[źródło: "Topos" 2014, nr 1-2]
Jarosław Ławski
Dakowicz
„Trzeba, żebyś umiał być
panem w swoim domu.
(Henryk Rzewuski, Zawód sprawiedliwego)
I
Dakowicz właśnie zajął miejsce w poezji
polskiej. Teoria wiersza polskiego wskazuje
wysoką pozycję poety, odsłaniając zarazem drogę, którą przebył jako autor tomów
Süßmayr, śmierć i miłość, Albo – Albo, Place zabaw ostatecznych. Wszystko to trwało krótko – dystans
między debiutem a godną spamiętania dojrzałością pokonał między 2002 a 2013 rokiem.
Dekada. Mało i dużo. Dakowicz jest w drodze, gdzie poniesie go teraz imaginatio, ta władza tworzenia obrazów?
Moc, łaska i zguba.
Wydana w Bibliotece „Toposu” Teoria wiersza polskiego jest tomem
znakomitym – jako koncept, idea sztuki, wiersza, artystyczne dokonanie. Jako
inkarnacja tematu – związku historii i poezji – w wymyślnym a zachowującym
naturalność dziwowisku form wierszowanych: od wierszy na Baki wzór kutych,
przez „poemat dygresyjny” po liryczno-ironiczne drobiny, skrawki, strzępy
„epopei”. Więc mamy tu wybitny tekst. Co wybitne, musi być trudne i bolesne.
Jestem człowiekiem kapryśnym i
zrzędliwym. Nieufnie patrzę na wszystko, co u braci krytyków budzi potakiwania
i zachwyty. Męczy mnie, że krytycy i środowisko widzą w tomie Dakowicza historyczny
temat, okraszony katyńską okładką (więc znówże historia przyszła do poezji polskiej?
znówże?). Irytuje głos aplauzu, że ważny, niezwykły, wybitny to tomik. Mało to razy
w tej konwencji – powtarzając, że „wybitny” – dekretowano zapomnienie wiersza,
tomu, poety? Uwiera mnie nawet programotwórcza sprawność Dakowicza – strona
internetowa w kolorze brązu, manifesty antypostmodernistyczne, erudycja,
przesłanie. Czy dobija się zachody słońca? Ponowoczesność wzeszła i została zmuszona
do zejścia z kulturowego firmamentu nie dlatego, że przyszedł Poeta, za nim „Topos”
i „Nowa Fronda” etc. Schodzą ze sceny jej resztki nie tylko dlatego, że
przyszły 11 września 2001, terroryzm, świat w chaosie. Ona wyczerpała s i ę. W
ostatnich latach syciła się już tylko zagryzaniem własnego ogonka, obwieszczaniem
śmierci i odejść wszystkiego, na czele ze sztuką i fundującym ją podmiotem.
Megalomańska jałowość gestów nihilistycznych – skąd to znamy? O, jakże podobnie
było na przełomie XIX i XX wieku – skończyło się w 1905 i 1914 roku (idą
rocznice, w polskim kalendarzu rocznic, tych groźnych, jak meduz w oceanie...).
Czy dlatego mamy teraz pisać o
„historii”, „brać odpowiedzialność”, „iść”? Nie dlatego.
Teoria
wiersza polskiego – w
subtelny sposób ironiczny tytuł prowadzi ku głębszym poznaniom niż rewelacje
historycznego obowiązku i sprawozdania z międzypokoleniowej walki poetów. To podręcznik
poetyki istnienia – indywidualnego i dziejowego. Profesorskie dzieło naukowe –
toż to „teoryja” i „wiersza polskiego” – o niemożności spokojnego, sytego istnienia
w tej części świata, którą jak na urągowisko nazwano „sercem Europy”. Polskiego
losu spisanie w trybach gatunku, wersu, intonacji, mnogich poetyckich narzędzi,
którymi sztukmistrz posługuje się z maestrią. Tam dokręci śrubkę przerzutni, tu
dostroi rymy i masz, człowieku, kosmos demiurga! Dakowicz.
