poniedziałek, 9 lutego 2015

Janusz Nowak o "Łączce" Dakowicza


Zrozumieć „ciemną mowę cmentarza”

                                                                 Liczą się tylko strategie czytania.
                                                                            Przemysław Dakowicz, Brama Salariańska

Piszący te słowa należy do pokolenia, które doświadczało w czasach dzieciństwa i młodości skutków procesu „zamykania durnych ust, sypania piaskiem w oczy, zatykania gliny w uszy” (P. Dakowicz, Światło). Próbowano faszerować nasze umysły (np. na lekcjach polskiego, historii, ale też poprzez medialne przekazy) wymyślonym, zmanipulowanym, propagandowym, wypranym przez „pralkę dziejów” z najważniejszych składników obrazem najnowszych (i nie tylko) dziejów narodu polskiego. To, że operacja pierekowki dusz nie poszła do końca tak, jak sobie zaplanowali sowieccy „inżynierowie”, zawdzięczamy naszym rodzinom i przede wszystkim Kościołowi z niezłomnym Prymasem Tysiąclecia na czele. Niemały jest jednak, niestety, zakres narodowej amnezji. Dlatego tym ważniejsze jest przywracanie zbiorowej pamięci, bo

pamięć narodu, któremu zgruchotano kości, narodu, który komuniści przebodli, rządzi się własnymi prawami, żyje i wzrasta według sobie tylko znanych reguł. Ona nie słucha sowieckich dyrektyw, ma je za nic, ona wszystko przetrzyma. Nawet najgrubsza kreska nie jest zdolna przekreślić tego, co od wieków konstytuuje wspólnotę.[1]
  
Wśród współczesnych strażników pamięci narodu poczesne miejsce zajmuje Przemysław Dakowicz. Jego najnowszy tom wierszy, wydany przez krakowskie Wydawnictwo Acana, to dzieło nadzwyczaj szlachetne, podtrzymujące tradycję polskiej poezji profetycznej i, nie bójmy się tego określenia, mesjanistycznej. Czytelnik, który weźmie do ręki tę książkę, zauważy bez wątpienia tekst znajdujący się na ostatniej stronie okładki. To fragment eseju Łączka. Wstęp do semantyki miejsca, w którym łódzki poeta przedstawił najważniejsze informacje i refleksje na temat powązkowskiej kwatery „Ł” i prowadzonych na niej przez zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka prac. Wystarczy teraz odwrócić kilka końcowych stron, aby natknąć się na Komentarze, zawierające w naukowy sposób zreferowane wiadomości dotyczące faktów z najnowszej historii skazanych przez „sowieckich ludzi” na całkowite wymazanie ze świadomości zbiorowej. To zestawienie – Komentarze i fragmenty eseju na okładce – sygnalizuje, że Łączka to poetycki hołd złożony Żołnierzom Niezłomnym i tym osobom, które obecnie przywracają narodowi pamięć (jeden z ostatnich wierszy w zbiorze, Powrót, posiada dedykację: „Profesorowi Krzysztofowi Szwagrzykowi i Jego Zespołowi”). I tak niewątpliwie jest. Spróbujmy jednak przeczytać tę książkę przede wszystkim jako cykl utworów będących w istocie wypowiedzią metapoetycką, roztrząsającą  problem „ocalającej” funkcji poezji polskiej.  Łączka jest, jak się rzekło, cyklem, a nie zwykłym tomem wierszy. Poszczególne utwory są połączone ukrytymi, tajemnymi nićmi. Postaram się wejść w gąszcz zawoalowanych związków.   

  
Tom Przemysława Dakowicza nie zawiera ilustracji i fotografii – poza jedną (oczywiście nie licząc okładki): po stronie tytułowej i za mottem umieścił poeta zdjęcie niezwykłe, o którym tak wypowiedział się w jednym z wywiadów:
 
„Nie chciało mi się w to wierzyć, dopóki nie zobaczyłem fotografii wykonanej przez profesora Szwagrzyka, przedstawiającej odkopany w kwaterze „Ł” szkielet jednej z ofiar. Pochowano ją w anonimowym dole, z przestrzeloną czaszką. Dół zasypano, po latach przykryto go półtorametrową warstwą ziemi i gruzu. Zasiano trawę, posadzono drzewo. Drzewo rosło, jego korzenie drążyły ziemię, aż natrafiły na bezimienny szkielet. Na fotografii czaszka odkopanego szkieletu krzyczy, ma rozwarte szczęki. Korzeń drzewa przechodzi obok tych ust, wbija się w czaszkę, wrasta w nią. To zdjęcie, za zgodą pana profesora, umieściłem na początku tomu Łączka, tuż za mottem […]”[2]

Ów przejmujący obraz stał się, jak podkreśla poeta, jedną z inspiracji do napisania tomu wierszy poświęconych nekropolii w kwaterze „Ł”. Twórca dostrzegł w nim wymowny symbol wyjątkowej rangi Łączki w świadomości współczesnych Polaków, dlatego napisał wiersz odnoszący się do owej poruszającej fotografii. Okoliczności powstania tego krótkiego tekstu przedstawił łódzki poeta w przywołanym wywiadzie:

Fotografia, o której mówię, jest emblematem Łączki i emblematem mojego tomu — mówi wszystko. Od kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, nie dawała mi spokoju, uwierała. Niemal natychmiast zapisałem dwa wersy: „Korzeń tkwił w czaszce. / W czaszce korzeń tkwił”. Próbowałem coś do nich dopisywać, dodawać, jakoś uzupełniać, ale zmiany nie przynosiły pożądanego rezultatu. Aż wreszcie zrozumiałem, że ma to zostać tak, jak jest. Dwa zdania zakończone kropkami. Zdania krótkie i ostre jak gwoździe. Dodałem tylko tytuł: Rodowód. Właśnie tak: rodowód.  Bo na Łączce, w owym miejscu hańbiącego pochówku, my, współcześni mieszkańcy tej krainy, którą nazywamy Polską, rodzimy się na nowo, stamtąd, z kwatery „Ł”, wywodzi się nasz ród.”[3]

