środa, 30 kwietnia 2014

Jarosław Ławski o "Teorii wiersza polskiego" Dakowicza


[źródło: "Topos" 2014, nr 1-2]



Jarosław Ławski
Dakowicz

„Trzeba, żebyś umiał być panem w swoim domu. 
(Henryk Rzewuski, Zawód sprawiedliwego)


I
Dakowicz właśnie zajął miejsce w poezji polskiej. Teoria wiersza polskiego wskazuje wysoką pozycję poety, odsłaniając zarazem drogę, którą przebył jako autor tomów Süßmayr, śmierć i miłość, Albo – Albo, Place zabaw ostatecznych. Wszystko to trwało krótko – dystans między debiutem a godną spamiętania dojrzałością pokonał między 2002 a 2013 rokiem. Dekada. Mało i dużo. Dakowicz jest w drodze, gdzie poniesie go teraz imaginatio, ta władza tworzenia obrazów? Moc, łaska i zguba.
Wydana w Bibliotece „Toposu” Teoria wiersza polskiego jest tomem znakomitym – jako koncept, idea sztuki, wiersza, artystyczne dokonanie. Jako inkarnacja tematu – związku historii i poezji – w wymyślnym a zachowującym naturalność dziwowisku form wierszowanych: od wierszy na Baki wzór kutych, przez „poemat dygresyjny” po liryczno-ironiczne drobiny, skrawki, strzępy „epopei”. Więc mamy tu wybitny tekst. Co wybitne, musi być trudne i bolesne.