Przychodzi Dakowicz ze swoją poezją w
chwili, gdy już dawno, słowami poety, ogłosiło panowanie i zaraz abdykowało Nic:
„Nic – nic – i sobie nawet nie powiem samemu,/ Że nic nie ma – i Boga nie
zapytam, czemu/ Nic nie ma?.. Ha! Więc będę zwyciężony niczem?” (Kordian). Dakowicz debiutował w roku
2002, kiedy jeszcze niektórzy z ponowoczesnego mainstreamu pytali, czemu nic
nie ma. Dziś Nic się zmieniło.
Skarlało w nic, nicostkę. Pusto,
blado, nic i nic! – i nic z tego, nic z
niczego. Kulturowa czczość, wyczerpanie, intermundus między epoką a epoką, wyczerpanie kulturowe. I groźne,
nieprawdopodobnie groźne pomrukiwania historii ze Wschodu i Zachodu dochodzące.
(Tak, jestem geopolitycznym katastrofistą, który nie wierzy w przetrwanie narysowanego
na mapach przez Stalina Księstwa Warszawsko-Wrocławskiego, bo czymże geopolitycznie
jest ten kraj... Rozumiem, dlaczego Dakowicz sięga po Mochnackiego i jego O literaturze polskiej w wieku XIX.)
Z czym przychodzi: okładka, zdjęcie z
ekshumacji w Katyniu. Mocne, za mocne? Zawsze już wznowienia tomu z tą okładką?
Tytuł – wspaniały, znakomite serio,
które jest tragicznie ironiczne.
Wiemy, jakie kategorie kształtują teorię polskiego losu: geografia (to
przeklęte miejsce na równinie!), historia, ojczyzna i ojczyźnianość (aż do bólu
i hiperboli już nie do zniesienia), tradycja (i ja z Dakowiczem nie wstydzę się
ani jednego Baki!), Ten Inny Wymiar (więc i poczciwy Bóg staruszek, i Deus absconditus, i moje, twoje
Nienazywalne).
A jaka parada gatunków; baśń, liryk, sen,
poemat, kazanie, list, epopeja, a okraszone to i katabazą i kompozycją
zamkniętą, gatunkami hybrydycznymi, centonem, aluzją, intertekstem i Bóg wie
czym jeszcze. Poeta uczony? Uczonek-prostaczek? Poeta doctus? Zapomniałem o mottach: Fukuyama i Norwid. Powiedzą
zrzędliwi, żeby, jak kiedyś po pierwszych tomach, Dokowicz „przystopował” z tą
erudycją. Że widać, że doktor nauk. Że! „Na 44 str. karta tytułowa Kroniki klasztoru w Sokalu (Annales Cenventus Sokalensis). Na str.
47 i na czwartej stronie okładki portret Autora książki z arch. Redakcji Toposu”. Z tym przychodzi Dakowicz. I z
czymś więcej. „Więcej” dla mnie znaczy wszystko.
II
Pojawiło się, wreszcie, czekane a zniknione.
Mocne, drapieżne, wrażliwe „ja”. Podmiot – liryczny, nieliryczny. Teoria wiersza polskiego będzie dla mnie
jednym z trzech objawień na przestrzeni ostatnich lat fenomenu, który zdawał
się znikniony: podmiotu, poetyckiego „ja”, które jest m o c n e.
Mocne w wielu znaczeniach: umocowane w
bycie, stojące na gruncie świata, który, domyślam się, nie jest fajerwerkiem
Niczego. Mocne, bo opatrzone w sposób bogatszy zdolnością do lirycznego zapisu
świata w takich jego spotwornianych wymiarach, jak zbrodnie historii, z
którymi, przecież, żyjemy. Przecież, nawiedza mnie często myśl, gdybyśmy byli stworzeniami
etycznymi na wskroś, wyobraziwszy sobie mordy nieskończone II wojny światowej,
wszyscy popełnić musielibyśmy samobójstwo ze zgryzoty. I to byłoby
konsekwentne, bo tu nie chodzi o to, jak „być”, ale „jak być człowiekiem”. Po
Tym.