Rodowód zatem, mimo że umieszczony w końcowej części zbioru (s. 63), koresponduje ze zdjęciem otwierającym książkę, tworząc z nim (chociaż jak się zaraz okaże nie tylko z nim) całość nawiązującą do konwencji renesansowych i barokowych wierszy emblematycznych. Struktura takich kompozycji,  łączących słowo i obraz, składa się z trzech elementów: 1. obrazu o charakterze alegorycznym, 2. inskrypcji (lemmy), czyli napisu będącego informacją o treści obrazu oraz 3. niedługiego wiersza komentującego obraz i napis[4]. Zdjęcie „krzyczącej” czaszki z wbitym w nią korzeniem drzewa oraz dwuwersowy epigramat, w którym występuje specyficzna (niepełna) konkatenacja połączona z inwersją składniową, to dwa składniki klasycznego emblematu: obraz i lemma. Gdzie jest trzeci, czyli wiersz-komentarz? Tak jak obraz i napis są oddzielone od siebie „przestrzenią” wielu stron zadrukowanych poszczególnymi wierszami, tak również wiersz dopełniający całość struktury emblematu jest w innym miejscu, niż należałoby się go spodziewać. Otóż poprzedza on Rodowód i nosi tytuł Vigilius, stare drzewo. Zatrzymajmy się jednak najpierw przy „lemmie” – niezwykłym wierszu gnomicznym, który pod pozorem zwykłej informacji o treści obrazu (fotografii) – „korzeń tkwił w czaszce” – kryje ogromne bogactwo semantyczne i obfitość konotacji kulturowych. „Najsilniejszym” bodaj skojarzeniem jest obraz Golgoty (Kalwarii), czyli Miejsca Czaszki w Jerozolimie. Według przekazów apokryficznych wzgórze owo jest grobem Adama – pierwszego człowieka, miejscem pogrzebania jego czaszki. Na owej czaszce Adamowej zostało postawione (niejako „ukorzenione” w niej) drzewo krzyża, na którym zawisł najdoskonalszy Owoc, czyli Chrystus – Nowy Adam.  Z kolei, znów według starej tradycji wywiedzionej z apokryfów,  krzyż święty miał być skonstruowany z drzewa rajskiego, bowiem Eden mieścił się na terenie późniejszego Jeruzalem. Przez pęknięcie w skale Golgoty (powstało ono wskutek „drżenia ziemi i pękania skał” przy śmierci Syna Bożego) krew Chrystusa spływała, jako znak odkupienia ludzi, na czaszkę prarodzica Adama. Tę symbolikę zawierają liczne krucyfiksy oraz obrazy przedstawiające Ukrzyżowanie. Widać na nich w dole czaszkę, na którą spływa odkupieńcza Krew.[5]  Taki jest „rodowód” każdego chrześcijanina. Analogicznie „korzeń” drzewa, który „tkwił w czaszce” przysypanej warstwą ziemi i gruzu oraz … śmieci na warszawskiej „Łączce”, wskazuje rodowód współczesnych Polaków. Korzenie drzewa (!) genealogicznego każdego z nas – żyjących tu i teraz córek i synów narodu polskiego - tkwią w czaszkach zapomnianych, wyklętych bohaterów. To są między innymi te „korzenie, z których wyrastamy” i których, jak błagał nas na krakowskich Błoniach w czerwcową, upalną niedzielę roku 1979 Papież-Polak, nie powinniśmy podcinać”[6].
Można oczywiście tę prawdę wypierać ze świadomości zbiorowej – co się w istocie odbywa od wielu dziesięcioleci przy użyciu najrozmaitszych metod socjotechnicznych – ale nie da się jej zabić. W piosence Jacka Kaczmarskiego pt. Drzewo genealogiczne (rozpoczynającej się od słów: „Rodowód mój nie sięga bursztynowych szlaków”) znalazły się znamienne słowa:
Najświeższe drzewa rodu mojego gałązki
Spłonęły za murami w getcie i w Powstaniu,
Lub w powojennym gruncie przyjęły się grząskim
I wypuściły pączek - o nim w jednym zdaniu:
Chodziłem do kościoła - oglądać witraże,
W komunistycznej szkole miałem same piątki,
Od dziecka byłem głodny podróży i wrażeń
Nieświadom, że to złego miłe są początki.
[7]

Czy ów „powojenny grząski grunt” to nie ta sama mokra, gliniasta gleba, do której wrzucano martwe ciała z „małymi dziurkami w potylicach”? Druga z zacytowanych strof wiersza Kaczmarskiego wyraża stan „zawieszenia” w powietrzu, oderwania od korzeni – tak bardzo charakterystyczny dla powojennych generacji Polaków poddawanych w „komunistycznej szkole” operacji zniewalania umysłów, „prania” mózgów, o której mowa jest m.in. w wierszu Przemysława Dakowicza Spójrzcie, dziateczki, jak pierze pralka dziejów. Zbudowany z „fałszywych” (niedokładnych) tercyn utwór, zajmujący w kompozycji tomu miejsce bardzo bliskie Rodowodu (jest od tego emblematycznego „napisu” oddzielony jednym tylko tekstem), zawiera ironiczne echo konwencji poezji dydaktycznej, „czytankowej”, adresowanej do młodych czytelników, spełniającej funkcję formowania myślenia w sposób pożądany przez ideologów. Demonstrowanie „dziateczkom” działania „pralki dziejów” przypomina cyniczne rady i instrukcje przekazywane „dziecięciu Europy” przez tych, „którym słodycz dnia przenika do płuc”. Dynamika obrotów „pralki”, podkreślana wielokrotnymi powtórzeniami (zespolonymi z instrumentacją głoskową): np. więc obrót obrót obrót obrót; obrót obrót/obrót o tędy brudy się wylewa; znów obrót obrót/obrót obrót wciąż brudne bety tutaj znoszą, oddaje szaleńcze tempo „zmieniania przeszłości na własne, lepsze podobieństwo” (Dziecię Europy Miłosza) w umysłach (zwłaszcza młodych)  przedstawicieli „tresowanego” społeczeństwa. Piekielne „obroty rzeczy” sprawiają, że czarne staje się białe (co ciemne wnet jak śnieg się stanie), rude zacieki krwi szybko znikają, krew/z wodą ocet żółć i reszta spływają rurą wprost w podłoże. Ta zabawa żywych (a więc lepszych od nich, pogrzebanych) jest po to, by dziś ojczyzna nam się stała//zasobna ludna zgodna jedna biała jak/papier całkiem blada. „Czyszczenie” wspólnotowego dziedzictwa, „wypieranie” z niego Prawdy (metonimicznie wyrażonej tutaj pasyjną symboliką „krwi, wody, octu i żółci”) na krótką metę może  doprowadzić do nadania ojczyźnie trupiej bladości, „wybielenia” i uśpienia jej, pogrążenia w letargu, jednak bury ściek który w prochy wsiąka w czaszki/ciecze po kościach – jak krew spływająca z krzyża na czaszkę Adama – ma w sobie siłę odkupieńczą i ożywczą. Kości zabitych bohaterów wołają spod warstwy ziemi, gruzu i śmieci, przekazują testament, jak szczątki czterdziestu powstańców styczniowych „mówiły” z zapomnianej Mogiły do Justyny Orzelskiej. Albowiem grób proroka, mędrca, bohatera jasnych żywotów staje się kołyską (Adam Asnyk).
Upiorna „pralka dziejów”, doprowadzająca do „wybielenia” historii, wywabienia z niej krwawych plam, oddaje „wypraną” wiedzę o dziejach w „czerwone łapska żywych” (Notesik nocnego stróża [1]). Jakby na potwierdzenie słów: „Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym” (Tadeusz Borowski, U nas w Auschwitzu). W dwóch prozach poetyckich, stylizowanych na osobiste notatki, osoba mówiąca, którą jest „nocny stróż” (jego „notesik” jest pierwszym ujawnieniem się tego bohatera lirycznego w cyklu), sformułowała refleksję dotyczącą mechanizmu „wypierania” z pamięci zbiorowej tych, którzy już nie mają ciał:

Przez czas jakiś nosi ich pamięć bliskich, ale ciała matek, żon i synów wcześniej czy później także trafiają do ziemi. Zostają opowieści i fotografie, równie nierealne, jak baśnie z tysiąca i jednej nocy. […] Bezcieleśni jeszcze szeleszczą między stronicami. Historia ani myśli czekać na ich zmartwychwstanie. [Notesik nocnego stróża (1)]  