 
Jestem człowiekiem kapryśnym i zrzędliwym. Nieufnie patrzę na wszystko, co u braci krytyków budzi potakiwania i zachwyty. Męczy mnie, że krytycy i środowisko widzą w tomie Dakowicza historyczny temat, okraszony katyńską okładką (więc znówże historia przyszła do poezji polskiej? znówże?). Irytuje głos aplauzu, że ważny, niezwykły, wybitny to tomik. Mało to razy w tej konwencji – powtarzając, że „wybitny” – dekretowano zapomnienie wiersza, tomu, poety? Uwiera mnie nawet programotwórcza sprawność Dakowicza – strona internetowa w kolorze brązu, manifesty antypostmodernistyczne, erudycja, przesłanie. Czy dobija się zachody słońca? Ponowoczesność wzeszła i została zmuszona do zejścia z kulturowego firmamentu nie dlatego, że przyszedł Poeta, za nim „Topos” i „Nowa Fronda” etc. Schodzą ze sceny jej resztki nie tylko dlatego, że przyszły 11 września 2001, terroryzm, świat w chaosie. Ona wyczerpała s i ę. W ostatnich latach syciła się już tylko zagryzaniem własnego ogonka, obwieszczaniem śmierci i odejść wszystkiego, na czele ze sztuką i fundującym ją podmiotem. Megalomańska jałowość gestów nihilistycznych – skąd to znamy? O, jakże podobnie było na przełomie XIX i XX wieku – skończyło się w 1905 i 1914 roku (idą rocznice, w polskim kalendarzu rocznic, tych groźnych, jak meduz w oceanie...).
Czy dlatego mamy teraz pisać o „historii”, „brać odpowiedzialność”, „iść”? Nie dlatego.
Teoria wiersza polskiego – w subtelny sposób ironiczny tytuł prowadzi ku głębszym poznaniom niż rewelacje historycznego obowiązku i sprawozdania z międzypokoleniowej walki poetów. To podręcznik poetyki istnienia – indywidualnego i dziejowego. Profesorskie dzieło naukowe – toż to „teoryja” i „wiersza polskiego” – o niemożności spokojnego, sytego istnienia w tej części świata, którą jak na urągowisko nazwano „sercem Europy”. Polskiego losu spisanie w trybach gatunku, wersu, intonacji, mnogich poetyckich narzędzi, którymi sztukmistrz posługuje się z maestrią. Tam dokręci śrubkę przerzutni, tu dostroi rymy i masz, człowieku, kosmos demiurga! Dakowicz.
Przychodzi Dakowicz ze swoją poezją w chwili, gdy już dawno, słowami poety, ogłosiło panowanie i zaraz abdykowało Nic: „Nic – nic – i sobie nawet nie powiem samemu,/ Że nic nie ma – i Boga nie zapytam, czemu/ Nic nie ma?.. Ha! Więc będę zwyciężony niczem?” (Kordian). Dakowicz debiutował w roku 2002, kiedy jeszcze niektórzy z ponowoczesnego mainstreamu pytali, czemu nic nie ma. Dziś Nic się zmieniło. Skarlało w nic, nicostkę. Pusto, blado, nic i nic! – i nic z tego, nic z niczego. Kulturowa czczość, wyczerpanie, intermundus między epoką a epoką, wyczerpanie kulturowe. I groźne, nieprawdopodobnie groźne pomrukiwania historii ze Wschodu i Zachodu dochodzące. (Tak, jestem geopolitycznym katastrofistą, który nie wierzy w przetrwanie narysowanego na mapach przez Stalina Księstwa Warszawsko-Wrocławskiego, bo czymże geopolitycznie jest ten kraj... Rozumiem, dlaczego Dakowicz sięga po Mochnackiego i jego O literaturze polskiej w wieku XIX.)
Z czym przychodzi: okładka, zdjęcie z ekshumacji w Katyniu. Mocne, za mocne? Zawsze już wznowienia tomu z tą okładką? Tytuł – wspaniały, znakomite serio, które jest tragicznie ironiczne. Wiemy, jakie kategorie kształtują teorię polskiego losu: geografia (to przeklęte miejsce na równinie!), historia, ojczyzna i ojczyźnianość (aż do bólu i hiperboli już nie do zniesienia), tradycja (i ja z Dakowiczem nie wstydzę się ani jednego Baki!), Ten Inny Wymiar (więc i poczciwy Bóg staruszek, i Deus absconditus, i moje, twoje Nienazywalne).
A jaka parada gatunków; baśń, liryk, sen, poemat, kazanie, list, epopeja, a okraszone to i katabazą i kompozycją zamkniętą, gatunkami hybrydycznymi, centonem, aluzją, intertekstem i Bóg wie czym jeszcze. Poeta uczony? Uczonek-prostaczek? Poeta doctus? Zapomniałem o mottach: Fukuyama i Norwid. Powiedzą zrzędliwi, żeby, jak kiedyś po pierwszych tomach, Dokowicz „przystopował” z tą erudycją. Że widać, że doktor nauk. Że! „Na 44 str. karta tytułowa Kroniki klasztoru w Sokalu (Annales Cenventus Sokalensis). Na str. 47 i na czwartej stronie okładki portret Autora książki z arch. Redakcji Toposu”. Z tym przychodzi Dakowicz. I z czymś więcej. „Więcej” dla mnie znaczy wszystko.