„Ja” Teorii
wiersza polskiego znajduje poetycką siłę, by temat udźwignąć. Zero publicystyczności,
ani krzty użalania się, cierpiętnictwa, megalomanii spadkobierców ofiar, którzy
często niczym nie zasłużyli jeszcze na szacunek. Żadnych trenopisań i żałobnych
płaczów. Za to: znakomita, okiełznana fraza, rytm i wers swobodny a kunsztowny
(bez przesady kunsztu), temat powzięty z historii, a tak podany, że wwierca się
w moją wrażliwość; „ja” liryczne znalazło drogę – tę drogę tylko słowo może
otworzyć, ale zmyślne słowo – która prowadzi od tego, co z ziemi powstało i w
ziemi ginie, legnie w śmierci, do tego, co bez patosu tkwi we mnie. O sile
podmiotu świadczy tu znakomite poetyckie wyważenie proporcji między
wzniosłością a ironią. Śmiem twierdzić – jeśli ten ton zostanie w historii
poezji, to nie dla samego tematu, ale dla tej manifestacji nowego, poetyckiego „ja”
– „ja”, które jest!
Potrafi ono, i to majstersztyk poety,
operując na terytorium rozpadu, zbrodni, na polach, gdzie „robactwo rozlęgłe w
świeżym jeszcze ciele” (Maria),
wydobyć tę nutę ironii frasobliwej. Frasunku i ironii. Ironii zarazem osobistej,
empatycznej, bolesnej, jak też, o szumne słowa! – historiozoficznej. Więc byłożby
to wszystko Nic i na Nic? Katyń, wojny, powstania, Europa we krwi, nasi
dziadowie wypędzani z domów i my wypędzający? To na Nic? Moc poetyckiego
„podmiotu”, nieopatrzonego cudzysłowem, podmiotu pięknie grozą piszącego – to Dakowicz.
Podchodziłem do tomiku, rzuciwszy okiem
na dokładkę, choć od razu wciągnięty w intrygę tytułu, z odczuciami zoilowskiej
niechęci. Po co? Znów..., wierszem publicystyka historyczna, Smoleńsk tryumfujący
– wszystko to przemknęło w głowie. Do chwili, kiedy zacząłem czytać. A tu:
człowiek. Nie suchy wiór ja-nic: żadne płazińcowate roztkliwienia tożsamością
zwielokrotnioną kulturowo, płciowo, socjalnie. „Ja”. Po prostu: ja. Z dykcją
empatii, waleczne na sposób melancholijny. Zadziorne przez frasunek i ironię.
Bez agresji słabeuszy. Dakowicz, owszem, sprawia wrażenie człowieka wiedzącego.
To nie wstyd wiedzieć: że Bóg, naród, tradycja, historia, że ja. Nie grzech wiedzieć. Przecież gdy
piszę o tym z uznaniem, to dlatego, że w tych wszystkich „wiem” poety jest groza
rodem z „placu zabaw ostatecznych”. Groza zapisana mistrzowsko, ze skąpstwem
wylewności, z puentą zgryzoty, którą rodzi świat:
Wódz wychodzi na ganek
Śpiewa dlań nakręcany
słowik.
(Baśń
chińska)
Dakowiczowi śpiewa historia, ta od
makabry. Przesuwam me rozpoznanie nie ku temu o czym pisze, ale jak i kto
pisze. Nie ten, który wie, ale ten który dźwiga to, co wie, i udźwignąć do
końca nie może. W życiu, bo w poezji wymyka mu się ta ostatnia fraza: „Wymykają
się,/ przesuwają/ przez palce// Jakby wszystko/ było mało// Jakby musiało/
wypełnić się/ i to:// zapodziane w przekładzie”. 02.04.2012 (Nieprzekładalni).
Niewyrażalne jest pytanie o „to wszystko” i o „nich”, nie do pojęcia jest odpowiedź.
Na wiarę Dakowicza nie ma prostej formuły. Boga poety – lepiej nie pytać o nic.
W każdym wersie – śmierć. Bez makabry a straszna, śmierć uczłowieczona,
odczuta.
