Continuum?
Raczej odpowiedzialność – tu
i teraz
Czasami
jest tak, że pisarz zazdrości pisarzowi wydanej przez niego
książki. No więc mówię otwarcie: tak, zazdroszczę Dakowiczowi
Przeklętego continuum. Notatnika smoleńskiego. Książki
niezwykłej. Dlaczego? Bo wbrew tytułowi, to nie jest żaden
notatnik smoleński. Albo inaczej, wychodząc od tragedii smoleńskiej
autor tej niewielkiej, liczącej 138 stron książki, pochyla się
nad kondycją współczesnych Polaków, nad ich etosem, moralnością,
wygodą, poświęceniem, nad ich językiem, historią, poczuciem
wspólnoty. Szuka tego, co mogłoby łączyć, a co niekoniecznie
jednak łączy. Pochyla się nad rządzącymi i dostrzega rzeczy,
których większość z nas nie chce dostrzec, na które przymykamy
oczy, machamy ręką i mówimy: jakoś to będzie. A przecież wiemy,
przynajmniej niektórzy z nas wiedzą: nie będzie. Nie będzie bez
naszego wysiłku, pracy, edukacji. Bez przywrócenia słowom ich
właściwej treści, bez logiki i jasnych celów w polityce. W
polityce prowadzonej we własnym, polskim interesie. Jeszcze raz
powtórzę: we własnym, polskim interesie.
Dakowicz
jest świetnym poetą i trochę jak poeta ten świat postrzega. Ale
jest także badaczem literatury, człowiekiem obytym ze słowem,
znającym jego wartość i siłę.
Nie
zaczął swych notatek tuż po katastrofie. Nie zaczął ich po roku
ani dwóch od tej strasznej daty. Zaczął 28 września 2012 roku. To
tego dnia po raz drugi pochowano Annę Walentynowicz,
Annę-Solidarność, symbol tego, co w tym ruchu uznano za najlepsze,
niepowtarzalne, na zawsze zapisane w historii. Czy jeszcze pamiętamy
dlaczego pochowano ją, ale przecież nie tylko ją, także wiele
innych ofiar katastrofy, po raz wtóry?
Pisząc
o Przeklętym continuum trzeba po wielokroć cytować autora,
inaczej, żeby czytający recenzję z tej książki cokolwiek
zrozumiał, się nie da. Co więcej, trzeba cytować nie pojedyncze
zdania, a całe akapity.
Stając
się komunistą Polak unieważniał w sobie polskość. Wychowankowie
komunistów biorący udział w obradach Okrągłego Stołu
(Kwaśniewski, Miller i in.) nie są w stanie zrozumieć świadomości
kogoś, kto odwołuje się do dziedzictwa oficerów zamordowanych w
Katyniu, Żołnierzy Wyklętych etc. Są jak golemy w ręku swoich
stwórców. Oni zawsze będą okaleczeni. I zawsze będą kaleczyć
młodszych od siebie. Nawet jeśli będą najgłębiej przekonani o
własnych dobrych intencjach. Właśnie dlatego nieodzowna była
dekomunizacja. Rezygnacja z niej skazała nas wszystkich na pływanie
w mętnej wodzie.
Dzień
później Dakowicz zanotował:
Władza,
która nie potrafi uszanować misterium śmierci swoich obywateli,
nie ma moralnego prawa do sprawowania rządów. Władza, która
dobrowolnie rezygnuje z dochodzenia prawdy, sama skazuje się na
uwiąd. Władza, która nieustannie zrzuca odpowiedzialność na
innych, staje się władzą opresyjną, bo musi udowodnić, że ma
rację.
Pewnego
dnia, w pewnym kraju, w sercu Europy, ginie Prezydent, najważniejsi
generałowie, prezes Banku Narodowego, biskupi, ginie elita kraju. W
ich ciałach, rozczłonkowanych, zmasakrowanych, odczłowieczonych,
pozaszywano rękawiczki, narzędzia chirurgiczne, niedopałki
papierosów, śmieci. Zamknięto ich w trumnach, których nikt miał
nie otwierać. A może odwrotnie, może właśnie miano te trumny
uchylić, zobaczyć czym i jak je wypełniono?
Zdrowa
władza państwowa to grupa, która wie, co czynić, która
prawidłowo definiuje priorytety polityki zagranicznej, która
pamięta o historii.