II
Pojawiło się, wreszcie, czekane a zniknione. Mocne, drapieżne, wrażliwe „ja”. Podmiot – liryczny, nieliryczny. Teoria wiersza polskiego będzie dla mnie jednym z trzech objawień na przestrzeni ostatnich lat fenomenu, który zdawał się znikniony: podmiotu, poetyckiego „ja”, które jest m o c n e.
Mocne w wielu znaczeniach: umocowane w bycie, stojące na gruncie świata, który, domyślam się, nie jest fajerwerkiem Niczego. Mocne, bo opatrzone w sposób bogatszy zdolnością do lirycznego zapisu świata w takich jego spotwornianych wymiarach, jak zbrodnie historii, z którymi, przecież, żyjemy. Przecież, nawiedza mnie często myśl, gdybyśmy byli stworzeniami etycznymi na wskroś, wyobraziwszy sobie mordy nieskończone II wojny światowej, wszyscy popełnić musielibyśmy samobójstwo ze zgryzoty. I to byłoby konsekwentne, bo tu nie chodzi o to, jak „być”, ale „jak być człowiekiem”. Po Tym.
„Ja” Teorii wiersza polskiego znajduje poetycką siłę, by temat udźwignąć. Zero publicystyczności, ani krzty użalania się, cierpiętnictwa, megalomanii spadkobierców ofiar, którzy często niczym nie zasłużyli jeszcze na szacunek. Żadnych trenopisań i żałobnych płaczów. Za to: znakomita, okiełznana fraza, rytm i wers swobodny a kunsztowny (bez przesady kunsztu), temat powzięty z historii, a tak podany, że wwierca się w moją wrażliwość; „ja” liryczne znalazło drogę – tę drogę tylko słowo może otworzyć, ale zmyślne słowo – która prowadzi od tego, co z ziemi powstało i w ziemi ginie, legnie w śmierci, do tego, co bez patosu tkwi we mnie. O sile podmiotu świadczy tu znakomite poetyckie wyważenie proporcji między wzniosłością a ironią. Śmiem twierdzić – jeśli ten ton zostanie w historii poezji, to nie dla samego tematu, ale dla tej manifestacji nowego, poetyckiego „ja” – „ja”, które jest!
Potrafi ono, i to majstersztyk poety, operując na terytorium rozpadu, zbrodni, na polach, gdzie „robactwo rozlęgłe w świeżym jeszcze ciele” (Maria), wydobyć tę nutę ironii frasobliwej. Frasunku i ironii. Ironii zarazem osobistej, empatycznej, bolesnej, jak też, o szumne słowa! – historiozoficznej. Więc byłożby to wszystko Nic i na Nic? Katyń, wojny, powstania, Europa we krwi, nasi dziadowie wypędzani z domów i my wypędzający? To na Nic? Moc poetyckiego „podmiotu”, nieopatrzonego cudzysłowem, podmiotu pięknie grozą piszącego – to Dakowicz.
Podchodziłem do tomiku, rzuciwszy okiem na dokładkę, choć od razu wciągnięty w intrygę tytułu, z odczuciami zoilowskiej niechęci. Po co? Znów..., wierszem publicystyka historyczna, Smoleńsk tryumfujący – wszystko to przemknęło w głowie. Do chwili, kiedy zacząłem czytać. A tu: człowiek. Nie suchy wiór ja-nic: żadne płazińcowate roztkliwienia tożsamością zwielokrotnioną kulturowo, płciowo, socjalnie. „Ja”. Po prostu: ja. Z dykcją empatii, waleczne na sposób melancholijny. Zadziorne przez frasunek i ironię. Bez agresji słabeuszy. Dakowicz, owszem, sprawia wrażenie człowieka wiedzącego. To nie wstyd wiedzieć: że Bóg, naród, tradycja, historia, że ja. Nie grzech wiedzieć. Przecież gdy piszę o tym z uznaniem, to dlatego, że w tych wszystkich „wiem” poety jest groza rodem z „placu zabaw ostatecznych”. Groza zapisana mistrzowsko, ze skąpstwem wylewności, z puentą zgryzoty, którą rodzi świat:

Wódz wychodzi na ganek
Śpiewa dlań nakręcany słowik.

(Baśń chińska)

Dakowiczowi śpiewa historia, ta od makabry. Przesuwam me rozpoznanie nie ku temu o czym pisze, ale jak i kto pisze. Nie ten, który wie, ale ten który dźwiga to, co wie, i udźwignąć do końca nie może. W życiu, bo w poezji wymyka mu się ta ostatnia fraza: „Wymykają się,/ przesuwają/ przez palce// Jakby wszystko/ było mało// Jakby musiało/ wypełnić się/ i to:// zapodziane w przekładzie”. 02.04.2012 (Nieprzekładalni). Niewyrażalne jest pytanie o „to wszystko” i o „nich”, nie do pojęcia jest odpowiedź. Na wiarę Dakowicza nie ma prostej formuły. Boga poety – lepiej nie pytać o nic. W każdym wersie – śmierć. Bez makabry a straszna, śmierć uczłowieczona, odczuta.
Mógłbym powiedzieć, że w poezji, w której śmierć jest już tępym nożem, narzędziem wyszczerbionym, nadużytym, Dakowicz przywraca śmierć zbiorową jako śmierć ludzką, a śmierci indywidualnej nadaje zbiorowy sens. Ale nie taki, który jedną i drugą zaprzepaszcza w słowie lamentu bez myśli: tu się przeżywa, czuje, odczuwa śmierć, i ją myśli. Dziwne, że mógł ktoś dziś znaleźć dykcję poetycką, która odda umieranie w historii i umieranie w straszliwej samotności, umieranie z misją i z bezsensem przypadku, kiedy bogiem jest Absurd. Trzy są – splecione – poręki poetyckiego „udania się” frazy u Dakowicza. Mocne, primo, poetyckie „ja”. Jakby w cherlawym tłumie zjawił się poeta. Dalej: talent poetycki nie na banalną wiarę, to secundo. A tertio będzie takie: splot melancholii i gryzącej ironii. Ironii takiej „aż”, że karze uwierzyć „w”, „że”, „bo”:

Jest w domu Ojca mieszkań wiele, zadba
Batiuszka dobry o każdego. Wierzę,
Że kurs historii orientację dał wam
I wiecie, kto zacz.

[Szesnastu. Poemat dygresyjny (osiem pierwszych pieśni)]

Do czego zmierzasz ironiją taką, Dakowicz? Pieśni osiem, następnych nie będzie. To już było. I będzie. Koło się zamyka. Sens? No, sens. Erudicon.
Nie czytałem w ostatnich latach wielu tekstów poetyckich, które by kazały zostać przy nich. Wspaniałe, drukujące się, z ducha Ezry Pounda wyrosłe Pieśni Triesteńskie Artura Ilgnera z ich znakomitą ramą ontologiczną: „potem w morze/ nocą/ bo podobno nocą z morza najpiękniejszy widok”. Ale to późny, fenomenalny debiut pieśniowy sześćdziesięciolatka. Jeszcze „lozańskie” liryki starego Jana Leończuka, oszczędne, z ich metafizyką krzyża, ciszy i zmysłowością Jeszcze jednej chwili (2012). Ale to spełnienie sześćdziesięciodwuletniego liryka.
Teraz przychodzi Dakowicz. Mówi, że, owszem, historia, kultura, odpowiedzialność, oni, Szesnastu, tradycja, wiersz polski. Mówi: „ja”. Mocne, poetyckie, władcze „ja”.
Między hierarchią bytów, w którą wierzy Dakowicz, a jego poetyckim talentem, który, co tu kryć, nigdy u prawdziwych poetów, nie zadowala się posadzeniem na szczeblu drabiny (nawet Boskiej), jest napięcie. Tym razem To, czyli temat, i Ten, czyli podmiot, osiągnęli harmonię w słowie pomysłowym, gęstym. I cierpkim jak ironia. Wynika z tego jasno, że widzę w Dakowiczu talent niezwyczajny. Talent w drodze. Jest to, gdy chodzi o tego poetę, ważna i tajemnicza droga. Nie albo-albo, ale skąd-dokąd? To już jest w Teorii wiersza polskiego – co zobaczy poeta na progu, do którego wiedzie droga?

