czwartek, 9 października 2014

Nowaczewski w Skopje




Centrum Skopje ma dwie twarze. Pierwsza to stara dzielnica turecka. Wąskie uliczki, knajpki, bary, w których za grosze zjesz obiad, sklepiki, zakłady rzemieślnicze, moc gratów i żelastwa. Nie są to uliczki wymuskane, ale nadgryzione chropowatością i brudem. Pod ramię idą kobiety w hidżabach i ich koleżanki bez nakrycia głowy. Starsi Turcy popijają herbatę w cieniu daszków kawiarni. Innych mężczyzn golą fryzjerzy, co można podejrzeć przez otwarte na oścież drzwi małych zakładów. Zachowało się kilka starych meczetów, minarety stanową część panoramy miasta. Słychać śpiew muezinów. Stary zajazd z czasów Osmańskiego Imperium zamieniono na teren wystawowy. Ale jego krużganki wieczorem stają się  miejscem, gdzie młodzież popija piwo, o czym świadczą baterie butelek ustawione rządkami na kamiennych balustradach. W żarze południa ludzie podchodzą do studzienek z wodą, obmywają twarz i ręce przy kraniku, piją z otwartej dłoni. Oczywiście emanacją wschodu jest bazar. Wzięli go w posiadanie Albańczycy. Albańskich flag i symboli jest tu więcej niż macedońskich. Na stoiskach z ciuchami panuje tu straszliwa taniocha. Nie miałem co zrobić z resztą moich wyświechtanych macedońskich denarów, więc nakupowałem sobie skarpet. Ta część miasta to rojna żywotność i rozdrobnienie. Państwo jakby tu nie sięgało albo sprawowało jedynie nominalną zwierzchność. Widać jego obecność przy twierdzy, gdzie powiewają wielkie flagi. To znana prawidłowość - im mniejszy kraj tym większa miłość do flag.
 
Pełny tekst relacji A. Nowaczewskiego TUTAJ.