Książka
Karla Jaspersa przeleżała na półce kilka lat. Kupiłem ją w czasie, na który
przypadło apogeum mojej fascynacji postacią Augusta Strindberga, bezpośrednio
po lekturze Inferno, uznanego przez Jana Balbierza za powieść
autobiograficzną (sądzę, że lepiej byłoby tu mówić o pewnym specyficznym
rodzaju literatury sylwicznej, łączącej cechy pamiętnika, dziennika intymnego,
być może także powieści). W latach 2005-2006 wszystkie refleksje na temat szwedzkiego
pisarza zamknąłem w poemacie Biedny pan Strix, który trafił do tomiku Albo-Albo.
Przygoda ze Strinbergiem wydawała się zamknięta. Po książkę Jaspersa sięgnąłem
w następstwie lektury grupy tekstów poświęconych fenomenowi współczesnych
opętań, przede wszystkim pod wpływem antropologicznej interpretacji słynnego
przypadku Anneliese Michel, dokonanej przez amerykańską badaczkę Felicitas D.
Goodman. Pomyślałem sobie, że dobrze będzie przyjrzeć się zagadnieniu
wykraczających poza zwyczajność wglądów w „transcendencję” z perspektywy
psychiatryczno-filozoficznej. Zdawało mi się, że nazwisko autora stanowi
wystarczającą rękojmię spojrzenia dalekiego od scjentystycznej jednoznaczności,
poszukującego odpowiedzi istotnych, uwzględniającego szeroko pojętą problematykę
egzystencjalną, bez popadania w prostacki współczesny racjonalizm, spychający
najistotniejsze doświadczenia związane ze sferą duchowości poza margines
zainteresowań nauki. Po zakończeniu lektury mogę chyba powiedzieć, że na
Jaspersie się nie zawiodłem, choć niektóre spośród jego rozpoznań traktuję jako
dyskusyjne, domagające się uzupełnień, rozszerzeń i korekt.
Rzeczona
książka nosi tytuł Strindberg i Van Gogh. Próba analizy patograficznej z
porównawczym przywołaniem Swedenborga i Hölderlina i pisana jest z
perspektywy psychiatry dysponującego wieloletnim doświadczeniem klinicznym.
Sposób analizowania zjawiska schizofrenii i jego wpływu na twórczość
artystyczną nie ogranicza się tu jednak do metody ściśle medycznej, choć nie
sposób nie zauważyć, że pozostałe perspektywy (filozoficzna, religijna) zostały
upodrzędnione wobec owej płaszczyzny naczelnej.
Nie
będę tutaj szczegółowo relacjonował przebiegu choroby każdego z bohaterów
książki, skoncentruję się raczej na wnioskach płynących z analiz Jaspersa i
spróbuję je zastosować do refleksji na temat kultury przełomu XX i XXI wieku.
Niemiecki
psychiatra i filozof napisał swoją monografię w końcu lat czterdziestych
minionego stulecia, tuż po drugiej wojnie światowej, zdając sobie sprawę —
czego świadectwo stanowią nader liczne fragmenty wywodu — że schizofreniczny (sc.
patologiczny, zaburzony) sposób postrzegania rzeczywistości zaskakująco dobrze
współgra z podstawowymi zjawiskami rodzącej się kultury nowoczesnej, rozumianej
jako formacja odrębna, wyrastająca z doświadczenia zagłady dotychczasowego
porządku.
W
przedmowie do książki Jaspers stwierdzał:
Filozofia
nie ma dziedziny przedmiotowej, którą by się specyficznie zajmowała, z
pewnością jednak badania przedmiotowe są filozoficzne wtedy, gdy w sposób świadomy
docierają do granic i początków naszego jestestwa. Niniejsza praca […]
powstała, powodowana pytaniami o granice zrozumiałości życia i dzieła
człowieka. Cała faktyczność, także faktyczne jestestwo duchowe, zawiera taki
moment niezrozumiałości.
Większa
część kultury przełomu wieków wyrasta z przekonania o niemożności odnalezienia
źródłowego sensu tego, co Jaspers nazywa „naszym jestestwem”. Sądzę, że pytanie
o „moment niezrozumiałości”, o granice poznania, o rolę pierwiastka „duchowego”
wciąż pozostaje pytaniem doniosłym, domagającym się odpowiedzi adekwatnej dla
doświadczenia współczesności. Trzeba je zadawać — nawet jeśli ma się
świadomość, że koncepcja wiążąca, porządkująca, scalająca nigdy nie zostanie
zrealizowana ostatecznie.
