatki, straszliwej żuwaczki!” ) spełniają liczne deminutiwa. Są one niejako stylistyczną konsekwencją użycia rzeczownika „żuwaczki”, którego forma brzmieniowa emanuje pozorną łagodnością, spokojem, czymś przyjemnym, a przecież odnosi się on do budzącego przerażenie „narzędzia”, przy pomocy którego mrówkolew w bardzo krótkim czasie pochłania swoją ofiarę, by następnie wyrzucić „resztki” – czyli „szcząteczki i kłaczki”, czy też … „kosteczki i flaczki”.
Owe ludzkie „resztki”, pozostałe z „uczty mrówkolwa”, wiodą „żywot płynny, jakby brakowało [im]/ontologicznej stanowczości” („Elegia na odejście Vivien Eliot”), tańczą w szpitalach psychiatrycznych swoje upiorne, katatoniczne tańce śmierci („Niżyński. Totentanz”), są dziecięco bezradne i zadają infantylne pytania matkom („o cyruliku Fryderyku piosenka wesoła a ogromnie przez to smutna”), zamieniają się w „warzywa”, wykonujące egzotyczne i groteskowe „tercety metafizyczno-katatoniczne”, a najogólniej rzecz ujmując – „mają kłopoty z głową” („Neurotyczna osobowość naszych czasów”).
Zanurzanie się w świat wierszy zawartych w tomie Przemysława Dakowicza przekonuje, że przy pomocy tych utworów poeta skonstruował zasygnalizowany w „Nowoczesności schizofrenicznej” szczególny język poetycki, przy pomocy którego starał się odwzorować mechanizmy schizofrenicznego postrzegania świata. Jedną z najbardziej charakterystycznych właściwości organizacji wypowiedzi w omawianym cyklu wierszy jest swoiste „rozszczepienie” głosów, nabierające cech ekwiwalentu trzeciej, ostatniej fazy schizofrenii - degradacji:
Degradacja. Wygasanie i rozpad. Kępiński: >sylwetka psychiczna chorego zaciera się; składa się ona z nie powiązanych fragmentów. Indywidualność, która mimo rozbicia (schizis) osobowości, jest zarysowana dosyć wyraźnie w pierwszej, a nawet w drugiej fazie, w trzeciej zatraca się; jeden chory przypomina drugiego, trudno ich od siebie odróżnić, o każdym można powiedzieć to samo: ‘otępiały’, ‘bez życia’, ‘zdziwaczały’<”19.
Tę psychiatryczną definicję Przemysław Dakowicz przenosi na płaszczyznę kulturową:
Nowoczesność schizofreniczna degraduje. Wygaszeni, rozczłonkowani, rozbici mówimy do siebie, ale słowa nie mają znaczenia, nie układają się w logiczne struktury. Świat rozpada nam się w rękach, rzeczywistość przesypuje się między palcami”20,
a następnie formułuje postulat stricte poetycki, dotyczący języka poezji, mającej ilustrować „stan rozbicia, w jakim się znajdujemy”:
Jednostkowa prawda, w której odbija się prawda o epoce, o narcystycznej cywilizacji konsumentów. Tylko taka poezja ma sens. Potrzeba wynalezienia nowego języka, który byłby zdolny ukazać rozszczepienie serca, umysłu i woli. Zazdrość wobec tych, którzy są zakorzenieni i usiłują temu poczuciu nadać formę poetycką, niekiedy z powodzeniem. Czy wybierają drogę łatwiejszą? Nie wiem. Dla mnie ta droga nie jest dostępna – stąd konieczność wykuwania nowej formy, która byłaby zdolna połączyć nowe ze starym. Nowoczesność schizofreniczna domagająca się wyrazu, spoglądająca jednocześnie w dwie przeciwne strony, wstawiająca ‘i’ w miejsce ‘lub’.”21
Poezja współczesna wydaje się nieprawdziwa, bo „porusza się zbyt szybko”,
a jednak! czterdziestoletnia baba
z głosem nastolatki plująca paznokciami ‘mówię
ci jem normalnie’ a gdy nadchodzi pora
ważenia ukradkiem wpycha kamienie w majtki”

