wtorek, 8 grudnia 2015

Piotr Wojciechowski o powieści Kudyby "Nazywam się Majdan"


żródło: 


Nakładem wydawnictwa "Więź" ukazała się właśnie wyjątkowa powieść w oryginalny artystycznie sposób podejmująca problemy współczesnej Ukrainy. Autorem utworu "Nazywam się Majdan" jest Wojciech Kudyba - polski poeta, krytyk i historyk literatury, wykładowca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Przedstawiamy recenzję powieści napisaną przez publicystę, prozaika i krytyka Piotra Wojciechowskiego.


Ukraina w teatrzyku cieni

Patrzymy na Zachód. Stamtąd modele życia i językowe śmiecie: lajfstylowy, oldskulowy, trendy. Stamtąd dotacje, tam się jeździ na zarobek, tam zyskuje się sławę, tam podpisuje kontrakty. Coraz bardziej plecami do Wschodu, bo tam za dużo chaosu, zagrożeń, problemów. Tam Ukraina blisko, tuż za Bugiem, blisko bo od wieków w naszą historię i kulturę zaplątana. A jednocześnie daleko, bo tyle w niej jeszcze cienia Sowietów, bo polska krew na Wołyniu rozlana. A najbardziej daleko dlatego, że nie rozumiemy, jaki to naród, jakie to ma być nasze sąsiedztwo. Trzeba więc ucieszyć się książką „Nazywam się Majdan”. Ambitna to literatura, ze szlachetnych porywów zrodzona. Oto polski poeta, polski humanista, profesor, patrzy z sympatią, trwogą, nadzieją na Ukrainę. Oto Wojciech Kudyba, przyjaciel naszego pisma i laureat poetyckiej nagrody Pasierba chce przybliżyć i ocieplić wizerunek tego kraju czytelnikom swojej powieści. A zabiera się do tego dzieła nie tylko z poetycką wyobraźnią i sprawnością w składaniu słów, ale też z osobistym doświadczeniem spotkań z Ukraińcami, Kiedy czytam tę książkę, czuję, że była ona dla autora wielką życiową przygodą. Poczuł nareszcie, że wyrósł już daleko poza ramkę „młodego zdolnego poety”. Wszedł w przestrzeń prozy ze swobodą, dynamizmem, z głową nie tylko pełną wiedzy o tym jak się tam – w Kijowie i okolicy żyje, także z głową pełną literackich pomysłów. Bawi się językiem, stylizacją, archaizacją, gwarami, żargonami, bawi się budowaniem postaci. Pisze tę powieść, jakby tańczył. Korzysta z narracyjnych doświadczeń Witolda Gombrowicza, a w świetnych obrazach gry w kości z diabłem przywołuje echa Bułhakowa i szkoły realizmu magicznego. Pisze z wiarą w czytelnika – i ta opowieść stanowi dla czytelniczej uważności wyzwanie. Opłaca się jednak przyjąć zaproszenie do świata Petro Majdana, jego rodziców Wasilija i Olgi, jego braci Dmytro i Hryhora i do babci mieszkającej na wsi nieopodal podkijowskiej mieściny. Lapidarne, paroma kreskami naszkicowane sylwetki postaci są żywe i prawdopodobne pomimo rysów groteskowości. Opowieści o kulinarnym bogactwie kuchni „babuszki”, o jej wiedzy w dziedzinie medycyny naturalnej i o stylu gościnności to może najbardziej smakowite strony książki.