*
Gdybym
miał możliwość wyboru momentu własnych narodzin, z pewnością nie wybrałbym
drugiej połowy dwudziestego stulecia. Może wiek szesnasty, choć to, co teraz
nas zjada, właśnie wtedy zaczęło kiełkować, a może siedemnasty? W epoce
kontrreformacji zgłosiłbym się do Towarzystwa Jezusowego albo w domowym zaciszu
notował, jak Sęp-Szarzyński, swoje nerwicowe, religijne wiersze; niewykluczone
jednak, że — przeciwnie — byłbym fanatycznym zwolennikiem Lutra lub Kalwina. W
każdym razie: nikt nie mógłby oskarżyć mnie o letniość.
Nowoczesność
schizofreniczna pożera nas po cichu, wysysa treść z wszystkiego, co ją jeszcze
ma, miesza obrazy i języki. Jesteśmy wydani na pastwę chaosu, który mieszka w
świecie i w naszym wnętrzu. Kto poszukuje porządku, kto jeszcze wierzy w jego
istnienie, staje się pośmiewiskiem. Chorujemy na schizofrenię, ale większości z
nas jest to najdoskonalej obojętne.
*
Cywilizacja
współczesna toleruje chrześcijaństwo jedynie dlatego, że zeń wyrosła. Jest ona
jak nowa, schizofreniczna tożsamość, powstała na gruzach dawnej osobowości.
Cała jej siła bierze się z nieumiejętności powrotu do stanu pierwotnego, sprzed
schizofrenicznego skoku.
*
Za
Kępińskim: pojęcie schizofrenii zawdzięczamy Eugenowi Bleulerowi; schizo — rozszczepiam, rozłupuję,
rozdzielam; fren — przepona, serce,
umysł, wola. Objawy osiowe choroby to 1. autyzm,
czyli „odcięcie się od świata otaczającego i życie światem własnym, dalekim od
obiektywnej rzeczywistości (dereizm); 2. rozszczepienie,
„dezintegracja wszystkich funkcji psychicznych”.
Człowiek
nowoczesny: rozszczepione serce, rozłupany umysł, podzielona wola.
*
„Schizofrenię
nazywa się czasem chorobą królewską. Nie chodzi tu tylko o to, że trafia ona
nieraz umysły wybitne i subtelne, lecz też o jej niesłychane bogactwo objawów,
pozwalające ujrzeć w katastroficznych rozmiarach wszelkie cechy ludzkiej
natury. Dlatego opis objawów schizofrenicznych jest niezmiernie trudny i jest
zawsze najwyższym i najbardziej ryzykownym sprawdzianem wnikliwości
psychiatrycznej.” (Kępiński)
Próba
diagnozowania zjawisk współczesności per
analogiam do procesów schizofrenicznych jest równie ryzykowna. Skala
objawów nie do ogarnięcia. Cywilizacja postchrześcijańska ukazuje w
katastroficznych rozmiarach wszelkie cechy ludzkiej natury.
*
„Mielibyśmy
pokusę stwierdzić, że skoro ludzie żyjący przed XVIII wiekiem wykazywali
naturalną dyspozycję do histerii, to być może schizofrenia w jakiś sposób
bardziej odpowiada dyspozycji naszej epoki.” (Jaspers)
*
Żyjemy
w epoce rozmytej tożsamości i miękkiej podmiotowości. Co to oznacza? Każdy
osobnik różniący się od masy, której tożsamość uległa rozmiękczeniu, traktowany
jest jak element obcy, podlega stygmatyzacji i staje się przedmiotem czynności
dezintegrujących. Rozmyta tożsamość jest jak wielka fala porywająca ze sobą
ludzkie domostwa, drzewa, przedmioty, niszcząca wały przeciwpowodziowe. Masa
chciałaby ukształtować każdego na własne podobieństwo, ustala więc sztywną
granicę między normą i tym, co uznaje za jej przeciwieństwo. Kto pozostaje poza
granicą normy (sc. dysponuje
wyrazistą podmiotowością i twardą tożsamością), zostaje napiętnowany, a
następnie poddany bezwzględnej pedagogice śmiechu lub przemilczenia. Mechanizm
ten stosuje się także do kultury.