Mógłbym powiedzieć, że w poezji, w której
śmierć jest już tępym nożem, narzędziem wyszczerbionym, nadużytym, Dakowicz
przywraca śmierć zbiorową jako śmierć ludzką, a śmierci indywidualnej nadaje
zbiorowy sens. Ale nie taki, który jedną i drugą zaprzepaszcza w słowie lamentu
bez myśli: tu się przeżywa, czuje, odczuwa śmierć, i ją myśli. Dziwne, że mógł
ktoś dziś znaleźć dykcję poetycką, która odda umieranie w historii i umieranie
w straszliwej samotności, umieranie z misją i z bezsensem przypadku, kiedy
bogiem jest Absurd. Trzy są – splecione – poręki poetyckiego „udania się” frazy
u Dakowicza. Mocne, primo, poetyckie
„ja”. Jakby w cherlawym tłumie zjawił się poeta. Dalej: talent poetycki nie na
banalną wiarę, to secundo. A tertio będzie takie: splot melancholii i
gryzącej ironii. Ironii takiej „aż”, że karze uwierzyć „w”, „że”, „bo”:
Jest w domu Ojca mieszkań
wiele, zadba
Batiuszka dobry o każdego.
Wierzę,
Że kurs historii orientację
dał wam
I wiecie, kto zacz.
[Szesnastu.
Poemat dygresyjny (osiem pierwszych pieśni)]
Do czego zmierzasz ironiją taką,
Dakowicz? Pieśni osiem, następnych nie będzie. To już było. I będzie. Koło się
zamyka. Sens? No, sens. Erudicon.
Nie czytałem w ostatnich latach wielu
tekstów poetyckich, które by kazały zostać przy nich. Wspaniałe, drukujące się,
z ducha Ezry Pounda wyrosłe Pieśni
Triesteńskie Artura Ilgnera z ich znakomitą ramą ontologiczną: „potem w
morze/ nocą/ bo podobno nocą z morza najpiękniejszy widok”. Ale to późny,
fenomenalny debiut pieśniowy sześćdziesięciolatka. Jeszcze „lozańskie” liryki
starego Jana Leończuka, oszczędne, z ich metafizyką krzyża, ciszy i zmysłowością
Jeszcze jednej chwili (2012). Ale to spełnienie
sześćdziesięciodwuletniego liryka.
Teraz przychodzi Dakowicz. Mówi, że, owszem,
historia, kultura, odpowiedzialność, oni, Szesnastu, tradycja, wiersz polski.
Mówi: „ja”. Mocne, poetyckie, władcze „ja”.
Między hierarchią bytów, w którą wierzy
Dakowicz, a jego poetyckim talentem, który, co tu kryć, nigdy u prawdziwych
poetów, nie zadowala się posadzeniem na szczeblu drabiny (nawet Boskiej), jest
napięcie. Tym razem To, czyli temat, i Ten, czyli podmiot, osiągnęli harmonię w
słowie pomysłowym, gęstym. I cierpkim jak ironia. Wynika z tego jasno, że widzę
w Dakowiczu talent niezwyczajny. Talent w drodze. Jest to, gdy chodzi o tego
poetę, ważna i tajemnicza droga. Nie albo-albo, ale skąd-dokąd? To już jest w Teorii wiersza polskiego – co zobaczy
poeta na progu, do którego wiedzie droga?
III
Przemysław Dakowicz, rocznik 1977, uczony
filolog, doktor nauk humanistycznych. Dziecko, żona. Adiunkt. Książka
podoktorska: Lecz ty spomnisz, wnuku... Recepcja Norwida w latach 1939–1956: rzecz o ludziach,
książkach i historii (2011). Trzy, a teraz czwarty tomik
poetycki. Liczne konferencje, kariera. Kariery! Naukowiec, pisarz, ojciec. Polak,
dobrze mu w polskości uwierającej cierniami.
Kiedy się patrzy na Dakowicza
wygłaszającego naukowe teksty, odnosi się wrażenie, że ten duży mężczyzna jest
i nie jest. Obecny – nieobecny. Głoszący, ale zanurzony w myślach. W rozmowie
grzeczny, ale uciekający w siebie, też samotny. To dobrze. Ma łatwość pisania
rozpraw, roztropnie nanosi sugestie mistrza, Jacka Brzozowskiego, na tekst.
Lubi szlifować teksty (czy bruki, co bywa najmodniejsze, nie wiem). Czuły i
osobny, dwubiegunowy. Melancholik zdystansowany i ironista z darem empatii.
Musi być trudny. Poeta.