III
Przemysław Dakowicz, rocznik 1977, uczony filolog, doktor nauk humanistycznych. Dziecko, żona. Adiunkt. Książka podoktorska: Lecz ty spomnisz, wnuku... Recepcja Norwida w latach 1939–1956: rzecz o ludziach, książkach i historii (2011). Trzy, a teraz czwarty tomik poetycki. Liczne konferencje, kariera. Kariery! Naukowiec, pisarz, ojciec. Polak, dobrze mu w polskości uwierającej cierniami.
Kiedy się patrzy na Dakowicza wygłaszającego naukowe teksty, odnosi się wrażenie, że ten duży mężczyzna jest i nie jest. Obecny – nieobecny. Głoszący, ale zanurzony w myślach. W rozmowie grzeczny, ale uciekający w siebie, też samotny. To dobrze. Ma łatwość pisania rozpraw, roztropnie nanosi sugestie mistrza, Jacka Brzozowskiego, na tekst. Lubi szlifować teksty (czy bruki, co bywa najmodniejsze, nie wiem). Czuły i osobny, dwubiegunowy. Melancholik zdystansowany i ironista z darem empatii. Musi być trudny. Poeta.
Doktor nauk... Dakowicz jawi mi się jako przedstawiciel odrodzonego gatunku ludzi, którzy żyją w przestrzeni humanistycznej życia. Nie przyjmują do wiadomości, że sztuka, literatura i humanistyka są bezużyteczne. Nie opiewają użyteczności i końca romantycznych marzeń. Nie obezwładnia ich to, że brednie o końcu humanistyki, tradycji i marzeń wygłaszają profesorowie prawa i matematyki, biologii i chemii, posługujący się, no przecież, mową, znakiem, gestem, pismem – a więc wszystkim, co daje humanistyczna przestrzeń życia. Co gorsze, nie zadowala się Dakowicz fenomenami: że mamy dobrobyt i pokój, że spada samolot, kule „z rozkazu” przelatują przez czaszki dwudziestu tysięcy ludzi, że po co „barok”, że „wyjaśnienie”, „rozum”. Że trzeba się oświecać aż do zaślepienia Oświeceniem. Bo musimy…, jako wspólnota trzeciorzędna… wyjaśniać, rozumieć, bogacić się, myśleć tylko o... Polska – jako mała Holandia, domki, ogródki, liberalność, trawka, morza trochę i wspomnień, zamiast tulipanów malwy, pięknie zapakowane ciasteczka i czyściutko, kraik-raik. Hollandyzacja! Horrendyzacja.
W humanistycznej przestrzeni liryki Dakowicza inny panuje porządek: wyobraźni, tradycji, czucia. Gorzko w niej, tajemniczo, ale pomyślane i przedstawione jest to, co poza pomyślanym i przedstawianym. Kiedy patrzę na Dakowicza wygłaszającego teksty, wiem, że jest on Tu, w humanistycznej przestrzeni życia, i Tam. Tam już zaglądamy sami. Lub nie.

IV
Osobowość poetycka wyraża się w rytmie. Nie tylko w nim, ale... W całej jego skali – aż po dysrytmię i zgrzyt. Jest w tomie wiersz, który, o tak, stoi na progu arcydzielności: Wersyfikacja polska.

Taka ładna metafora: pociąg czasu.
Zaaresztowali czas (wrota, żeliwne zasuwy)
i pędzą na złamanie karku.
Pociąg tyka, zegarowy niewybuch:
A jak to? A tak to.
Zegarki Lwowa, zegarki Nowogródka,
zegarki Wilna, zegarki Tarnopola
tykają, tykają, tykają.
Pociąg mknie przez suchy step,
dokąd pędzisz, Kozacze?
Na stypę, na bankiet, na kondukt, na raut.
Zegary z kukułką, zegary z pozytywką,
zegary wygrywające mazurki dąbrowskich,
sygnaturki, dzwonnice, wieże, bramy, stiuki.
Na stypę, na kondukt. Anielski orszak
przyjmuje ich duszę. Święci zstępują
z ikon, przypinają sobie zegarki,
po trzy na lewym przedramieniu, po cztery
na prawym.
Zegarki Lwowa jadą do lwowskich dzieci
śpiących w ziemi. Zegarki Krzemieńca
witane są przez krzemienieckie wdowy
w katakumbach Azerbejdżanu. Pani Salomea
macha zgniłą ręką. List pisze do syna.
Pierwszy Bruno, z przestrzeloną głową,
przygarnia bezdomne kukułki Drohobycza.
Drugi Bruno, w Tadżykistanie, robi miejsce
dla kukułek wygłaszających samokrytykę.
A jak to? A tak to.
Zegarki zdarte z rąk.
Zegary uwolnione od ścian.
Tykają

26.03.2012      (Wersyfikacja polska)