*
„Nasza
cywilizacja represjonuje […] wszelkie formy transcendencji. Nic dziwnego, że
wśród »jednowymiarowych ludzi« ktoś doświadczający intensywnie innych wymiarów
i nie potrafiący zaprzeczyć ich realności lub choćby o nich zapomnieć naraża
się na ryzyko prześladowania przez innych lub zdrady tego, o czego istnieniu
wie.
W
świecie wszechogarniającego szaleństwa, które nazywamy normalnością, zdrowiem
psychicznym, wolnością, wszystkie nasze układy odniesienia stają się
wieloznaczne. […] nasza »normalność« i »przystosowanie« są zbyt często
wyzbyciem się entuzjazmu, zdradą naszych możliwości twórczych. Wielu z nas zbyt
łatwo zdobywa fałszywą tożsamość, adaptując się do fałszywej rzeczywistości.”
(R. D. Laing, Podzielone „ja”, przeł.
M. Karpiński)
*
U
początku epoki, którą nazywam nowoczesnością schizofreniczną dwie emblematyczne
postacie: Vincent van Gogh i Friedrich Nietzsche, synowie pastorów; dwie
emblematyczne sceny: człowiek ucinający sobie kawałek ucha i człowiek
obejmujący dorożkarskiego konia.
*
Dwa
fragmenty z napisanego przed dwoma laty szkicu o van Goghu:
We wspaniałym studium o
życiu i twórczości wielkiego Holendra Wojciech Karpiński stwierdza, że malując
niektóre spośród swoich obrazów, Vincent bywał „lekarzem samego siebie”. Nie
można nie dodać, że część płócien pozostaje świadectwem zgoła odmiennej
praktyki twórczej — unaoczniają one najbardziej dramatyczne zmagania artysty z
jego chorobą, stanowiąc świadectwo postępującego rozprzężenia mocy umysłu. Ale
ważniejsza jest być może inna prawda — kiedy van Gogh usiłuje leczyć własne
fobie, również nam przywraca równowagę; gdy stopniowo popada w szaleństwo, i
nas przyprawia o dreszcz obłędu. Jego dzieło należy do tych nielicznych dokonań
w kulturze europejskiej, w których może się przejrzeć okaleczony człowiek
współczesny. Ucho dryfujące w słoju doktora Feliksa Reya, a potem spływające
rurami w ciemność ziemi, to fragment naszego własnego ciała.
Tuląc zmaltretowane
zwierzę, Nietsche przygarnia nie tylko samego siebie, szlocha nie tylko nad
własnym udręczeniem. Lituje się także nad tymi nielicznymi, którzy wszystkie swoje
siły poświęcili zrozumieniu kondycji człowieka nowoczesnego, dobrowolnie
podejmując ofiarę w imię cudzego dobra — również nad pogrążonym w szaleństwie
malarzem z Brabancji, pacjentem doktora Peyrona w Saint-Paul de Mausole. Sądzę,
że twórczość van Gogha stanowi w pewnym sensie odpowiednik dzieła Nietschego,
jest wyrazem podobnego spojrzenia na przełom XIX i XX stulecia, na
współczesność jawiącą się jako epoka odrębna, bo budująca własną tożsamość na
podważeniu idei ciągłości kultury europejskiej i, dokonującym się niemal
niepostrzeżenie, zerwaniu z chrześcijańską przeszłością Starego Kontynentu.
Vincent nie ciska, jak autor "Zmierzchu
bożyszcz", gromów na chrześcijaństwo, nie buntuje się, nie wypowiada wojny
całej tradycji; problemy wiary i religii przetrawia we własnym wnętrzu,
konflikt sprzecznych racji ma tu charakter implozywny.
Co ciekawe, jedyne
dojrzałe płótna van Gogha o tematyce religijnej, to reinterpretacje prac
poprzedników, "Wskrzeszenia Łazarza"
Rembrandta, "Piety" i "Miłosiernego Samarytanina" Delacroix.