Non omnis moriar jest tylko pustym hasłem. Pamięć o zmarłych więdnie, zanika, ulatnia się. Dotyczy to wszystkich zmarłych, jednakże tych, których najpierw z „wyroku historii” brutalnie zabito, a potem ich martwe i zmasakrowane ciała wrzucono w doły, przysypano wapnem i ziemią, dotyczy w sposób szczególny:

Ich dzieci, żony, wyczekujące, złamane rozpaczą, nie mogące mówić, nawet w murach własnych mieszkań ściszające głos. Nie wstające z łóżek, zadające pytania, o porządek, o sens, o zysk płynący z cierpienia. A potem pokolenia tych, co żyją bez pamięci, bo pamięć im zabrano, bo w czyimś interesie było powstrzymać ciąg obrazów. Wchodzące w pustkę, badające rękami przestrzeń, którą wypełnia powietrze, stawiające kroki w ciemności, po omacku, wykrzykujące: „tam nic nie ma, nic nie ma”. [Notesik nocnego stróża (2)

„Tam nic nie ma!” Ten rozpaczliwy, albo wręcz nihilistyczny okrzyk „pokoleń tych, co żyją bez pamięci” musi wzbudzić niepokój i troskę nielicznych, którzy nie potrafią żyć bez pamięci i którzy pragną dać świadectwo, że „tam jest Coś” i „tam jest Ktoś”. Tam –

– pod różnymi szerokościami i długościami. W czarnoziemie i glinie.  […] Głowy z dziurami po pociskach […] Ciała porzucone w lasach, w dołach, przykryte gałęziami. Przewożone nocą, obite, bezwładne, wyładowywane z ciężarówek. Ciała bezczeszczone, fotografowane. […] Kości suszone wiatrami Północy i Wschodu, objadane przez mrówki, próchniejące. Żebra, o które zahacza pług. [Notesik nocnego stróża (2)]

Reprezentantem próbujących ocalić pamięć jest nocny stróż, Vigilius Lodziensis, świadek. Nade wszystko - poeta. Postać niewątpliwie nawiązująca do Herbertowskiego Pana Cogito, jednak różniąca się od dumnie kroczącego w postawie wyprostowanej bohatera. Pan Cogito staje jednoznacznie po stronie „prześladowanych i bitych”, ale jest zdystansowany, sceptyczny, „cedzi szyderstwa”, nie potrafi porzucić duchowego arystokratyzmu. Przyjmuje postawę kronikarza, który przy pomocy wyrafinowanej składni (obdarzonej „urodą koniunktiwu”) i rozumowania pełnego „dystynkcji” wystawia miażdżącą ocenę podłym czasom, w których przyszło mu egzystować. Dakowiczowy „nocny stróż” jest skromny, pokorny, nie ma w nim dumy i wyniosłości. Rzadko jest „wyprostowany”, o wiele częściej pochyla się nad grobami, nad śladami w glinie, w dołach pełnych błota, „dłubie w ziemi” (Vigilius, stare drzewo). Jest „człowiekiem sumienia” – w znaczeniu, jakie nadawał temu wyrażeniu bł. Jan Paweł II – i właśnie dlatego podejmuje się realizacji dzieła, które (ma tego pełną świadomość) go przerasta, które nie jest na jego kruche siły. Ponieważ jednak inni krzyczą, że „tam nic nie ma”, on odczuwa wewnętrzny nakaz przywołania „stamtąd” Cieni skazanych na zapomnienie bohaterów oraz oddania im swojego głosu. Głosu poety-strażnika:

Przygarniam was, przygarniam bezimienni. Niech was ogrzeje oddech żywego. Oddaję wam mój głos. Wejdźcie mi w krew, Cienie. [Notesik nocnego stróża (2)
  
Vigilius chce mówić o nich, a przede wszystkim za nich, bo ich usta są zasypane piaskiem i wypełnione gliną. Ta postawa utożsamienia się z zakatowanymi i wykluczonymi z „księgozbiorów bibliotecznych” jest przeciwieństwem gestów wielu intelektualistów polskich, spoglądających z cyniczną ciekawością na „młodych mężczyzn w zakratowanych oknach”. Dwaj prominentni reprezentanci powojennego zjawiska zdrady klerków zostali poddani dokładnej analizie w wierszu Czesław Miłosz i Jerzy Andrzejewski piszą scenariusz i wyglądają przez okno. Utwór ten jest efektem uważnego i pogłębionego odczytania eseju Czesława Miłosza Zniewolony umysł (1953), który w pewnym okresie był postrzegany jako tekst bezwzględnie antysystemowy. Tymczasem okazuje się, że np. we fragmentach poświęconych Alfie (Jerzemu Andrzejewskiemu) Miłosz nie tylko odsłania motywacje, jakimi kierował się w ocenie powojennego „ładu” autor Ładu serca, ale podkreśla, że on sam również się z nimi utożsamiał:

Był maj 1945 roku w starym, średniowiecznym mieście Krakowie. I Alfa, i ja, i wielu innych pisarzy i artystów schroniło się tam po zburzeniu Warszawy. Noc, w której przyszła wiadomość o zdobyciu Berlina, rozjaśniona była wybuchami rakiet i armatnich pocisków; na ulicach słychać było bezustanny grzechot ręcznej broni - to żołnierze zwycięskiej Armii Czerwonej wyrażali swoją radość z rychłego powrotu do domu. W pogodny, wiosenny ranek siedzieliśmy z Alfą w biurze Filmu Polskiego i pracowaliśmy nad scenariuszem. Zawiązywanie wątków filmowych jest na ogół uciążliwym zajęciem; kładliśmy nogi na stół albo na poręcze foteli, chodziliśmy po pokoju, paliliśmy dużo papierosów i ciągle nęciło nas okno, przez które wpadał świergot wróbli. Za oknem było podwórze z młodymi drzewami, a za podwórzem wielki gmach, zamieniony niedawno w siedzibę policji bezpieczeństwa i więzienie. Zauważyliśmy na parterze, w zakratowanych oknach, dużo postaci młodych mężczyzn. Niektórzy próbowali się opalać umieszczając twarz w promieniu słońca; inni łapali hakiem z drutu papierki, które wyrzucano przez okno na piasek z sąsiednich cel. Stojąc z Alfą w oknie obserwowaliśmy ich milcząc. Byli to, jak łatwo było odgadnąć, żołnierze armii podziemnej; gdyby do Polski powrócił emigracyjny rząd z Londynu, ci żołnierze "podziemnego państwa" byliby honorowani i fetowani jak bohaterowie. Obecnie, jako politycznie niepewni, zostali osadzeni w więzieniu. Przykład ironicznych dowcipów Historii. Ci przeważnie bardzo młodzi chłopcy, przyzwyczajeni żyć w ciągu wojennych lat z bronią w ręku, wśród ciągłych niebezpieczeństw, teraz powinni byli zapomnieć jak najszybciej o swoich konspiracyjnych upodobaniach; wielu z nich umiało to zrobić dostatecznie szybko i udawać, że nigdy nie działali w podziemiu; inni ciągle jeszcze przebywali w lasach; niektórych łapano w lasach czy miastach i osadzano za kratami. Chociaż ich wrogiem był Hitler, teraz z kolei uznani zostali za agentów klasowego wroga. Byli to bracia tych, którzy walczyli i ginęli w warszawskim powstaniu; jedni z tych, których ślepa ofiarność budziła w Alfie wyrzuty sumienia. Nie wiem, co czuł patrząc na okna tych więziennych cel. Sądzę, że już wtedy rysował mu się plan jego pierwszej powojennej powieści. [podkr. J.N.][8]