Poetyka jest tu metaforą losu. Wersyfikacja symbolem nieodmiennej od dwóch stuleci matrycy życia, która raz po raz przypada obywatelom Rzeczypospolitej jako los-skazanie. Matryca owa jest rytmem, który raz wyartykułowany, kończy się stukotem kół pociągu, tykaniem zegara, jazgotem narastającego huku, który spada z nieba. A jak to? A tak to. Rytm Dakowicza jest rytmiką przeznaczenia, diabelską dysrytmią fatum, głosem śmierci? Nie wiem „jak to”. Potrafi poeta między „a jak to” a „a tak to” zapisać wszystko w rytmie. Nie, nie kopyt kozaka z Marii Malczewskiego. W rytmie zegarów...
To ten sam los. Spojrzenie oka, co „po polach błądzi, nie sparłszy się na nic –/ Jak rozpacz – bez przytułku – bez celu – bez granic” (Maria). Pisząc o Dakowiczu, protestuję przeciwko przypisywaniu mej wrażliwości do jakiejkolwiek profesji: filologa, historyka literatury, badacza. Też słyszę ten rytm, podziwiając maestrię wiersza o zegarach. Katastrofista, znajduję w Wersyfikacji polskiej świetny poetycko obraz losu – polskiego. Jak wierzyli „naiwni” romantycy, skoro narody są, chciał je mieć w swym Ziemskim Arcyzwierzyńcu sam Stwórca. Dakowicz pokazuje, że jest też polski los, zapisany... Los powtórzeń, cykań, tykań, a – jak – to – a – tak – to. Czyj on jest? Los-rytm?
Dakowicz dochodzi do tych wymiarów wersyfikacyjnej metafory, alegorii metafizyczności Świata jako Poetyki, gdzie pojawiają się, bo zasługa to poety, pytania metafizyczne. Kiedy czytam wypowiedź Dakowicza – z książek i Internetu – mam pewność, że wie on za czym jest i przeciw czemu, po co i dla czego pisze. Otóż, Teoria wiersza polskiego uwalnia mnie od lekkiej pewności. Oderwana od słów komentarza autorskiego dryfuje w przestrzeni kultury jako niepokojące zapytanie: po co komu ten los-rytm? Polski, nie-polski? Wiersze? I to pisanie? Gdzie jest źródło i ujście, przyczyna i wytłumaczenie „a – jak – to – a – tak – to”?
Metafizyka. Byle poeta nie zdradził jej dla fizyki historii, publicystycznego kontekstu między epokami zawieszonej Polski, pychy uznania. Każde uznanie jest zdradliwe.
Dakowicz zdaje się poetą niekoniunkturalnym. Z przyjemnym zaskoczeniem czytałem to, co pozostawił poza sobą: w Albo – albo, Placu zabaw ostatecznych. Wszędzie jest poetą ostateczności, wcale nie gorszym, gdy tę ostateczność słyszał w pięknej codzienności: „jakie dostojeństwo/ w małych rzeczach codzienności/ w porannej toalecie/ buczeniu czajnika/ miarowym ruchu/ wskazówek kwarcowego zegara” (Jakie bogate). Że to było? Że słyszę tu i Miłosza, i Herberta, i Norwida (lub w odwrotnej kolejności)? Teoria wiersza polskiego pokazuje, że to było własne. Dakowicza! Rytm-los.

V
Dakowicz ujawnia poetycko złudzenie życia bez historii. Żyjemy z duchami. Dużo ich. Dziady non stop. Historia przechodzenia stąd tam, ale i może – w poezji – stamtąd tu? Poprzeczkę zawieszono wysoko. I jest to tak wyrazisty szczebel, ta poprzeczka z katyńskim zdjęciem na okładce, że trudno będzie ją przeskoczyć. Ale jeszcze o coś, chcąc nie chcąc, liryka ta musi zapytać – a można żyć t y l k o historią? Tylko ze świadomością historii? Źdźbła, trzciny, kąpiel w rzece, brzęczenie trzmiela, odpady wielkiego miasta, nastroje i humory, wstyd i śmieszna nagość, paciorek dziecka do bozi o cukierki, biedak, Aborygeni, Słowak, grzechotka i śmiech mej córeczki – wszystko zanurzone w historii. Historia w cierpieniu. Cierpienie w Bogu. A śmiech, a źdźbła? Prawdę mówiąc, w Teorii wiersza polskiego, w imię powinności, zostawił (ale nie do końca) poeta coś, od czego zaczynał: życie.
Ironia nie może być figlarna? Sobie a Muzom? Śmiech beztroski a metafizyczny? Może. No, może. Jakże bogate jest ludzkie życie. Bogatsze niż wszystko to, w czym jest zawieszone, a co zapisał w Teorii wiersza polskiego Dakowicz. Natura, życie, płeć, morze i wieczne „a może?”, prozaicy, diabeł i żul – też życie. Nawet jeżeli przyjdzie „to”, i tak będziemy musieli przetrzeć oczy i napisać o tym wiersz. Dla poetów i z poetami warto przetrwać „to”, co nas czeka.
Krótko mówiąc: co po Teorii wiersza polskiego? Dziady, ale czy? Wenclada, pokoleniowa klatka z poetami historii? Powtórzenia fraz, tematów, przerzutni, puenty zastosowane raz jeszcze? Co? Pastiszowe Post scriptum?