Dla małego i migotliwego teatru losów tej rodziny buduje Kudyba dwa układy odniesienia – pierwszy to los kraju, drugi to Europa. Los Ukrainy naszkicowany zaledwie – pierwszy i drugi dramat Majdanu aluzyjnie wspomniane, agresje zielonych ludzików na Krym i Donbas – ledwie że domyślne. Mroczna postać Janukowycza wydrwiona w balladowej skazce o bękarcie i carewnie. W podszewce – wszechobecny mrok postsowieckiego udręczenia przez władzę, postsowieckiej grozy: „Każdy bowiem przyzna, że wiatry historii na równinach naszych silniejsze niż gdzie indziej, bardziej rozpędzone i w skali zaawansowane. Narody nie wiedzą, że wiatr taki przemożny człowieka porwać może, w ciemnocie swojej jednak trwają, że zawsze pismo zostaje, ślad jakiś lub dokument. A u nas właśnie odwrotnie, najpierw papier znika, najpierw dokument, więc i gdy człowiek się zapodzieje, znaleźć niełatwo. Szukasz potem, włóczysz się od jednego archiwum do drugiego, a tylko dziury zostają, puste miejsca po wyrwanych kartkach.”
Drugim układem odniesienia jest Europa, powracająca jako tytuł każdego z dwunastu rozdziałów. Europy i europejskości doświadcza głównie Petro, mający pewne cechy zbieżne z autorem. To humanista, człowiek bibliotek i sympozjonów naukowych, znawca języków i kultury, co chwila przykładający miarę antropologa do dziwnych spraw na styku Wschodu i Zachodu. Opisując jego losy, jego sposób widzenia świata, Kudyba bawi czytelnika koncepcjami etnologicznymi i słownictwem naukowych sesji: „Nastrojony filozoficznie, bardzo wtedy także swoje paletę liryczną wzbogaciłem, a że przy tym portfel, książkę wierszy w ojczyźnie własnym sumptem wydałem pod znaczącym tytułem >Juwenilia i fekalia <. Wiele tam liryków było drapieżnie do samych trzewi się dobierających, niemało odkryć heterogenicznej możliwości bycia. Pytając o jego intersubiektywność, podważałem intencjonalnie zaraz podmiot i tym samym wciąż na nowo skrywałem go w palimpsestach kreowania siebie”.
Niewielka objętościowo powieść Kudyby jest krzepiącym sygnałem, że dla polskich pisarzy sprawa ukraińska znowu może się stać obowiązkiem, wyzwaniem i fascynacją. Autor „Nazywam się Majdan” stworzył rzecz oryginalną i błyskotliwą , otworzył własne okno z widokiem za Bug. Wielość spraw, które dotknął, uświadamia nam, jak wiele pozostało jeszcze do przepracowania. Bo Ukraina jest tak bliska i duża, jak to widać na każdej mapie.
Oto na naszych oczach produkty rozpadu imperium sowieckiego nakładają się na produkty rozpadu naszej świetności jagiellońskiej. Czytamy Kudybę i uśmiechamy się, bo potrafi on nas zabawić. Ale uśmiech nam znika z twarzy, bo uświadamiamy sobie, czym od XVII wieku była ta przestrzeń od Morza Czarnego po Ural z jednej strony, a Karpaty z drugiej strony. Tam mieszały się wpływy władzy ruskiej, tatarskiej i polskiej, a każda z nich była przeważnie równie słaba  jak brutalna. Tu granice państw były płynne, religie i kultury tworzyły przesypującą się mozaikę, a przemoc i nienawiść co parę lat wybuchały przelewem krwi, licytacjami okrucieństw.
Jaka będzie wyrosła z tej historii, aspirująca do europejskości Ukraina?
Tam jest wojna, bieda, korupcja i budzący podziw wysiłek obrony państwowości. Tam też dzień za dniem ładują się akumulatory nienawiści, nieufności, podejrzeń, poczucia krzywdy i poczucia winy. Posiano niezgodę między braćmi tak bliskimi jak Rosjanie i Ukraińcy. Czy ktoś, kto poczuję wrogość do brata – Rosjanina, kto poczuje się skrzywdzony przez lata rosyjskiej i sowieckiej dominacji – potrafi wystąpić przeciwko Rosjaninowi w swojej własnej duszy, potrafi wypędzić z duszy człowieka sowieckiego? W jakim języku to wypowie?
Aby udało się budowanie narodu, intelektualiści ukraińscy muszą dać społeczeństwu mit początku, mit założycielski, taki, który się na poczuciu krzywdy nie opiera.
Może właśnie doświadczenia Petro Majdana pozwolą mu na wskazanie kierunku. Może on, doświadczony Wschodem i Zachodem, biegły w antropologii, powie swoim ziomkom, ile ma być w fundamencie Szewczenki, ile z mitu siczowej i zaporoskiej kozaczyzny, z mitu kozaka-macho, swobodnego jeźdźca stepów, wiernego prawosławiu, Świętej Rusi, rodzinnej stanicy? Czy potrafi sięgnąć do wielkich postaci Świętej Olgi i Świętego Włodzimierza?

Piotr Wojciechowski