Wytłuszczone sformułowania inkrustują wiersz Przemysława Dakowicza, który nabrał dzięki tym cytatom charakteru lirycznego komentarza do relacji Miłosza, demaskującej (czy w sposób zamierzony?) cynizm „scenarzystów”. Wprawdzie „w Alfie budziły się wyrzuty sumienia”, ale wynikały one z uświadomienia sobie własnej „winy” – przedwojenna i okupacyjna twórczość Andrzejewskiego prowadziła, w jego przekonaniu, młodych ideowców na barykady i do lasu, a w konsekwencji niektórzy z nich lądowali „za zakratowanymi oknami”. A przecież mogli się oni włączyć, jak uczyniło to wielu przedstawicieli „elity” narodu, do budowy Nowego Porządku. Właśnie dlatego Alfa przystąpił gorliwie do naprawiania „błędów”, m.in. pisząc swoją „pierwszą powojenną powieść”, czyli Popiół i diament[9].  To jest pierwsze piętro semantyczne utworu o pisarzach konstruujących scenariusz Robinsona warszawskiego, a w trakcie tej pracy z zaciekawieniem patrzących na ofiary „ślepej wierności”. Poza cytatami ze Zniewolonego umysłu utwór Przemysława Dakowicza zawiera w swojej strukturze aluzje do innych tekstów Czesława Miłosza: Dziecięcia Europy (chodzi głównie o ironiczny –autoironiczny (?) – motyw wyrażający się we frazie: Jesteśmy lepsi od tych co zginęli) i przede wszystkim do wiersza Przedmowa zamykającego niezwykle ważny tom powojenny Ocalenie (1945). Inicjalne pytanie - Gdzie jest granica, poza którą już tylko zgoda / na to, co się staje? – to parafraza Miłoszowego pytania: Czym jest poezja która nie ocala / Narodów ani ludzi? Odpowiedź z Przedmowy (Wspólnictwem urzędowych kłamstw / Piosenką pijaków, którym ktoś za chwilę poderżnie gardła, / Czytanką z panieńskiego pokoju.) została tu zastąpiona „entomologiczną konstatacją”: Mrówka zdeptana / oglądana przez powiększające szkło. Pisarze (intelektualiści), aprobujący „to, co się staje”, przekształcają się w bezdusznych entomologów, chłodno analizujących przedśmiertne drgawki  mrówki zmiażdżonej w walce z potężnym wrogiem (dostrzec tu można echo  frazy z utworu Kazimierza Przerwy-Tetmajera Koniec wieku XIX: Walka?... Ale czyż mrówka rzucona na szyny / może walczyć z pociągiem nadchodzącym w pędzie?). Wiersz, którego bohaterami są „scenarzyści”, kończy się amplifikacją pytań o ocalający sens poezji. Osoba mówiąca w Przedmowie stwierdza, że zrozumiała ten sens  (późno pojąłem jej wybawczy cel), natomiast w utworze Przemysława Dakowicza wypowiedziane zostały dramatyczne pytania: Gdzie jest, poezjo, twój wybawczy cel? oraz Co to, poezjo, / ocalenie?. Jeśli poezja ogranicza się do bycia „obserwatorką, korespondentką, komentatorką” – a takie jedynie zadania przyjmowała na siebie większość polskich poetów w okresie powojennym - nie jest w stanie nikogo ani niczego „ocalić”.
        Respons na pytanie Gdzie jest, poezjo, twój wybawczy cel? znajduje się m.in. we wspomnianym wierszu emblematycznym, tworzącym wraz z „obrazem” (zdjęciem czaszki przeszytej korzeniem) oraz z lemmą (wierszem Rodowód) jedną całość. Vigilius (brzmieniowe podobieństwo tego imienia do Vergiliusa – mądrego poety-przewodnika - nie jest zapewne przypadkiem), „ciemny stróż”, „puszczyk nekropolny”, poeta, który mieszka „tu [gdzie] wcale nie jest dobrze”, mówi o sobie, że przede wszystkim – w postawie klęczącej - odczytuje znaki, szuka śladów:

przystaję odczytuję
z powietrza z ognia
z kamiennych tablic
daty graniczne
zgaduję losy
piętą palcami
dłubię w ziemi

Owo uporczywe „dłubanie w ziemi”, pochylanie się nad każdą tkwiącą w ziemnych dołach cząstką losu tych, którzy zostali skazani na zapomnienie, niesie w sobie „wybawczy cel”. Pilne nasłuchiwanie przez rwetes mrówek / przez marszruty / żuków i chrząszczy / dziwne wędrowanie / […] / przez dżdżownic mozół  przynosi pożądany efekt: Vigilius słyszy! Co słyszy? Odpowiedzią na to pytanie jest Rodowód. Nocny stróż słyszy (na prawach synestezji), że  Korzeń tkwił w czaszce. Tylko bardzo gorliwe słuchanie „głosu spod ziemi”[10] może przynieść poznanie prawdy zazdrośnie strzeżonej przez „ciemne nurty ziemi” (Topiel). To, co znajduje się ponad ziemią – „ciało miasta”, jest „rozgłośne i żywe”. Przedstawiony w wierszu Topiel obraz tętniącego życiem miasta wydaje się być wywiedziony z tekstów poetów związanych ze „Zwrotnicą”:

Żywe jest ciało miasta, rozgłośne i żywe.
Tłumy ciągną mostami, w poprzek rzeki.
Wskazówka przesuwa się po cyfrach,
dziesięciolecia to minuty przelatujące.
Rozhowor ptactwa niebieskiego,
zgrzyt kół na szynach, klaksony,
klaksony.  
        
