Centrum
Skopje ma dwie twarze. Pierwsza to stara dzielnica turecka.
Wąskie uliczki, knajpki, bary, w których za grosze zjesz obiad,
sklepiki, zakłady rzemieślnicze, moc gratów i żelastwa. Nie są
to uliczki wymuskane, ale nadgryzione chropowatością i brudem. Pod
ramię idą kobiety w hidżabach i ich koleżanki bez nakrycia głowy.
Starsi Turcy popijają herbatę w cieniu daszków kawiarni. Innych
mężczyzn golą fryzjerzy, co można podejrzeć przez otwarte na
oścież drzwi małych zakładów. Zachowało się kilka starych
meczetów, minarety stanową część panoramy miasta. Słychać
śpiew muezinów. Stary zajazd z czasów Osmańskiego Imperium
zamieniono na teren wystawowy. Ale jego krużganki wieczorem stają
się miejscem, gdzie młodzież popija piwo, o czym świadczą
baterie butelek ustawione rządkami na kamiennych balustradach. W
żarze południa ludzie podchodzą do studzienek z wodą, obmywają
twarz i ręce przy kraniku, piją z otwartej dłoni. Oczywiście
emanacją wschodu jest bazar. Wzięli go w posiadanie Albańczycy.
Albańskich flag i symboli jest tu więcej niż macedońskich. Na
stoiskach z ciuchami panuje tu straszliwa taniocha. Nie miałem co
zrobić z resztą moich wyświechtanych macedońskich denarów, więc
nakupowałem sobie skarpet. Ta część miasta to rojna żywotność
i rozdrobnienie. Państwo jakby tu nie sięgało albo sprawowało
jedynie nominalną zwierzchność. Widać jego obecność przy
twierdzy, gdzie powiewają wielkie flagi. To znana prawidłowość -
im mniejszy kraj tym większa miłość do flag.
Pełny tekst relacji A. Nowaczewskiego TUTAJ.