chciałem napisać wiersz
pomyślałem
młodzi poeci wciąż drukują
siedem wierszy na tydzień
albo i osiem
musisz pisać dużo wierszy
powiedziałem sobie
Zagajewski przekonywał
że jak już gdzieś coś wydrukują
to potem wszystko toczy się szybko
siłą własną czy siła bezwładu
chciałbym pisać dużo wierszy
w tym tempie daleko nie zajdę

(Post scriptum z tomu Albo – albo)

Dzika samoświadomość pisarska Dakowicza już obśmiewa z maestrią me pytania. Zironizowała uwagi o erudycyjnej przesadzie jego poezji. Ale co? Za lat sto wydamy te wiersze tak jak Łódź młodzi z nawalności do brzegu płynącą Kaspra Twardowskiego? Jak poema Samuela ze Skrzypny Twardowskiego? 30 stron tekstu, 90 wstępu i przypisów. Przypisy! Jak mało komu, nie trzeba mi tłumaczyć ról motta, tytułu i dostojności autorskiego przypisu bodaj od XVIII wieku. Nie może być ich za wiele. Książki, które piętnaście lat temu wywoływały drżenie aluzjami, grami słów – martwe i niezrozumiałe czekają w filologicznej przechowalni na przypisy. Wiem, w ostateczności o wszystkim decyduje piękno. Jest go w Teorii wiersza polskiego dość, by nie przesadzać z trwogą starzejącego się języka, kontekstu, szczegółu.
Co piszę, przecież chwalę piękny tom wierszy... I cieszę się Kimś, kto miał odwagę. Odwaga jest nieśmiertelna, choć starzeją się ośrodki jej wyrazu. Tempus edax rerum. I pożercą słów jest czas. Poeta i literatury historyk wiedzą to jak nic.