Z ową dynamiczną przestrzenią miejską skontrastowana została „ciężka fala” [ziemi], „topiel”, która „porywa ciała” i „nie puszcza” ich. Motyw „czaszki rozwartej do krzyku”,  „głowy ciśniętej w sześcian powietrza”, próbującej „wynurzyć się” do „światła, do ludzi” przywołuje ekspresjonistyczne obrazy z hymnu Jana Kasprowicza Dies Irae: „O Głowo, owinięta cierniową koroną, / gasnącym wieki wieków spojrzyj na nas okiem!” oraz „Straszny przed nami otworzyłeś grób... / I płyną, płyną te milczące krzyże / razem z ruchomym, wielkim trzęsawiskiem, / które swą rdzawą kałużą oblewa męczeńskie drzewa. / Wszystko, co było dalekiem i bliskiem, /co opadało w niedojrzaną głąb / i w niedojrzane wznosiło się wyże, / teraz tym wielkim, grząskim bagnem płynie”. Podziemne bagno, trzęsawisko, pełna tajemnic „topiel” ziemi, która porywa czaszki i ciała (aranżując przy tym swoisty „taniec śmierci”: „Moje jesteście, kości, stawy, wiązadła. / Ze mną tańczcie, we mnie, ciemnej, / kochajcie się, oczodoły, paliczki”) to jakiś szczególnie nośny topos polskiej literatury. Odnajdujemy go np. w Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej (scena przedstawiająca Justynę Orzelską kontemplującą utajone, podziemne „życie” Mogiły powstańców styczniowych), w Ludziach bezdomnych Stefana Żeromskiego (słynna finałowa scena z rozdartą sosną, stojącą w miejscu przypominającym krajobraz z Topieli Przemysława Dakowicza: „[Judym] stanął nad brzegiem szerokiej wody, płytko rozlanej. W niskich, nędznych, zżółkłych trawach kisł ten czarny zalew śmierci, który nad otchłanią kopalni chwieje się lichymi falami. Ciemna woda zdawała się marzyć, zdawała się czekać, kiedy runie w głębinę wydrążoną, kiedy napełni puste lochy, kuszące próżnie, które ją ciągną, ssą, wzywają.”), w  wielu utworach Bolesława Leśmiana, Pokoleniu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Guzikach Zbigniewa Herberta,  Archeologii profetycznej Jerzego Ficowskiego, w wierszach Wojciecha Wencla z De profundis (zwłaszcza w Kołysance lipowej oraz Calcium magnesium) itd. 
Żarłoczny żywioł ziemi jest nieposkromiony. Wciąga w siebie tych, którzy wypowiedzieli swoje «nie» wobec nadciągającej fali czerwonego barbarzyństwa. Wśród nich był także Stanisław Ignacy Witkiewicz. Stworzony przez niego wizerunek prowokatora, prześmiewcy, błazna nieuznającego żadnych świętości „zemścił” się przewrotnie na jego samobójczym heroicznym geście w obliczu sowieckiej inwazji we wrześniu 1939 roku, niejako ten gest unieważniając. W poświęconym śmierci Witkacego wierszu  Przemysława Dakowicza owa niepokojąca dwuznaczność została odzwierciedlona już w tytule. Jego pierwsza część  (Witkacy – otwieranie żył) eksponuje powagę, wzniosłość i tragizm tamtego „pożegnania jesieni”, natomiast znajdująca się w tytule sugestia genologiczna (scherzo) przywołuje tak charakterystyczną dla autora Nienasycenia postawę żartu, wszechogarniającej błazenady. W samym utworze przejmujące obrazy „wsysania [przez] ziarna piasku” krwi, picia „czerwonego nurtu [przez] grudę”, złowrogie odgłosy „stu tysięcy stóp ubijających kurz” podporządkowane są sposobowi mówienia podmiotu, którym są „duchy głębin, anioły czarnoziemu” – jesienne mgły „fruwające” nad bolesną ziemią oraz „składniki” chmur. Koncept ze słynnego wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera Melodia mgieł nocnych posłużył tutaj do odkrycia kolejnej niewygodnej prawdy o wykorzystywaniu (głównie oczywiście w szkole) genialnej literatury do zamazywania prawdy historycznej (np. o sowieckim najeździe na Polskę w 1939 roku), obracania jej w żart, unieważniania, sprawiania, że „co było / gorące stawało się letnie”:

Wirowałyśmy w powietrzu, z drobinkami
pyłu, w siwych pasmach mgły, unoszone
na nieistniejących skrzydłach […]
Jak wielki śmiech, kiedy spadałyśmy, po dwa,
po trzy w każdej kropli, z pułapu niebieskiego,
z szarej chmury, koziołkując, krzycząc,
na nadgarstki przeorane, na stygnącą
głowę […] Pękałyśmy
jak bańki, śmieszne zmyślone sylfy,
żarliwe salamandry, fajerwerki
domkniętej epoki. 

„Fajerwerki”, „śmieszne zmyślone sylfy” nie mogą nieść w sobie prawdy o zdarzeniach i ludziach, przeciwnie, tego typu „efekty” poetyckie wykorzystywane bywają do jej ukrywania. Prawdy trzeba mozolnie szukać, dogrzebywać się do niej. A znalazłszy – należy jej strzec, chociaż to niemodne, niepopularne, niebezpieczne i pozornie pozbawione wszelkiego sensu. Vigilius w wierszu poprzedzającym utwór o Witkacym (Curriculum Vigiliusa) przyjmuje taką właśnie niekomfortową postawę:

w stanie
podgorączkowym
zziębnięty drżący
ruszam na obchód
choć nie zostało nic
do strzeżenia

To nieatrakcyjne dla większości członków wspólnoty narodowej curriculum (dosłownie - bieg)  daje Vigiliusowi, wiernemu strażnikowi, prawo do wystąpienia wobec rodaków w roli Posłanego, proroka, wołającego:

powiadam:
gotujcie się

i ostrzegającego słowami o proweniencji ewangelicznej przed „ciemnością”, która „przychodzi jak złodziej”.
Nocny stróż, Vigilius, swoje profetyczne kompetencje opiera na przestrzeganiu anachronicznej, w mniemaniu wielu, sztuce odróżniania (ars distinguendi). W dobie, gdy „równo waży / każda z interpretacji”, on – „żałosny / stróż nocny / umysł niedialektyczny” – pragnie znaleźć jednoznaczne odróżnienie tego „co wewnątrz” od tego „co na powierzchni”, „krzyku” od „milczenia”. Wiersz Vigilius L. o umiejętności odróżniania (zadedykowany Tomaszowi Burkowi), w którym pada m.in. Hiobowe pytanie o to, „jak długo trwa imię / sprawiedliwego”, to zarówno czytelna polemika z Ocalonym Różewicza, jak i uzupełnienie Herbertowskiej Kołatki. Vigilius, poeta, „nauczyciel i mistrz”, nie dopuszcza (w przeciwieństwie do osoby mówiącej w Ocalonym) możliwości utożsamienia przeciwieństw (antonimów) w językowym obrazie świata: 

prawo albo lewo
wierność albo zdrada
góra albo dół
zimny   

Konsekwencją umiejętności rygorystycznego odróżniania pojęć jest imperatyw oddzielania śmieci od tego co wartościowe, porządkowanie świata, przezwyciężania chaosu:

palcami badam
skórę ziemi
odsuwam odpadki
gnijące resztki
papier szkło
sieję trawę
krzyż stawiam 

Vigilius dobrze rozumie swój niepopularny obowiązek i „powtarza / powoli i wyraźnie” znany z nauki Chrystusa „suchy poemat moralisty” (Z. Herbert, Kołatka):