Doktor nauk... Dakowicz jawi mi się jako
przedstawiciel odrodzonego gatunku ludzi, którzy żyją w przestrzeni
humanistycznej życia. Nie przyjmują do wiadomości, że sztuka, literatura i
humanistyka są bezużyteczne. Nie opiewają użyteczności i końca romantycznych
marzeń. Nie obezwładnia ich to, że brednie o końcu humanistyki, tradycji i
marzeń wygłaszają profesorowie prawa i matematyki, biologii i chemii, posługujący
się, no przecież, mową, znakiem, gestem, pismem – a więc wszystkim, co daje
humanistyczna przestrzeń życia. Co gorsze, nie zadowala się Dakowicz
fenomenami: że mamy dobrobyt i pokój, że spada samolot, kule „z rozkazu” przelatują
przez czaszki dwudziestu tysięcy ludzi, że po co „barok”, że „wyjaśnienie”,
„rozum”. Że trzeba się oświecać aż do zaślepienia Oświeceniem. Bo musimy…, jako
wspólnota trzeciorzędna… wyjaśniać, rozumieć, bogacić się, myśleć tylko o... Polska
– jako mała Holandia, domki, ogródki, liberalność, trawka, morza trochę i wspomnień,
zamiast tulipanów malwy, pięknie zapakowane ciasteczka i czyściutko,
kraik-raik. Hollandyzacja! Horrendyzacja.
W humanistycznej przestrzeni liryki
Dakowicza inny panuje porządek: wyobraźni, tradycji, czucia. Gorzko w niej,
tajemniczo, ale pomyślane i przedstawione jest to, co poza pomyślanym i
przedstawianym. Kiedy patrzę na Dakowicza wygłaszającego teksty, wiem, że jest
on Tu, w humanistycznej przestrzeni życia, i Tam. Tam już zaglądamy sami. Lub
nie.
IV
Osobowość poetycka wyraża się w rytmie.
Nie tylko w nim, ale... W całej jego skali – aż po dysrytmię i zgrzyt. Jest w
tomie wiersz, który, o tak, stoi na progu arcydzielności: Wersyfikacja polska.
Taka ładna metafora: pociąg czasu.
Zaaresztowali czas (wrota, żeliwne zasuwy)
i pędzą na złamanie karku.
Pociąg tyka, zegarowy niewybuch:
A jak to? A tak to.
Zegarki Lwowa, zegarki Nowogródka,
zegarki Wilna, zegarki Tarnopola
tykają, tykają, tykają.
Pociąg mknie przez suchy step,
dokąd pędzisz, Kozacze?
Na stypę, na bankiet, na kondukt, na raut.
Zegary z kukułką, zegary z pozytywką,
zegary wygrywające mazurki dąbrowskich,
sygnaturki, dzwonnice, wieże, bramy, stiuki.
Na stypę, na kondukt. Anielski orszak
przyjmuje ich duszę. Święci zstępują
z ikon, przypinają sobie zegarki,
po trzy na lewym przedramieniu, po cztery
na prawym.
Zegarki Lwowa jadą do lwowskich dzieci
śpiących w ziemi. Zegarki Krzemieńca
witane są przez krzemienieckie wdowy
w katakumbach Azerbejdżanu. Pani Salomea
macha zgniłą ręką. List pisze do syna.
Pierwszy Bruno, z przestrzeloną głową,
przygarnia bezdomne kukułki Drohobycza.
Drugi Bruno, w Tadżykistanie, robi miejsce
dla kukułek wygłaszających samokrytykę.
A jak to? A tak to.
Zegarki zdarte z rąk.
Zegary uwolnione od ścian.
Tykają
26.03.2012 (Wersyfikacja polska)
Poetyka jest tu metaforą losu.
Wersyfikacja symbolem nieodmiennej od dwóch stuleci matrycy życia, która raz po
raz przypada obywatelom Rzeczypospolitej jako los-skazanie. Matryca owa jest
rytmem, który raz wyartykułowany, kończy się stukotem kół pociągu, tykaniem
zegara, jazgotem narastającego huku, który spada z nieba. A jak to? A tak to.