Rysy twarzy martwego Chrystusa spoczywającego w ramionach Matki i podnoszącego
się z grobu Łazarza są bezsprzecznie rysami samego Vincenta, artysty, który
doświadczył na sobie stanu pośredniego między życiem a śmiercią z
intensywnością niedostępną żadnemu z jego współczesnych i który jak nikt inny
pragnął zmartwychwstania, wołał o własne wskrzeszenie, pożądał nieskończoności.
*
Przebywając w szpitalu w
Arles, a następnie w domu opieki dla chorych psychicznie w Saint-Rémy, Vincent
van Gogh uskarża się na uporczywe myśli dotyczące spraw religii i wiary, na
stany, które przyrównuje do stanów mistycznych. Nie może sobie z nimi poradzić,
walczy.
Freud przyrówna religię
do nerwicy natręctw. Nieszczęśnik.
*
Łatwość nadawania
sprawom wiary, najgłębszym przeżyciom religijnym wymiaru psychiatrycznego.
Kępiński twierdzi, że Adam Chmielowski (późniejszy brat Albert) przeżył kryzys
schizofreniczny, w wyniku którego porzucił karierę malarza i stał się opiekunem
nędzarzy. Czy Szaweł z Tarsu także cierpiał na schizofrenię, czy w drodze do
Damaszku objawił mu się jego własny, rozszczepiony umysł? A Francesco, a
Loyola? Słowacki, czy w nocy z 20 na 21 kwietnia 1845 wszedł w świat
schizofrenii? Notował: „– Widzenie na jawie ognia ogromnego nad głową – kopuły
niby niebios całych ogniami napełnionej – tak że w okropnym przestrachu
mówiłem: Boże Ojców moich, zmiłuj się nade mną – i niby z chęcią widzenia
Chrystusa przeszywałem wzrokiem te ognie, które się odsłaniały – i coś niby
miesiąc biały ukazało się w górze – nic więcej. Boże Ojców moich, bądź mi
litośny!” Tu możliwe prostsze wyjaśnienie: opium!
*
Stygmatyzowanie
to spychanie tego, co wymyka się pojmowaniu, poza granicę normalności.
Schizofrenik nowoczesny nazywa schizofrenikiem kogoś, kogo nie rozumie.
*
Określeniu
„nowoczesność schizofreniczna” nie nadaję znaczenia jednoznacznie
pejoratywnego. Wolałbym je traktować jako termin neutralny, ukazujący
obiektywną, choć wyrażoną metaforycznie, prawdę o współczesności. Nowoczesnym
schizofrenikiem jest każdy z nas. Różne są stadia choroby, ale nikt nie jest
wolny od jej piętna. Prawdziwie twórczy, zdolni do wyzyskania prawdy o własnej
kondycji człowieka rozszczepionego są jedynie ci, którzy pozostając w stanie
chorobowym, potrafią ujrzeć własną kondycję niejako od zewnątrz, czyli
dostrzec, nazwać i opisać symptomy schizis.
*
Trzy
fazy schizofrenii: owładnięcie, adaptacja, degradacja.
Owładnięcie.
Jak pisze Kępiński, „chory zostaje owładnięty przez nowy sposób widzenia samego
siebie i tego, co go otacza”. W fazie tej „mimo momentów ekstatycznego nieraz
szczęścia […] dominuje groza”.
Nowoczesny
schizofrenik zostaje owładnięty w sposób niejako automatyczny. Niemal cała
rzeczywistość pracuje na jego schizis.
Gdziekolwiek by się nie obrócił, wszystko potwierdza bezalternatywność perspektywy
schizofrenicznej. „Wszyscy jesteśmy rozszczepieni” — słyszy zewsząd. Przyjmuje
tę perspektywę, by roztopić się w świecie, by doświadczyć identyfikacji z
otoczeniem. Wtedy nie znajduje się już na zewnątrz, może odetchnąć pełną
piersią.
Adaptacja.
„W okresie adaptacji burza ucisza się. Chory przyzwyczaja się do nowej roli.
Nie przerażają go już jego własne dziwne myśli, uczucia, twory wyobraźni.