(„Poezja współczesna domaga się wyjścia na przepustkę”)
Czterdziestoletnia baba z głosem nastolatki”. Łączenie „starego z nowym”. Wstawianie ‘i’ zamiast ‘lub’. Owa „nowa forma”, przydatna do wyrażenia „nowoczesności schizofrenicznej”, objawia się w tomie Przemysława Dakowicza różnorako. Stosuje autor „Teorii wiersza polskiego” m.in. wypróbowaną przez siebie konwencję centonu, łącząc wiele głosów, cytatów, nawiązań itp. Np. w wierszu „Warzywa. Tercet metafizyczno-katatoniczny” brzmią echa tekstu Jana Brzechwy „Na straganie”, połączone z groteskową poetyką „Teatrzyku Zielona Gęś” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i pogłosami sekwencji mszalnej „Dies Irae” Tomasza z Celano. Cytaty ze średniowiecznego tekstu z formularza mszy świętej za zmarłych pojawiły się, w kontekście „Requiem” Mozarta, w poemaciku zawierającym „schizofreniczną” reinterpretację mitu o Narcyzie („Neurotyczna osobowość naszych czasów”). Zostały w tym utworze dodatkowo zderzone ze sparafrazowanymi frazami popularnej przyśpiewki: „Jechali grabarze [w pierwotnej wersji oczywiście występują szewcy] przez zielony las…”, której eufoniczny refren („rypcium-pypcium”), będący zapewne eufemistycznym odpowiednikiem wulgarnego określenia czynności seksualnej, dodatkowo przywołuje „szaloną”, dionizyjską poezję Skamandra, bowiem występuje w programowym wierszu Tuwima „Sokrates tańczący” w postaci: „Rypcium pipcium, chodź, Ksantypciu!
A muzyka gra!!”. Jeszcze inne nawiązanie do sekwencji „Dies Irae”, już bez cytowania, zauważyć można w wierszu „Somnus est imago mortis”. Przedstawiona w nim sytuacja (obraz senny) kojarzy się z ważną sceną z „Fausta” Goethego (różnie brzmi tytuł tej sceny w poszczególnych przekładach dramatu: np. „Katedra”, „Kościół”, „Egzekwie”), w której Małgorzata, uczestnicząc w mszy świętej za duszę jej matki, pod wpływem słów z „Dies Irae” o grozie Sądu Ostatecznego oraz sformułowań towarzyszącego jej Złego Ducha, uświadamia sobie wielkość swojej winy i, opanowana przez wszechwładny strach, mdleje.
Zaskakujące jest zastosowanie konwencji ballady romantycznej (i preromantycznej) w wierszu poświęconym Pascalowi („Ballada o znikającym palcu”). I nie jest to bynajmniej tylko wzorzec gatunkowy ballady, jakaś ballada w sensie abstrakcyjnym, lecz przywołanie słynnego „Króla elfów” Goethego – zarówno na płaszczyźnie rytmicznej, wersyfikacyjnej, brzmieniowej, jak i w warstwie treściowej: chodzi o motyw cierpiącego na jakąś tajemniczą chorobę syna, którego próbuje ratować ojciec.
Nawiązania do wspomnianego „Fausta” odkrywamy również w innym, najobszerniejszym wierszu ze zbioru Przemysława Dakowicza - „Ein Meister aus Deutschland”. Ten przejmujący utwór, zadedykowany „Pawłowi Anczelowi, mistrzowi znikliwemu” (czyli Paulowi Celanowi), to portret posmodernistycznego „artysty”, „ucznia Hermesa Trismegistosa” - Gintera von Hagensa (Gintera Liebchena). Ten syn esmana-kucharza zasłynął jako pomysłodawca „plastynacji” zwłok ludzkich:
wystawę ‘światy ciał’
obejrzało trzydzieści
milionów ciał
na całym świecie
wstęp dla osoby dorosłej