Stajemy
bezradni nie wobec ogromu nieszczęścia, to dla nikogo nie ulegało
wątpliwości. Stajemy bezradni widząc, że Polska nie tylko
kompletnie nie była przygotowana, pewnie zresztą nie jest
przygotowana na inne, znacznie mniejsze tragedie, na to co się stało
10 kwietnia, ona, trzeba to uczciwie powiedzieć, sama prowokowała
nieszczęścia. Głupotą, niedojrzałością, wyjałowionym,
powierzchownym, a może wręcz udawanym patriotyzmem. Oddaniem się w
pach obcym, szukaniem kompromisu tam, gdzie go być nie może tylko
po to aby wygrać dzień dzisiejszy, aby pogrążyć oponentów
politycznych, aby zbudować miraż zgody, pojednania, jakiegoś
przekraczania nieprzekraczalnego.
Po
roku 1989 wytworzono mechanizmy mające chronić status quo przed
krytyczną analizą. Wmówiono ludziom, że istnieje określona grupa
predysponowanych do interpretacji faktów, postaw, wydarzeń
politycznych i historycznych. Wszyscy pozostali mogą, co najwyżej
kolportować interpretacje wytworzone w owym nieformalnym centrum.
Szybko
zapominany, bardzo szybko. A przecież to właśnie wtedy, w ’89,
’90 roku powstała z bardzo określoną sankcją inwektywa
„oszołom”. Raz komuś przypisana, raz obryzgana, wszyta w czyjś
życiorys ma szansę ulec cudownej przemianie, zapomnieniu,
odpuszczeniu wyłącznie wtedy, gdy z wygody, koniunkturalnego
interesu, fałszu rzeczony „oszołom” zrozumie swój błąd,
zaprze się wiary, stanie w jednym szeregu z „centrum”.
Zapominamy, wyrzucamy z pamięci, jak lód topniejemy ogrzewani
ochłapem, który skłonni są rzucić nam ci, którzy wiedzą,
których namaszczono.
Prawda
nie istnieje. Są słowa. Układaj je cierpliwie, aż do osiągnięcia
pożądanego skutku. Zmieniaj kolejność. Rozmiękczaj, usuwaj,
rozmywaj. Chwyć słowo za gardło, oglądaj je pod światło, a
wyjawi ci swoją podwójność. Dobywaj znaczenia niewidoczne. Nicuj.
Kiedy trzeba rozszerzaj, kiedy trzeba zwężaj. Podkomendnym wydaj
rozkaz: milczeć. Od podwładnych żądaj: gadać, mleć, mnożyć.
Zdanie twierdzące zakończ znakiem zapytania. Dokonaj cudu
potrojenia kropki. Dziel i rządź. Niech słowa dziwią się sobie.
Przekłuwaj i pompuj na zmianę. Wstawiaj „ale” pomiędzy podmiot
i orzeczenie.
Słowa.
Wyplute, stłamszone, wymięte, pozbawione znaczeń. Słowa zapędzone
w odległe, ciemne zakamarki naszej duszy. Słowa, których znaczenie
odwrócono. To nie jest łatwy zabieg, to nie jest prosta fraza. I
nie ma w tym przypadku. Najmniejszego. Chcesz się bronić?
Wzruszenie ramion, obojętność. Bez szans, opanowaliśmy nie tylko
telewizję, radio, prasę, opanowaliśmy wasze umysły, wtłoczyliśmy
w jedną ścieżkę. Bez możliwości ucieczki.
Czytam
strona po stronie, wracam, próbuję zrozumieć nie tylko znaczenie
zdań ale i intencje Autora. Pisze Dakowicz, że rozumiemy, że
dociera do nas 20-30% informacji, na tym budujemy nasze wyobrażenie
o rzeczywistości. Ten, kto chce zrozumieć więcej, ten który
szuka, grzebie, wyciąga inne wnioski niechybnie zostanie uznany za
paranoika. A wtedy ten pobłażliwy uśmiech wyższości, przymrużone
oko, machnięcie ręką. Albo jad sączony przez Niesiołowskiego i
tych wszystkich, którzy nie mają wątpliwości. Nie mają? Często
o tym myślę. Często mam odmienną refleksję. Często obija mi się
w głowie odmieniane na wszystkie sposoby słówko cynizm. Cynizm,
cynicy, cynicznie. W znaczeniu podstawowym: nieuznawaniu
obowiązujących zasad etycznych, lekceważącym odnoszeniu się do
ogólnie szanowanych pojęć, praw, osób.
Dlaczego
przy lekturze tej książki wciąż mam wrażenie, że jej autor
jest, musi być starszy niż wynika to z kalendarza. Ma ledwie 37
lat. Słabo pamięta PRL. Miał 4 lata gdy wprowadzono stan wojenny.