Urojenia i omamy nie zaskakują go swą niezwykłością. »Inne oblicze świata«
staje się czymś zwykłym i codziennym. Wskutek tego traci ono swą atrakcyjność,
przestaje być jedynym i prawdziwym, a staje się tylko prawdziwsze niż
rzeczywiste.” (Kępiński)
Dawne
powraca. Sposób postrzegania świata jako całości uporządkowanej i rozumnej,
jako struktury hierarchicznej i celowej zostaje częściowo przywrócony. W tej
fazie świadomości nowoczesny schizofrenik ma oblicze janusowe, spogląda
jednocześnie w przód i w tył. Dwie wizje rzeczywistości nakładają się na
siebie, ale nowa, będąca rezultatem rozszczepienia, zdobywa pozycję dominującą.
Rozszczepiony coś tam widzi, coś tam słyszy, coś tam wie, ale to, co postrzega
jako bardziej realne, przesłania mu to, co niegdyś byłby skłonny uznać za
prawdę. „Zresztą, co to jest prawda” — pyta. I znika, rozprasza się, poddaje
wszechogarniającemu ruchowi obrazów i słów.
Degradacja.
Wygasanie i rozpad. Kępiński: „sylwetka psychiczna chorego zaciera się; składa
się ona z nie powiązanych fragmentów. Indywidualność, która mimo rozbicia (schizis) osobowości, jest zarysowana
dość wyraźnie w pierwszej, a nawet w drugiej fazie, w trzeciej zatraca się;
jeden chory przypomina drugiego, trudno ich od siebie odróżnić, o każdym można
powiedzieć to samo: »otępiały«, »bez życia«, »zdziwaczały«”.
Nowoczesność
schizofreniczna degraduje. Wygaszeni, rozczłonkowani, rozbici mówimy do siebie,
ale słowa nie mają znaczenia, nie układają się w logiczne struktury. Świat
rozpada nam się w rękach, rzeczywistość przesypuje się między palcami. Powiada
Kępiński: „z pożaru zostaje pogorzelisko”.
*
Widzenie
schizofreniczne jako próba stworzenia nowej struktury rzeczywistości na
szczątkach starej.
Z
książki Świat urojony Evy Syřišťovej:
„schizofrenia jawi się jako spontaniczna, nieuświadomiona reorganizacja
rzeczywistego świata człowieka, który legł w gruzach. Świat urojony jest
rekompensatą za raniącą lub utraconą rzeczywistość […]”.
*
Utracona
rzeczywistość.
*
Nowoczesny
schizofrenik cierpi niekiedy na podwójną orientację. Psychiatria nazywa tak
charakterystyczną dla drugiej, adaptacyjnej fazy choroby, skłonność do łączenia
dwóch perspektyw — sprzed i po skoku schizofrenicznym. „Patologia podwójnej
orientacji — wyjaśnia Kępiński — polega na tym, że w miejsce »lub« podstawione
jest »i«.” Chory, w którym rozgrywa się walka między dwiema rzeczywistościami,
ma trudności z ustaleniem, która z nich jest bardziej realna. Niepewność rodzi
niepokój. Ulgę przynosi albo konsekwentne opowiedzenie się po stronie jednej z
nich albo przyjęcie, że obie są jednakowo realne.
Jedynie
znajdując się w stadium adaptacyjnym, jedynie w fazie podwójnej orientacji
rozszczepiony może podjąć próbę powrotu do stanu sprzed choroby. Nie da się
jednak cofnąć rozwoju cywilizacyjnego, technologicznego, naukowego, nie da się
unieważnić kultury stworzonej według nowego paradygmatu, którego narodziny z
przerażeniem obserwowali Blake i Norwid („Na śliskim bruku w Londynie, w mgle
podksiężycowej, białej…”).
Czy
nowoczesny schizofrenik może liczyć na uzdrowienie?
Gdzie
jest to, co realne?
*
Poezja
świadomości, zdawanie świadectwa ze stanu rozbicia, w jakim się znajdujemy.
Jednostkowa prawda, w której odbija się prawda o epoce, o narcystycznej
cywilizacji konsumentów. Tylko taka poezja ma sens. Wszystko, co w literaturze
służy innym celom, to strata czasu.
Potrzeba
wynalezienia nowego języka, który byłby zdolny ukazać rozszczepienie serca,
umysłu, woli.
Zazdrość
wobec tych, którzy są zakorzenieni i usiłują temu poczuciu nadać formę
poetycką, niekiedy z powodzeniem. Czy wybierają drogę łatwiejszą? Nie wiem. Dla
mnie ta droga nie jest dostępna — stąd konieczność wykuwania nowej formy, która
byłaby zdolna połączyć nowe ze starym. Nowoczesność schizofreniczna domagająca
się wyrazu, spoglądająca jednocześnie w dwie przeciwne strony, wstawiająca „i”
w miejsce „lub”.