12 euro doktor habilitowany
Faustus w czarnym
kapeluszu za 100 euro
przeprowadził pierwszą
od stu siedemdziesięciu lat
publiczną sekcję zwłok”
Tekst, będący powiązaniem motywów z „Fausta” z innymi tekstami, m.in. z „Fugą śmierci” Celana, stanowi bezwzględne oskarżenie współczesnej postkultury entuzjastycznie traktującej wszystko, co emanuje śmiercią. Współczesny Faust, który próbował w Sieniawie Żarskiej stworzyć „światowe centrum preparacji ciał” („ale nasi są ciemni/protestują wznoszą ręce/do nieba gubią się w meandrach/sztuki współczesnej”), staje się w wierszu Przemysława Dakowicza upiornym symbolem degeneracji społeczeństwa przyjmującego za pewnik, że „Bóg umarł”. Twórcę tego sloganu, Fryderyka Nietzschego, uczynił autor tomu bohaterem wiersza zamykającego „Boże klauny” – „O cyruliku Fryderyku piosenka wesoła a ogromnie przez to smutna”. Umieszczony w tytule paradoks, będący parafrazą słów z „Wesela”, wypowiedzianych przez Poetę marzącego o napisaniu dramatu opiewającego „historię wesołą a ogromnie przez to smutną”, celnie puentuje rolę, jaką odegrał i wciąż odgrywa w kulturze, kontrkulturze i postkulturze niemiecki filozof, ten „cyrulik”, stosujący jako lekarstwo na kryzys Europy … puszczanie krwi, czyli pozbawianie ludzi nadziei na wieczne szczęście i zaszczepianie im nihilizmu. Postać cyrulika (balwierza) przewija się przez całą książkę Przemysława Dakowicza, począwszy od drugiego wiersza w zbiorze („Zespół Bonneta”, w którym dziadek entomologa, czekając na cyrulika, doznaje rozszczepienia osobowości), poprzez „Balladę o znikającym palcu” (sprowadzony do Błażeja Pascala balwierz – „stary collega” ojca – okazał się „zwykłym padalcem”, kiedy wszelkie dolegliwości, na które uskarża się genialny Blaise, „leczy” w prosty sposób – „ciachnął dziecię kozikiem”), skończywszy właśnie na wierszu o „cyruliku Fryderyku”.
Psychicznie chory Nietzsche (inicjalny wers utworu: „co to za chłopiec co za chłopiec” odsyła do początkowej frazy ballady „Świtezianka” Mickiewicza – „Co to za chłopiec, piękny i młody?”) zadaje matce, opiekującej się nim w Naumburgu, pozornie infantylne pytanie: „kobieto//gdzie jest nasz dom”. Symboliczne i doniosłe zapytanie o drogę do domu kończy tom Przemysława Dakowicza. Jak mamy wrócić do „domu”, my, „nowocześni schizofrenicy” (wszyscy albowiem jesteśmy „nowoczesnymi schizofrenikami” – konstatuje autor „Bożych klaunów”) „znikający, rozpraszający się, poddający [się] wszechogarniającemu ruchowi obrazów i słów”22? Gdzie jest ten nasz dom? Gdzie schroniła się poezja, która „ocala ludzi i narody”?
Może tam, gdzie przebywają niektóre „boże klauny” – w klinice psychiatrycznej (o „zaglądaniu w tysiąc dzieł pochodzących prosto z psychiatrycznej kliniki” pisał sarkastycznie Miłosz w wierszu „Ars poetica?”)? Wszakże sportretowana przez Zygmunta Krasińskiego „poetka błogosławiona”, Maria, umierała na rękach Męża właśnie w szpitalu wariatów.
Bo
Z poezji co zostaje? Właśnie to:
przedwieczorna chwila w domu
dla psychicznie chorych, gdy,
niewidziana przez nikogo
stara kobieta poprawia koc
na swoich zbędnych światu
kolanach”