tak tak
nie nie  

Postmodernistyczne, choć znane od czasów najdawniejszych, przekonanie, że „równo waży każda z interpretacji”, jest podstawą narzucania podbitym ludom kłamliwych narracji, narzędziem deformowania obrazu świata. Istotę tego mechanizmu przedstawia na przykładzie podstępnego zdobycia Rzymu przez Wizygotów pod wodzą Alaryka. Barbarzyńcy mogli wejść Bramą Salariańską wskutek zdrady. Poświęcony prof. Maciejowi Urbanowskiemu wiersz Brama Salariańska został skonstruowany jako uzasadnienie tezy: „Nie ma historii, której nie można napisać / od nowa”. To język, jak udowodnili na gruncie antropologii kulturowej m.in. Sapir i Whorf, a w literaturze pięknej np. Orwell,  jest narzędziem zmian „struktury myślenia i wyrażania”. Nawiązujący do ironicznej konwencji Dziecięcia Europy Miłosza utwór, zawiera również aluzje do Potęgi smaku Herberta (np. „Posłużcie się trybem warunkowym”) oraz do Zniewolonego umysłu. Przywołanie eseju Miłosza (a ściślej – fragmentów poświęconych „Ketmanowi etycznemu”) ma charakter wyraźnie polemiczny. Przy pomocy zabiegów językowych, manipulacji, wykorzystywania funkcji „magicznej” języka można dokonać „rozmiękczenia”, zrelatywizowania obrazu rzeczywistości. Można mu odebrać wyraźne, czytelne kontury, spoglądając nań przez pryzmat „chwiejnej kropki, która kapituluje przed znakiem / zapytania i wykrzyknienia”. Władza nad językiem (wyrażona m.in. w będącym echem fraz z biblijnej Księgi Koheleta wersie: „Pamiętajcie: jest czas milczenia i czas mielenia”) niesie w sobie absolutną władzę nad społeczeństwem. Zniewolenie języka jest równoznaczne z odebraniem ludziom zdolności do samodzielnego myślenia, odebraniem im światła („Ostatni gasi światło” – ten frazeologizm, wzięty z potocznego języka, uzyskuje w finale wiersza nieoczekiwane znaczenie).
Dlatego afatyk stał się, według Przemysława Dakowicza, figurą współczesnych Polaków. 

Polska postkomunistyczna przypomina człowieka z afazją, czyli kogoś, kto w wyniku ciężkiej choroby lub traumatycznych doświadczeń utracił zdolność mówienia, kogoś, kto zamknął się w sobie i nie potrafi się uwolnić od tragicznych wspomnień. Przez długie dziesięciolecia tysiące apostołów kłamstwa pracowały na to, byśmy milczeli, byśmy zapomnieli, skąd przychodzimy. Ze zbiorowej świadomości próbowano na zawsze wyeliminować te jej składniki, które stały w sprzeczności z wizją „nowego człowieka”[11]

Bohaterem wiersza Spowiedź afatyka jest protoplasta „afatycznej” Polski – „dobry cichy Cichowski”, o którym opowiada w Salonie Warszawskim (III cz. Dziadów) Adolf Januszkiewicz. Kiedyś „językiem słowa mełł / jak żarnem ziarno” (to eufoniczne porównanie, zawiera w sobie nawiązanie do opowieści Żegoty ze sceny „więziennej” Dziadów drezdeńskich o ziarnie zakopanym przez diabła w ziemię), „a teraz, widzicie, / w kącie siedzi niemy, biedny stary”. Wiersz „ukrywa” powód tej przemiany, nie mówi o przyczynie, dla której dawniej „chłop co się zowie” teraz „u dłoni palce sobie liczy, / artykułując przy tym: gu-gu, la-la, / bo-bo”. Jednak „poeta pamięta”, musi pamiętać i „mówić musi. Inaczej wszyscy będziemy martwi”. Takim mottem opatrzona jest Spowiedź afatyka. Są to słowa Vigiliusa L., a zatem poeta - „stróż nocny” czuwa, przywraca pamięć tym, którzy ją tracą. Musi mówić za tych, którym umiejętność mówienia odebrano. Za takich jak Cichowski i Walerian Łukasiński (inny narodowy bohater skazany na afazję, któremu Przemysław Dakowicz poświęcił dwa wiersze: nawiązujący do Herberta Łukasiński, czyli o postpamięci oraz haiku Łukasiński, czyli o artykulacji z przejmującą pointą: „karta / ma zaciśnięte usta”). 
Milczenie spowodowane narodową afazją zostanie jednak wcześniej czy później przezwyciężone. Wszak „jeśli ci zamilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19,40). Albo zawołają inne przedmioty, jak np. … „stara łyżka do zupy”, bohaterka ody (z elementami quasi-narracji) opiewającej narzędzie, przy pomocy którego mjr Hieronim Dekutowski „Zapora” usiłował wydostać się z celi więzienia mokotowskiego. Łyżka, będąca wierszem zdradzającym powinowactwa z uwznioślającymi banalne przedmioty utworami Mirona Białoszewskiego z Obrotów rzeczy (nasuwają się zwłaszcza Szare eminencje zachwytu ze znaną frazą: „Jakżeś nieprzecedzona w bogactwie / łyżko durszlakowa”). Uwypuklenie tych związków  służy, jak się wydaje, demaskacji tzw. poezji turpistycznej (wszak Białoszewski był z nią kojarzony na równi z Grochowiakiem), mocno swego czasu propagowanej w szkolnym i uniwersyteckim kursie literatury współczesnej. Poezja ta była jedną z wielu form ucieczki polskich twórców powojennych od prawdy, od dawania jej w sposób heroiczny świadectwa, „choćby / za to miał spaść bezcenny kapitel ciała / głowa”. Przemysław Dakowicz wykorzystuje chwyty poezji Białoszewskiego (wzbogacone aluzjami m.in. do Eliota – „spada ceglany pył / i ziarna piasku w jałową ziemię” oraz do opisu Męki – „kołysankę śpiewa / setce ciał / z rozdrapana twarzą / wdowa jerozolimska / mała stalowa łyżka”) nie do wygłaszania snobistycznych i artystowskich zachwytów banalnymi przedmiotami, lecz do przełamania zmowy milczenia wokół narodowych bohaterów.
Kontynuacją Łyżki (w którym to wierszu można również odnaleźć, polemicznie potraktowane i bardzo zawoalowane, związki z pacyfistycznym Hymnem o łyżce zupy Józefa Wittlina) jest wiersz Zapora. Trenodia z sufitu, objawiający – oprócz przedstawionych wyżej odniesień do Białoszewskiego – pokrewieństwo z poetyką autora Uwag śmierci niechybnej, ks. Józefa Baki (której admiratorem zresztą był autor Mylnych wzruszeń) i innych twórców baroku (zwłaszcza późnego):

śpiesz się śpiesz śmierć goni
śmierć bieży obławę śmierć
urządza między drzewami
świecą jej żółte oczy  
 
W jednej z czterowersowych strof tego konceptualnego utworu, wykazującego związki stylistyczne i motywiczne z funeralną poezją staropolską, występuje znamienne wykorzystanie polisemii:

śpiesz się śpiesz luna
świeci księżyc woła
na przesłuchanie przypala
tłucze w stołu blat w krocze    