Rytm Dakowicza jest rytmiką przeznaczenia, diabelską dysrytmią fatum, głosem
śmierci? Nie wiem „jak to”. Potrafi poeta między „a jak to” a „a tak to”
zapisać wszystko w rytmie. Nie, nie kopyt kozaka z Marii Malczewskiego. W rytmie zegarów...
To ten sam los. Spojrzenie oka, co „po
polach błądzi, nie sparłszy się na nic –/ Jak rozpacz – bez przytułku – bez
celu – bez granic” (Maria). Pisząc o
Dakowiczu, protestuję przeciwko przypisywaniu mej wrażliwości do jakiejkolwiek
profesji: filologa, historyka literatury, badacza. Też słyszę ten rytm, podziwiając
maestrię wiersza o zegarach. Katastrofista, znajduję w Wersyfikacji polskiej świetny poetycko obraz losu – polskiego. Jak
wierzyli „naiwni” romantycy, skoro narody są, chciał je mieć w swym Ziemskim
Arcyzwierzyńcu sam Stwórca. Dakowicz pokazuje, że jest też polski los,
zapisany... Los powtórzeń, cykań, tykań, a – jak – to – a – tak – to. Czyj on
jest? Los-rytm?
Dakowicz dochodzi do tych wymiarów
wersyfikacyjnej metafory, alegorii metafizyczności Świata jako Poetyki, gdzie
pojawiają się, bo zasługa to poety, pytania metafizyczne. Kiedy czytam
wypowiedź Dakowicza – z książek i Internetu – mam pewność, że wie on za czym
jest i przeciw czemu, po co i dla czego pisze. Otóż, Teoria wiersza polskiego
uwalnia mnie od lekkiej pewności. Oderwana od słów komentarza autorskiego
dryfuje w przestrzeni kultury jako niepokojące zapytanie: po co komu ten
los-rytm? Polski, nie-polski? Wiersze? I to pisanie? Gdzie jest źródło i
ujście, przyczyna i wytłumaczenie „a – jak – to – a – tak – to”?
Metafizyka. Byle poeta nie zdradził jej
dla fizyki historii, publicystycznego kontekstu między epokami zawieszonej Polski,
pychy uznania. Każde uznanie jest zdradliwe.
Dakowicz zdaje się poetą
niekoniunkturalnym. Z przyjemnym zaskoczeniem czytałem to, co pozostawił poza
sobą: w Albo – albo, Placu zabaw ostatecznych. Wszędzie jest
poetą ostateczności, wcale nie gorszym, gdy tę ostateczność słyszał w pięknej codzienności:
„jakie dostojeństwo/ w małych rzeczach codzienności/ w porannej toalecie/ buczeniu
czajnika/ miarowym ruchu/ wskazówek kwarcowego zegara” (Jakie bogate). Że to było? Że słyszę tu i Miłosza, i Herberta, i
Norwida (lub w odwrotnej kolejności)? Teoria wiersza polskiego pokazuje, że to było własne. Dakowicza! Rytm-los.
V
Dakowicz ujawnia poetycko złudzenie życia
bez historii. Żyjemy z duchami. Dużo ich. Dziady
non stop. Historia przechodzenia stąd tam, ale i może – w poezji – stamtąd tu? Poprzeczkę
zawieszono wysoko. I jest to tak wyrazisty szczebel, ta poprzeczka z katyńskim
zdjęciem na okładce, że trudno będzie ją przeskoczyć. Ale jeszcze o coś, chcąc
nie chcąc, liryka ta musi zapytać – a można żyć t y l k o historią? Tylko ze
świadomością historii? Źdźbła, trzciny, kąpiel w rzece, brzęczenie trzmiela,
odpady wielkiego miasta, nastroje i humory, wstyd i śmieszna nagość, paciorek
dziecka do bozi o cukierki, biedak, Aborygeni, Słowak, grzechotka i śmiech mej
córeczki – wszystko zanurzone w historii. Historia w cierpieniu. Cierpienie w
Bogu. A śmiech, a źdźbła? Prawdę mówiąc, w Teorii
wiersza polskiego, w imię powinności, zostawił (ale nie do końca) poeta
coś, od czego zaczynał: życie.
Ironia nie może być figlarna? Sobie a
Muzom? Śmiech beztroski a metafizyczny? Może. No, może. Jakże bogate jest
ludzkie życie. Bogatsze niż wszystko to, w czym jest zawieszone, a co zapisał w
Teorii wiersza polskiego Dakowicz.