*
Z
dzienniczka Anneliese Michel, najsłynniejszej opętanej XX wieku: „Kiedy mówię,
moje serce nie mówi wraz ze mną”. Odnieś to zdanie do siebie.
*
Sytuacja
współczesnych poetów: kiedy mówią, ich serca nie mówią wraz z nimi. Większość z
nich tego nie zauważa, nic ich to nie obchodzi.
Poetę
mówi język. Poeta współczesny zbyt łatwo wikła się w język, przez co pozostaje
na powierzchni. Głębie go nużą. Ziewa. Jego wiersze są jak blask słoneczny na
wodach ciemnego nurtu — błyszczą, niepomne ciemności pod powierzchnią.
Autyzm
poezji.
*
Droga
wyjścia z impasu.
Nowa
formuła języka poetyckiego, który zdolny byłby do udźwignięcia prawdy o
psychotycznym skrzywieniu człowieka współczesnego: klasycyzm
postmodernistyczny. Gest sięgnięcia do źródeł kultury europejskiej, do dzieł
stanowiących świadectwo wiary w świat uporządkowany i sensowny albo tropiących
i wskazujących ostatnie ślady niegdyś dostępnej całości, i wypróbowania ich w
ogniu nowego języka, który przestał nazywać świat, utracił zdolność wskazywania
tego, co rzeczywiste. Nałożenie siatki chaosu na kosmos tradycji. Próba
odwzorowania w materiale językowym i obrazowym alogicznej struktury myślenia
schizofrenicznego, wyzyskującego fragmenty dawnych konstrukcji, pochodzących
sprzed kryzysu psychotycznego.
*
Syřišťova
o schizofrenii w ujęciu analizy egzystencjalnej: „jest odbiciem sytuacji
życiowej, w której zawiodły wszystkie punkty oparcia […]. Człowiek musi dokonać
wyboru w sytuacji, kiedy nie jest w stanie tego zrobić, ani też nikt inny nie
może tego zrobić za niego. Jest sam ze swoim przerażeniem i lękiem, zostaje
postawiony w sytuacji, która przerasta go i odczłowiecza, albowiem wolny,
świadomy wybór jest tu niemożliwy. […] Schizofrenia jawi się w tej koncepcji
jako następstwo kryzysu wolności w nierozwiązywalnej sytuacji, a jednocześnie
jako próba jego zrozumienia i przełamania. Jest ona jednym ze sposobów
odpowiedzi na skrajne zagrożenie psychiczne, gdy człowiek nagle pozbawiony
sensu istnienia, przyszłości, nadziei, znalazł się w skrajnej sytuacji życiowej
lub nawet został zmuszony do ucieczki od życia”.
Poezja
chcąca mówić możliwie prawdziwie o naszym tu i teraz powinna unaoczniać,
ujmować w struktury języka ów „kryzys wolności w nierozwiązywalnej sytuacji” i
stawać się zarazem „próbą zrozumienia i przełamania” nieodwracalnego — jak
można by sądzić — procesu rozszczepiania świadomości.
Naczelne
zadanie poezji jest doskonale zbieżne z funkcją psychoterapii egzystencjalnej.
Polega ono na „»tropieniu sensu«, poszukiwaniu znaczenia” w plątaninie
schizofrenicznych reakcji świadomości na świat i ludzi. Nie trzeba chyba
dodawać, że to dążenie do odkrycia znaczenia w pozornie przypadkowej
konstrukcji musi się dokonywać na planie języka i obrazu.
*
Przedmiotem
odwzorowania poetyckiego winna być osobowość, która poddana została procesom
dezintegracji oraz depersonalizacji i utraciła „pierwotne poczucie
bezpieczeństwa ontologicznego” (termin Lainga).
*
Schizofrenia
to głęboki — niekiedy nieodwracalny — kryzys osobowości. W tekście poetyckim
pokazać zaprzepaszczoną, rozbitą i rozczłonkowaną podmiotowość, w sposób
nieskoordynowany i chaotyczny poszukującą dróg reintegracji.