„Wołająca na przesłuchania” i stosująca w ich trakcie wymyślne tortury „luna” (księżyc) to złowieszcza Julia Brystigerowa, zwana „Krwawą Luną”. Ta bezwzględna komunistka, lubująca się w sadystycznych torturach zadawanych młodym mężczyznom („tłucze […] w krocze”), miała się pod koniec swego życia (zmarła w 1975 roku) nawrócić na katolicyzm. Jej grobowiec znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie … kwatery „Ł” Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Ślad tych przedziwnych kaprysów historii umieścił Przemysław Dakowicz w tytule jednego z zapisków czytelniczych „stróża nocnego” [z lekturnika Vigiliusa]. Chodzi o intrygujące zestawienie: Luna i krzyże. Castrum doloris to tytuł fragmentu „lekturnika”, zawierającego podzielony na wersy ustęp z siedemnastowiecznego traktatu Sebastiana Petrycego z Pilzna Ekonomika Arystotelesowa albo raczej nauka domowego gospodarstwa. Przywołany w „lekturniku” fragment dotyczy mechanizmu przemocy symbolicznej – stawiania przez „możnych”  budowli zamkowych „mocnych […] z drogiej materii […] / z ciosanego kamienia / marmuru alabastru / aby swoją wielmożność / wszystkim pokazać / która by wzbudzała przeciwko nim / cześć i bojaźń”. „Zamek”, o którym w tym utworze mowa, to „castrum doloris”, „zamek boleści”, przepyszny i okazały pomnik grobowy postawiony na przysypanych gruzem i śmieciami szczątkach ofiar terroru Luny. Symbol triumfu sowieckich katów nad polskimi żołnierzami skazanymi na całkowite zapomnienie. Sebastian Petrycy znalazł się w „lekturniku” Vigiliusa nieprzypadkowo, pisarz ten bowiem, cudem uniknąwszy śmierci w czasie rzezi Polaków w 1606 roku w Moskwie, przez ponad rok przebywał w więzieniu rosyjskim. W więziennej celi nie rozstawał się z piórem, zaprzeczając stwierdzeniu: inter arma silent Musae, stworzył wtedy m.in. tom parafraz wierszy Horacego, wydany w 1609 roku pod tytułem: Horatius Flaccus w trudach więzienia moskiewskiego na utulenie żalów… w liryckich pieśniach zawarty[12].     
Charakterystyczne dla polskiego baroku postrzeganie zarówno indywidualnego losu ludzkiego jak i historii dostrzec można w dedykowanym Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi wierszu Zmartwychwstanie Ossendowskiego. Milanówek, 17.01.1945. Owa dedykacja wynika nie tylko z faktu, że autor Samuela Zborowskiego mieszka w Milanówku, w którym odbyła się na początku 1945 roku, w „nowego świata / dzień pierwszy”, „ekshumacja” wybitnego polskiego pisarza-antykomunisty (jednego z tych, których niepisanym dekretem skazano na zapomnienie), dokonana przez enkawudzistów, lecz jest także efektem barokowych inklinacji prof. Rymkiewicza jako poety. W Zmartwychwstaniu … brzmi echo znakomitego wiersza emblematycznego autorstwa Daniela Naborowskiego Impresa: collando poggiando, to na dół, to do góry:

Zawsze ten ruch: góra-dół, góra-dół, góra-dół […]
Znowu ten ruch: dół-góra, góra-dół   [...]
Tęsknota do sytuacji idyllicznej, kojarzonej z  pełnią szczęścia, a polegającej na tym, „że świat / zastygnie w zrozumiałej formie, zakwitnie / jak łąka, jak las zaszumi listowiem będziesz / leżeć wśród łodyg, liści, z źdźbłem trawy / między zębami, wpatrzony w niebo”, skazana jest na niespełnienie. Istnieje bowiem tylko „ruch: góra-dół, góra-dół, góra-dół”.
Staropolskie konteksty wprowadzone zostały również do wiersza My nigdy nie poddamy się. Tytuł, kojarzący się z zawołaniem kibicowskim (środowisko polskich kibiców piłkarskich posiada ogromne zasługi w kultywowaniu pamięci o żołnierzach niezłomnych), odnosi się do okrzyku wzniesionego, według relacji świadków, przez prowadzonego na egzekucję „Zaporę” i nie zapowiada niezwykłej, „barokowej” struktury utworu, polegającej na kontaminacji patetycznych fraz z dwóch sonetów Mikołaja Sępa Szarzyńskiego: Sonetu I. O krótkości i niepewności na świecie żywota człowieczego („Ehej, jak gwałtem obrotne / obłoki pędzą”), Sonetu II. Na one słowa Jopowe: «Homo natus de muliere, brevi vivens tempore …» („W boleści zrodzony…”) z nerwowym, pośpiesznym, pełnym niepokoju rytmem wierszy ks. Józefa Baki: „Do worka, do worka, / z nogami, z rękami, z głową / w dół, na hak, niech wisi”. Przedśmiertne brutalne tortury, jakim został poddany (według niektórych świadectw) mjr Hieronim Dekutowski, zobrazowane są przy pomocy połączenia tych dwóch odmian dykcji barokowej (albo nawet trzech, pojawia się tu również echo Pokuty w kwartanie – wiersza przypisywanego Janowi Andrzejowi Morsztynowi):

Nędznie i bojaźliwie
rzuca się w worku ciało,
gdy tam, za blindą, szare
obłoki pędzą. W boleści
zrodzony, w boleści konający
worku kości, mięsa, worku
wywyższony, z aniołami
śpiewać chcący, wyj.    

Końcowe trzykrotne „ehej” (rozpoczynające Sonet I. Sępa) brzmi tutaj jak wycie torturowanego człowieka.
Vigilius, poeta cmentarny, szuka takich sposobów mówienia, które pozwolą odkryć i wyrazić Prawdę - zakopaną, przywaloną tonami gruzu i śmieci, sponiewieraną oraz odrzuconą. Szuka ich wszędzie. W różnych epokach, stylach, konwencjach, wzorcach gatunkowych itd. Nie gardzi nawet tekstami propagandowymi. Przywołuje je, aby ukazać przerażający kontrast między losem  żołnierzy Niepodległej (w tym zabijaniem pamięci o nich) a narzucanym społeczeństwu obrazem wykreowanej socjotechnicznie rzeczywistości. W zapiskach „z lekturnika Vigiliusa” (Wytężony trud) znalazł się fragment propagandowego artykułu z „Rzeczpospolitej i Dziennika Gospodarczego” z 24 maja 1948 roku o „sukcesach” żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w „walce z podziemiem reakcyjnym”, „w rozbijaniu rodzimych band NSZ-towsko-WIN-owskich”. Natomiast w wierszu Na „p” (25.05.1948, 21:30), składającym się w sporej części z cytatów z prasy komunistycznej i nawiązującym do konwencji wczesnej poezji nowofalowej (zwłaszcza utworów Stanisława Barańczaka), wydobyty został (z owych cytatów właśnie) główny cel władzy z nadania sowieckiego, jakim była całkowita zmiana myślenia Polaków, narzucenie naszemu narodowi językowego obrazu świata zgodnego z kremlowskimi wytycznymi :

Kongres ZNP
wytyczy
nowe drogi
nauczycielstwa polskiego
polskiego polskiego
Ostra walka tendencji materialistycznych
z idealistycznymi
cechuje rozwój nauki o literaturze w Polsce Ludowej 
      