Natura, życie, płeć, morze i wieczne „a może?”, prozaicy, diabeł i żul – też
życie. Nawet jeżeli przyjdzie „to”, i tak będziemy musieli przetrzeć oczy i
napisać o tym wiersz. Dla poetów i z poetami warto przetrwać „to”, co nas
czeka.
Krótko mówiąc: co po Teorii wiersza polskiego? Dziady, ale czy? Wenclada, pokoleniowa
klatka z poetami historii? Powtórzenia
fraz, tematów, przerzutni, puenty zastosowane raz jeszcze? Co? Pastiszowe Post scriptum?
chciałem napisać wiersz
pomyślałem
młodzi poeci wciąż drukują
siedem wierszy na tydzień
albo i osiem
musisz pisać dużo wierszy
powiedziałem sobie
Zagajewski przekonywał
że jak już gdzieś coś wydrukują
to potem wszystko toczy się szybko
siłą własną czy siła bezwładu
chciałbym pisać dużo wierszy
w tym tempie daleko nie zajdę
(Post
scriptum z tomu Albo – albo)
Dzika samoświadomość pisarska Dakowicza
już obśmiewa z maestrią me pytania. Zironizowała uwagi o erudycyjnej przesadzie
jego poezji. Ale co? Za lat sto wydamy te wiersze tak jak Łódź młodzi z nawalności do brzegu płynącą Kaspra Twardowskiego?
Jak poema Samuela ze Skrzypny Twardowskiego? 30 stron tekstu, 90 wstępu i przypisów.
Przypisy! Jak mało komu, nie trzeba mi tłumaczyć ról motta, tytułu i dostojności
autorskiego przypisu bodaj od XVIII wieku. Nie może być ich za wiele. Książki,
które piętnaście lat temu wywoływały drżenie aluzjami, grami słów – martwe i
niezrozumiałe czekają w filologicznej przechowalni na przypisy. Wiem, w
ostateczności o wszystkim decyduje piękno. Jest go w Teorii wiersza polskiego dość, by nie przesadzać z trwogą
starzejącego się języka, kontekstu, szczegółu.
Co piszę, przecież chwalę piękny tom
wierszy... I cieszę się Kimś, kto miał odwagę. Odwaga jest nieśmiertelna, choć starzeją
się ośrodki jej wyrazu. Tempus edax rerum.
I pożercą słów jest czas. Poeta i literatury historyk wiedzą to jak nic.
VI
Parnaski erudicon przywołał Dakowicz. Poeci prawdziwi mają swoje imaginaria
i erudicony. Rozległa jest kraina, z
której przywołał Dakowicz tropy tradycji: wieki średnie, barok, cały romantyzm,
staropolszczyzna i wojenne erupcje zła. Że to jest nie dziwi, nie szukałbym
takiego erudiconu w „Opcjach”, „Ricie
Baum”, „Kartkach”, „Pograniczach” i podobnych szpicrutach na
polskość/sarmackość. Niech wypisują i opisują elementy erudiconu badacze literatury, niech męczy się z satysfakcją nad
nimi czytelnik. Ostatecznie czytelnicy poezji to elita elit, górny,
najgórniejszy szczebel na drabinie czytającej mniejszości. Dakowicz przywołuje
tradycję – od Chmielowskiego, Baki, po Słowackiego i, nolens volens, Dziady – z
pieczołowitością i zawsze uzasadnioną powagą, czasem ironiją.