(„Elegia na odejście Vivien Eliot”)
1 Przem ysław Dakowicz, Boże klauny, Sopot 2014. Biblioteka „Toposu” , T. 98.
 
2 „Krwawe cmentarne bajoro”. O książce Teoria wiersza polskiego rozmawiają Maciej Robert i Przemysław Dakowicz, [w:] P. Dakowicz, Obcowanie…, dz. cyt., s. 207.
 
3 P. Dakowicz, Nowoczesność schizofreniczna. Notatki do nienapisanego eseju, [w:] P. Dakowicz, P. Dakowicz, Obcowanie. Manifesty i eseje, Warszawa 2014, s. 342.
 
4 P. Dakowicz, Curriculum Vigiliusa, [w:] P. Dakowicz, Łączka, Kraków 2013, s. 24.
 
5 P. Dakowicz, Vigilius L. o umiejętności odróżniania, [w:] tamże, s. 14-15.
6 Tamże, s. 15.
 
7 J. Skawroń OCarm, Noc ducha i dezintegracja pozytywna, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007. Książka ta jest rozprawą habilitacyjną o. prof. dr hab. Jerzego Skawronia.
 
8 Tamże, s. 9.
 
9 Prof. Kazimierz Dąbrowski definiował dezintegrację pozytywną następująco: „wyraża ona korzystne rozluźnienie, a nawet rozbicie pierwotnej struktury psychicznej, np. w okresie dojrzewania, w nerwowości, nerwicach i psychonerwicach oraz w konfliktach zewnętrznych, a przede wszystkim - wewnętrznych życia codziennego. Jej pozytywność opiera się na stwierdzeniu, że takie rozluźnienia i rozbicia są bardzo często czynnikiem sprzyjającym rozwojowi, szczególnie rozwojowi przyspieszonemu i twórczemu, co stwierdza się w praktyce u osób psychonerwicowych oraz w biografiach wybitnych osobowości”. Cyt. za stroną internetową www.dezintegracja.pl (zakładka: „teoria”)
 
10 P. Dakowicz, Nowoczesność schizofreniczna…dz. cyt., s. 337.
 
11 Tamże.
 
12 Księga Psalmów, [w:] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem, Edycja Św. Pawła,2008, s. 1182.
 
13 Psałterz, przeł. z hebrajskiego Roman Brandstaetter, Warszawa 1971, s. 141.
 
14 Abyssus Abyssum invocat” to tytuł albumu płytowego grupy „Behemoth” z maja 2011 roku. To o tym zespole i jej liderze, Nergalu (Darskim), popisującym się m.in. darciem na strzępy egzemplarzy Pisma Świętego podczas koncertów, ks. Adam Boniecki wypowiadał się bardzo ciepło („Zrobili z Nergala diabła, niemal satanistę. Wzywali do wojny religijnej z tym rodzajem muzyki. To diabelskość z jasełek. Nie ma w nim nic diabolicznego. Diabeł się dobrze sprzedaje w tej formie, to ją Nergal wygrał. Diabeł zupełnie innymi drzwiami wchodzi niż przez Behemotha”). 
 
15 Św. Augustyn, Wyznania, tłum. Michał Bohusz Szyszko, Kraków 2008, s. 200.
 
16 K. Dąbrowski, Odezwa do psychoneurotyków, „Student” 1975, nr 3, s. 9.
 
17 W książce „Forpoczty” (współautorzy: Cezary Jellenta i Maria Komornicka) wydanej w 1895 roku we Lwowie.
 
18 B. Pascal, Myśli, przeł. T. Żeleński (Boy), Warszawa 2012, s. 227.
 
19 P. Dakowicz, Nowoczesność schizofreniczna…, dz. cyt., s. 339.
 
20 Tamże.
 
21 Tamże, s. 341.
22 P. Dakowicz, Nowoczesność schizofreniczna…, dz. cyt., s. 338.
 
 
 
Janusz Nowak - dr filologii polskiej; wykładowca Uniwersytetu Opolskiego i PWSZ w Raciborzu; polonista w raciborskim I LO; folklorysta i dziennikarz; redaktor półrocznika "Almanach Prowincjonalny" i miesięcznika "Eunomia"; mieszka w Raciborzu