VI
Parnaski erudicon przywołał Dakowicz. Poeci prawdziwi mają swoje imaginaria i erudicony. Rozległa jest kraina, z której przywołał Dakowicz tropy tradycji: wieki średnie, barok, cały romantyzm, staropolszczyzna i wojenne erupcje zła. Że to jest nie dziwi, nie szukałbym takiego erudiconu w „Opcjach”, „Ricie Baum”, „Kartkach”, „Pograniczach” i podobnych szpicrutach na polskość/sarmackość. Niech wypisują i opisują elementy erudiconu badacze literatury, niech męczy się z satysfakcją nad nimi czytelnik. Ostatecznie czytelnicy poezji to elita elit, górny, najgórniejszy szczebel na drabinie czytającej mniejszości. Dakowicz przywołuje tradycję – od Chmielowskiego, Baki, po Słowackiego i, nolens volens, Dziady – z pieczołowitością i zawsze uzasadnioną powagą, czasem ironiją.
Mogę powiedzieć, że przeszłość jest tu żywym paradygmatem, z którego dobiera głosy, świadków, losy: Malczewskiego i Mickiewicza, Schillera czy Wężyka, Schulza, Tuwima. Teoria wiersza polskiego w tym sensie nie jest martwą gałęzią, która zawisła w mgnieniu oka nad ziemią, by udawać, że wyrosła z powietrza. Ale sens erudiconu Dakowicza dlatego właśnie inny – nie retrospektywny, to nie pragmatyczne „odnawianie znaczeń” czy, nie daj Boże, ornamenty i inkrustacje. Ryzyko ambicji – większe. Za poetą stoi tu wyobrażenie kultury, która ma tradycję zanurzoną w historii, ale żyje wychylona w przyszłość, p a m i ę t a, ale swe wyrazy pamięci składa w kulturowym lub metafizycznym ideale, który buduje każdy z nas. To paradygmat, który – z tradycji i talentu – budujemy jako swoiste superego uczestników gry w życie, także tej kulturowej, historycznej. Z nadzieją, że to wszystko ma cel. Taki paradygmat idealny, tworzony, urzeczywistniany w kulturze, ma każda kultura dojrzała. W tym polska. Dakowicz właśnie zapisał z tym paradygmacie idealnym kilka swoich słów, to dużo.
Jestem zadręczany przez otoczenie pytaniami, po co pisać, jaki sens pracy naukowej, co z moich wierszy, jeśli nie ma z nich rozgłosu i/lub pieniędzy, na co komu humanistyka, po co to robię? Są to pytania bez sensu. Jakby Ziemia pytała o swą kulistość, znak o znaczenie. – Pytania te tracą sens i wtedy, kiedy piszemy dla kulturowego spełnienia w nieskończonym procesie dziejów, i wtedy, gdy odnosimy je do metafizycznej sankcji istnienia, Boga.
Dakowicz nie szasta tradycją. Trudno się cieszyć po lekturze Teorii wiersza polskiego – życiem i pisaniem. Ale to ważny zapis w nieskończonym paradygmacie idealnym, thesaurusie celu, w którym już jest Teoria wiersza polskiego, ta miazga ludzkiego życia. Piękna pięknem gorzkim. Nie powiem piołunowym, bo piołun leczy i zabija. Jakie to piękno?
Bo że piękno, jasne.
Nieważne, jaki chaos, ważne co naprzeciw niego. Od nas.

VII
Czy mamy już zawsze śmiać się przez groby? Tuląc dzieci, nie móc się zapomnieć i być tak z dziećmi bez męstwa bycia? Omijać, ale co? Historię? Tak, trzeba czasem i nierzadko zapominać o tym poetyckim wzorcu, poetyce normatywnej katastrofy, jaką dał Dakowicz. Tak, trzeba. A jak to? A tak to. Trzeba, już. Tylko że, tylko że! Że! Że trzeba to zapomnieć na chwilę długą, a potem wrócić, bo i tak zegar wystuka swoje. Nie? To będziesz z tymi, których oglądał Swedenborg, a których Dakowicz wrzucił do piekielnego przypisu z tomu Place zabaw ostatecznych
„Podczas jednej ze swoich wędrówek po „zaświatach” [ach, po co ten cudzysłów, poeto? – wtrącenie moje] Swedenborg miał okazję obserwować zmarłych, którzy nie przyjmowali do wiadomości własnej śmierci i żyli tak, jakby wciąż przebywali w świecie materialnym”. Podkreślenie moje, przypis poety.
Tak żyje wielu.

VIII
Zaczął – te wiersze – między czerwcem 2011 a styczniem 2012. Skończył 2 kwietnia roku 2013. Wiersze znakomite, tomik nie do powtórzenia. Poeta. Z poetą łatwiej „to” znieść...

A na tafli
W sercu śnienia
Obraz pływa
Lecz go nie ma            

(Sen Wężyka)

A jak to. A tak to. Bez znaku zapytania.



prof. zw. dr hab. Jarosław Ławski - członek Polskiej Akademii Nauk (Komitet Nauk o Literaturze); wykładowca Uniwersytetu w Białymstoku; w latach 2006-2009 kierownik Zakładu Literatury Oświecenia i Romantyzmu UwB; autor książek poświęconych  literaturze romantyzmu i literaturze współczesnej, m.in.: Mickiewicz - mit - historia. Studia (2010), Bo na tym świecie śmierć. Studia o czarnym romanty6zmie (2008), Ironia i mistyka. Doświadczenia graniczne wyobraźni poetyckiej Juliusza Słowackiego (2005), Marie romantyków. Metafizyczne wizje kobiecości: Mickiewicz - Malczewski - Krasiński (2003); redaktor wielu tomów zbiorowych.