Mechanizm wprowadzania „narracji”, której celem jest skuteczne wyparcie Prawdy ze świadomości zbiorowej, oddany został m.in. w wierszu pod tytułem nawiązującym do XII Księgi Pana TadeuszaKochajmy się. Chwila po chwili, przez „dni miesiące lata” dokonywano „zamilczenia”: „milczały gazety milczało radio milczała telewizja”. „Wszystko” mówiło (i nadal mówi): „nie ma nie ma nie ma”. 
Łączka, opatrzona precyzyjnie dobranym i wymownym mottem pochodzącym z Topielca Bolesława Leśmiana, wiersza umieszczonego w tomie pt. Łąka,  jest cyklem przesyconym dialogami z innymi twórcami, z tradycją, z tekstami niosącymi nadzieję i siłę, ale również z tymi, które napełnione są jadem kłamstwa lub goryczą obojętności. Np. w ekfrazie Lekcja anatomii, będącej przywołaniem znanego wiersza Stanisława Grochowiaka, temat obrazu został wstrząsająco zderzony z tragicznym losem (również pośmiertnym) ppor. Antoniego Wodyńskiego „Odyńca”. Pełną współczucia dla bohatera zmuszonego przez ubeków do pisania życiorysu Piosenkę o trzęsącej się ręce można odczytać jako godną odpowiedź na szydzenie z „hamletyzujących reakcyjnych inteligencików” w Balladzie o trzęsących się portkach Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Ballada o biegnących piekarzach, przenosząca w sferę opowieści o „niesłychanych sprawach” spektakularną ucieczkę rotmistrza Pileckiego i jego towarzyszy z Auschwitz, zdradza powinowactwa z onirycznymi balladami Leśmiana. Mała ontologia. Traktacik o robótkach ręcznych natomiast to odwołujący się do przejmującej Wyklejanki Wojciecha Wencla (z tomu De profundis, z cyklu Wierszy inspirowanych pośmiertnymi zdjęciami żołnierzy NSZ 1945-1951) utwór o nadawaniu „papierowości” sprawom najpoważniejszym, o urzędowym pomniejszaniu i ubeckiej deheroizacji. Prozatorski tryptyk Droga, posiadający podteksty satyryczne, zdradza powinowactwa z wierszem Juliusza Słowackiego Szli krzycząc Polska, ale zwłaszcza z niektórymi fragmentami Mickiewiczowskich Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Najobszerniejszy zaś wiersz w cyklu, Hortus conclusus, przywołujący skojarzenia z barokowymi wierszami wirydarzowymi (np. Wespazjana Kochowskiego czy Wacława Potockiego) i będący poetyckim zapisem autentycznego wydarzenia z życia autora Łączki, jakim było zabłądzenie na cmentarzu powązkowskim (Przemysław Dakowicz zrelacjonował ten fakt w cytowanym wywiadzie), zawiera polemiczne odniesienie do utworu Jacka Dehnela (rocznik 1980, a więc tylko nieznacznie młodszy od twórcy Teorii wiersza polskiego) również noszącego tytuł Hortus conclusus. W Łączce jest zresztą jeszcze jedna aluzja (także polemiczna) do wiersza Dehnela. Chodzi o nawiązujący do  romantycznych stylizacji „ludowych” tekst Dokąd idziesz, chłopczyku.
Pod względem stopnia nasycenia najróżniejszymi aluzjami kulturowymi (bo nie wyłącznie literackimi)  żaden wiersz z tomu Przemysława Dakowicza w moim przekonaniu nie przewyższa niepokojącego Światła, które otwiera zbiór (znajduje się tuż po fotografii czaszki przebitej korzeniem), a zatem pełni funkcję utworu o szczególnym znaczeniu. Kto jest owym „woźnicą” odzianym w płaszcz Konrada, nazywającym się „milijon”? Kto „przed nami nas obroni”, „zamknie nam durne usta”, „glinę nam zatknie w uszy”? Można sądzić, że mowa tu jest o „(wielo)milionowej” milczącej większości zahipnotyzowanej przez Konradów, poetów w służbie utopii, pragnących „uszczęśliwić” naród na zasadzie: „co ja zechcę niech wnet zgadną, tym się uszczęśliwią, a jeżeli się sprzeciwią, niechaj cierpią i przepadną”. Przemysław Dakowicz celnie zdemaskował tę nieustannie deifikowaną wypowiedź pysznego Konrada-poety, mówiącego wszak – o czym się na ogół, na przykład w interpretacjach szkolnych, zapomina – pod wpływem złego ducha, którego następnie wyrzuca pokorny ks. Piotr. W wierszu Światło (przypomnijmy, że takie nazwisko nosił jeden najstraszliwszych oprawców ubeckich, cóż z tego, że zdradził „resort”) znajduje się motyw wiezienia na wozie ciał zamordowanych żołnierzy. Z tego wozu zostaną wrzuceni do dołu i przysypani gruzem oraz śmieciami. Monotonny, trocheiczny rytm tego ośmiosylabowca coś przypomina. Co? Wiersz, w którym zmarły bohater jest wieziony na koniu, a towarzyszy mu liczny korowód. A dostojny marsz w stronę grobu odbywa się w rytmie szlachetnego heksametru. „Wieją, wieją proporce i zawiewają na siebie” (w wierszu Światło jest fraza: „jaki wietrzyk jaki wicher / jakie tchnienie przez nas wieje”). Tak, to Bema pamięci żałobny rapsod Cypriana Norwida. Tam heksametr i charakterystyczny dla eposu patos, tutaj trochej jak z prymitywnej rymowanki, krótkie ośmiosylabowe wersy i groteskowe: „stuka kółko w kostkę bruku”. To budzące grozę zderzenie ma w sobie wielki sens. Światło i inne wiersze z tomu Łączka są „prawdziwsze” niż np. Norwidowski Rapsod, bowiem mówią o całkowitym, bezwzględnym umieraniu, wrzuceniu w ziemię, zapomnieniu, przysypaniu zwałami śmieci i ziemi. Ale tylko „zupełna” śmierć niesie nadzieję na zmartwychwstanie, bo ziarno musi obumrzeć. 
      


[1]              Głos spod ziemi. Z Przemysławem Dakowiczem rozmawia Krystian Kratiuk, w: P. Dakowicz, Obcowanie. Manifesty i eseje, Warszawa 2014.
[2]             Tamże.
[3]             Tamże.
[4]             Zob. J. Pelc, Obraz – słowo – znak. Studium o emblematach w literaturze staropolskiej, Wrocław 1973, passim.
[5]             Zob. np. ks. P. Rytel-Andrianik, Najświętsze miejsce na ziemi, „Niedziela. Tygodnik Katolicki” 15/2007, s. 22-23.
[6]          I dlatego - zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię "Polska", raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością - taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym, - abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili, - abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy.” – Jan Paweł II, ….
[7]             J. Kaczmarski, Drzewo genealogiczne, http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze_alfabetycznie/kaczmarskiego/d/drzewo_genealogiczne.php
[8]             Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, Kraków 2009, s. ….
[9]             Jak wiemy (z relacji Zbigniewa Herberta w Hańbie domowej), poza „wyrzutami sumienia” istotną rolę w jej stworzeniu odegrały „namowy” ze strony samego Jakuba Bermana.
[10]           Taki tytuł nosi obszerny wywiad z Przemysławem Dakowiczem przeprowadzony przez Krystiana Kratiuka (w: P. Dakowicz, Obcowanie. Manifesty i eseje, Warszawa 2014).
[11]            P. Dakowicz, Afazja polska, GPC 8.02.2014 – za www. http://niezalezna.pl/51623-afazja-polska [data dostępu: 15.02.2014]
[12]           H. Barycz, Petrycy Sebastian, [w:] Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny, red. Cz. Hernas,  Warszawa 1985, t. 2, s. 161. 


[źródło: "Topos" 2014, nr 6]



Janusz Nowak - dr filologii polskiej; wykładowca Uniwersytetu Opolskiego i PWSZ w Raciborzu; polonista w raciborskim I LO; folklorysta i dziennikarz; redaktor półrocznika "Almanach Prowincjonalny" i miesięcznika "Eunomia"; mieszka w Raciborzu.