Powędrowałem do więzienia. A on pisze, że to
sześćdziesięciolatkowie najmocniej bronią się przed
przyjęciem prawdy o faktycznej i symbolicznej randze tragedii
smoleńskiej. Czynią tak, bo wiedzą, że ich kapitulacja w tej
materii wymagałaby kolejnego kroku – podważenia zasadności
narzuconego nam pod koniec lat osiemdziesiątych modelu
transformacji. Musieliby wtedy przyznać się do błędu i pogodzić
z myślą, ze owo najbardziej centralne wydarzenie, owo doświadczenie
egzystencjalne o charakterze granicznym zostało im odebrane przez
lepiej lub gorzej znanych sprawców. Pokolenie „Solidarności”,
moje pokolenie. Buntuję się przeciw tym zdaniom, nie chce ich uznać
za prawdziwe. Bo prawda nie jest zależna od wieku ani sumy
doświadczeń. Ale zaraz oglądam się na moich kolegów. Tych z
podziemia i tych, którzy i PRL, i III Rzeczpospolitą uznali za
dobry, dopuszczalny model państwa. Własnego państwa. Spuszczam
głowę. Nie rezygnuję. Może to jednak Dakowicz ma rację? Może
ten krok, którego nie wykonaliśmy, a wykonać było naszym
obowiązkiem w roku ’89 determinuje wszystkie lata późniejsze? I
wszystkie podziały, i nienawiść, i złość, i pogardę?
Jak
autor Łączki,
myślałem, byłem przez chwilę o tym przekonany, że katastrofa
smoleńska będzie jakimś narodowych katharsis, że spłucze ten
szlam, który na nas osiadł i nawarstwiał się z każdym dniem. Ale
też, i pamiętam to dokładnie, jadąc 10 kwietnia pod Pałac
Namiestnikowski, wiedziałem, czułem, że tego samego dnia usłyszę
echo wcześniejszej, gruzińskiej wyprawy Prezydenta. Nie omyliłem
się. Już pierwszego dnia… To morze kwiatów, zniczy, krzyż, te
dziesiątki tysięcy ludzi. Stałem przy trumnie, patrzyłem na tych,
którzy przyszli złożyć mu hołd. Majestatowi Rzeczypospolitej. I
ta straszna, obrzydliwa, niespodziewana druga twarz Polski. Z
grymasem nienawiści, śmiechem, kpiną, oskarżeniami, biciem
modlących się, bezradnością, przecież świadomą, policji…
Gdzie odpłynęła nasza pamięć? Narodowy wstrząs… Na miesiąc,
dwa… Trzeba żyć normalnie, usłyszeliśmy. Państwo zdało
egzamin, państwo funkcjonuje normalnie. Prawda
chudnie, prawda tanieje, prawda nie istnieje.
Gdzie się obudzimy za chwilę? Uwierzyliśmy w zmianę. Trwała i
nieodwracalną. Tak jakby wszystko było dane raz na zawsze. Pisze
Dakowicz: … istota komunizmu
polegała na całkowitym odwróceniu znaków, na stanowiącej
fundament nowego języka zmianie desygnatów.
Czy coś się zmieniło? Czy te desygnaty wróciły w swoje koleiny?
A może w koronkach nowego państwa, tak z pozoru innego, wciąż i
wciąż powielany jest ten sam wzorzec? I nic się nie zmieni? Żaden
wstrząs nie obudzi tej narodowej magmy, skamieliny? Najgorszy
element polityki? Najstraszliwszy element historii? To co określiłem
jako „przeklęte continuum”.
Im dłużej trwa system, tym mocniejsza sieć powiązań, tym więcej
podmiotów zainteresowanych kontynuacją, bo krach systemu oznacza
ich własną katastrofę. Im bardziej oczywista wydaje się potrzeba
zmiany, tym większa liczba protestujących przeciw niej.
Ale to przecież nie może trwać bez końca – zakrzyczą ci na
czele pochodu. Nie może? Naprawdę? Nie jest tak źle jak mówi
opozycja ani tak dobrze jak twierdzi władza. Ile razy słyszeliśmy
ten bełkot? Zapomniany poeta, Józef Łobodowski pisał:
Serce
tłukło się alarmowym dzwonem,
wiatr
na mych ustach zastygnął,
rozpalonymi
igłami kłuło w żyłach,
włosy
zajęły się płomieniem,
więc
w przerażeniu zawołałem - Gore!
Dakowicz
też krzyczy „gore”. Każdym zdaniem tej książki. To nie jest
żaden pisk, to głos donośny, wyważony i mądry. A Przeklęte
continuum to nie lep na muchy ani pułapka na szczury. To
odtrutka na nasze narodowe lenistwo. I oby to nie był hejnał grany
nad trumną.
[pierwodruk: "Arcana" 2015, nr 1]
Wacław Holewiński - ur. 1956; pisarz, prawnik, wydawca, działacz przedsierpniowej opozycji, autor powieści (m.in. Lament nad Babilonem, Opowiem ci o wolności, Szwy), opowiadań (Nie tknął mnie nikt) i dramatów (Dyfuzja). Laureat Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza.
Więcej informacji TUTAJ.