Mogę powiedzieć, że przeszłość jest tu
żywym paradygmatem, z którego dobiera głosy, świadków, losy: Malczewskiego i
Mickiewicza, Schillera czy Wężyka, Schulza, Tuwima. Teoria wiersza polskiego w tym sensie nie jest martwą gałęzią,
która zawisła w mgnieniu oka nad ziemią, by udawać, że wyrosła z powietrza. Ale
sens erudiconu Dakowicza dlatego właśnie
inny – nie retrospektywny, to nie pragmatyczne „odnawianie znaczeń” czy, nie
daj Boże, ornamenty i inkrustacje. Ryzyko ambicji – większe. Za poetą stoi tu
wyobrażenie kultury, która ma tradycję zanurzoną w historii, ale żyje wychylona
w przyszłość, p a m i ę t a, ale swe wyrazy pamięci składa w kulturowym lub
metafizycznym ideale, który buduje każdy z nas. To paradygmat, który – z
tradycji i talentu – budujemy jako swoiste superego
uczestników gry w życie, także tej kulturowej, historycznej. Z nadzieją, że to
wszystko ma cel. Taki paradygmat idealny, tworzony, urzeczywistniany w
kulturze, ma każda kultura dojrzała. W tym polska. Dakowicz właśnie zapisał z
tym paradygmacie idealnym kilka swoich słów, to dużo.
Jestem zadręczany przez otoczenie
pytaniami, po co pisać, jaki sens pracy naukowej, co z moich wierszy, jeśli nie
ma z nich rozgłosu i/lub pieniędzy, na co komu humanistyka, po co to robię? Są
to pytania bez sensu. Jakby Ziemia pytała o swą kulistość, znak o znaczenie. –
Pytania te tracą sens i wtedy, kiedy piszemy dla kulturowego spełnienia w
nieskończonym procesie dziejów, i wtedy, gdy odnosimy je do metafizycznej
sankcji istnienia, Boga.
Dakowicz nie szasta tradycją. Trudno się
cieszyć po lekturze Teorii wiersza
polskiego – życiem i pisaniem. Ale to ważny zapis w nieskończonym
paradygmacie idealnym, thesaurusie celu, w którym już jest Teoria wiersza polskiego, ta miazga ludzkiego życia. Piękna pięknem
gorzkim. Nie powiem piołunowym, bo piołun leczy i zabija. Jakie to piękno?
Bo że piękno, jasne.
Nieważne, jaki chaos, ważne co naprzeciw
niego. Od nas.
VII
Czy mamy już zawsze śmiać się przez
groby? Tuląc dzieci, nie móc się zapomnieć i być tak z dziećmi bez męstwa bycia?
Omijać, ale co? Historię? Tak, trzeba czasem i nierzadko zapominać o tym poetyckim
wzorcu, poetyce normatywnej katastrofy, jaką dał Dakowicz. Tak, trzeba. A jak
to? A tak to. Trzeba, już. Tylko że, tylko że! Że! Że trzeba to zapomnieć na
chwilę długą, a potem wrócić, bo i tak zegar wystuka swoje. Nie? To będziesz z
tymi, których oglądał Swedenborg, a których Dakowicz wrzucił do piekielnego
przypisu z tomu Place zabaw ostatecznych…
„Podczas jednej ze swoich wędrówek po
„zaświatach” [ach, po co ten cudzysłów, poeto? – wtrącenie moje] Swedenborg
miał okazję obserwować zmarłych, którzy nie
przyjmowali do wiadomości własnej śmierci i żyli tak, jakby wciąż
przebywali w świecie materialnym”. Podkreślenie moje, przypis poety.
Tak żyje wielu.
VIII
Zaczął – te wiersze – między czerwcem
2011 a styczniem 2012. Skończył 2 kwietnia roku 2013. Wiersze znakomite, tomik
nie do powtórzenia. Poeta. Z poetą łatwiej „to” znieść...
A na tafli
W sercu śnienia
Obraz pływa
Lecz go nie ma
(Sen
Wężyka)
A jak to. A tak to. Bez znaku zapytania.
prof. zw. dr hab. Jarosław Ławski - członek Polskiej Akademii Nauk (Komitet Nauk o Literaturze); wykładowca Uniwersytetu w Białymstoku; w latach 2006-2009 kierownik Zakładu Literatury Oświecenia i Romantyzmu UwB; autor książek poświęconych literaturze romantyzmu i literaturze współczesnej, m.in.: Mickiewicz - mit - historia. Studia (2010), Bo na tym świecie śmierć. Studia o czarnym romanty6zmie (2008), Ironia i mistyka. Doświadczenia graniczne wyobraźni poetyckiej Juliusza Słowackiego (2005), Marie romantyków. Metafizyczne wizje kobiecości: Mickiewicz - Malczewski - Krasiński (2003); redaktor wielu tomów zbiorowych.